Archiwum
23.10.2013

O przemocy, ale bez mocy

Tomasz Kowalski
Teatr

Tegoroczny, odbywający się już po raz siódmy, Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog-Wrocław można uznać za udany w co najwyżej umiarkowanym stopniu – spośród szesnastu prezentowanych spektakli oczekiwania widzów zaspokoić mogło zaledwie kilka. Od samego początku uzasadnione wątpliwości wzbudzało także hasło przewodnie, jakim organizatorzy postanowili opatrzyć kolejną edycję Dialogu – „Gwałt porządkuje świat”. Prowokacyjny zamysł był w tym przypadku oczywisty, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie dość dokładnie przemyślano konotacje, jakie mogło ono budzić. Można było wprawdzie się domyślać, że twórcy festiwalu chcieli się odwołać do przemocy pojętej szeroko (co widać wyraźnie w tłumaczeniu angielskim – „Violence makes the world go round”), nie zaś do wąskiego kontekstu związanego z przemocą seksualną, jednak tego rodzaju nieporozumień należałoby unikać.

Zaproszone spektakle próbowały dotykać różnych aspektów przemocy indywidualnej, zbiorowej i systemowej – analizowały relacje pomiędzy władzą a społeczeństwem, próbowały zdefiniować rolę, jaką w zetknięciu z przemocą powinna odgrywać sztuka, ukazywały wreszcie przebieg i konsekwencje zderzeń między konstruowaną z pozycji większościowej normą a różnego rodzaju innościami i odstępstwami od niej, przyglądając się w ten sposób rozmaitym mechanizmom opresji. Niestety, w kilku przypadkach diagnozy te były albo spóźnione, przedstawiały bowiem po raz kolejny problemy dobrze już rozpoznane, albo posługiwały się anachronicznym językiem teatralnym (jak np. „Antygona” Teatru R.A.A.A.M. z Estonii w reż. H. Ghanizadeha czy „Pomnik” Isoko Theatre z Rwandy w reż. J. Herszman Capraru).

Najciekawszym bodaj wydarzeniem festiwalu, zmuszającym do zastanowienia i prowokującym gorące dyskusje była performatywna instalacja przygotowana przez południowoafrykański teatr Third World Bunfight pod przewodnictwem Bretta Baileya – „Exhibit B”. Nawiązując do historii wystaw kolonialnych, Bailey zmusił widzów do obejrzenia wystawy powielającej model „ludzkiego ogrodu zoologicznego”. Czarnoskórzy performerzy ustawieni zostali w rozmaitych sytuacjach. Część z nich włączona została w przejmująco piękne kompozycje rodem sprzed stulecia i stała się żywym elementem wystylizowanych obrazów, powielających kolonialne stereotypy postrzegania Afryki. Dla innych tłem były z kolei miejsca zupełnie współczesne – jednego z performerów oglądamy w scenerii z policyjnego komisariatu, gotowego, by zrobić mu zdjęcie do kartoteki. Inny przywiązany jest do lotniczego fotela, przypominając o serii tajemniczych zgonów podczas deportacji, oficjalnie będących skutkiem problemów z sercem.

Siła instalacji Baileya płynie przede wszystkim ze zmuszania widza do konfrontacji z „eksponatami”, odebrania mu poczucia bezpieczeństwa i bezkarności spojrzenia. Każdy z performerów otrzymał jedynie dwa polecenia: nie wykonywać żadnego ruchu i patrzeć odwiedzającym wystawę prosto w oczy. Pozwoliło to zakwestionować relację władzy, która jest fundamentem przekonania o wyższości zachodniego świata. To widz musi się czuć nieswojo, rozpoczynając bowiem zwiedzanie zostaje wystawiony na spojrzenie tych, których sam chce oglądać. To spojrzenie – kierowane na nas nie tylko w imieniu ofiar europejskiego kolonializmu, lecz także rzeszy imigrantów poszukujących lepszych warunków do życia, którym odmawia się prawa pobytu, oraz ofiar rasizmu i ksenofobii – zmusza do przemyślenia kategorii, którymi posługujemy się, często nawet nieświadomie, konstruując obraz Innego.

Jednym z celów przyświecających twórcom festiwalu było ujęcie w programie dzieł reżyserów znanych, cieszących się uznaniem w skali europejskiej. Podczas tegorocznej edycji zaprezentowano więc dwa spektakle Johana Simonsa („Oczyszczeni/Łaknąć/4.48 Psychosis” i „Król Lear”, oba zrealizowane w Münchner Kammerspiele) oraz dwa przedstawienia Krzysztofa Warlikowskiego – „Oczyszczonych” i „Kabaret warszawski”. Pomysł zestawienia ze sobą dwóch inscenizacji dramatów Sarah Kane zapowiadał się interesująco, choć jednocześnie ryzykownie, tym bardziej że premiera spektaklu polskiego reżysera odbyła się 12 lat temu, co zresztą stanowi istotny kontekst dla dzisiejszego odbioru dzieła. To, co niegdyś zszokowało publiczność i wywołało jedną z najburzliwszych dyskusji dotyczących teatru w ostatnim dwudziestoleciu, dzisiaj nie oddziałuje już tak silnie.

Wydaje się jednak, że – przynajmniej jeśli sądzić po reakcjach publiczności – tę swoistą konfrontację wygrał jednak Warlikowski. Spektakl Simonsa, bardzo silnie skupiony na języku i wewnętrznej muzyczności tekstu, podzielił widownię. Nie wszystkim, zwłaszcza tym, dla których „Oczyszczeni” Warlikowskiego stanowią kanoniczny punkt odniesienia, spodobało się umiejscowienie akcji na dziecięcym placu zabaw, a co za tym idzie – znaczny dystans do sytuacji przedstawionych w dramacie. Nie do wszystkich trafiło też ogołocone niemal zupełnie z teatralnych efektów odczytanie „Łaknąć” – symultaniczne niemal monologi czterech postaci, nieukładające się właściwie w spójną całość, trudno było śledzić także z powodu bariery językowej. Najciekawiej przedstawiała się trzecia część tryptyku, swoisty koncert na kwintet smyczkowy, fortepian i jednego właściwie aktora – Thomasa Schmausera, który zaprezentował całą gamę swoich aktorskich możliwości.

W dużej mierze rozczarował także „Król Lear”, którego odczytanie skupiło się na relacjach rodzinnych oraz urojonej wszechwładzy starego króla, w interpretacji Simonsa będącego raczej chłopem niż arystokratą. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie na scenę żywych zwierząt – w końcówce pierwszej części aktorom towarzyszą świnie, dobitnie kontrapunktujące rojenia starego władcy, który zmuszony zostaje do zrzeczenia się ostatnich symboli swojej godności. Skromna scenografia, nawiązująca do jarmarcznej budy, w której prezentowano niegdyś widowiska ku uciesze gawiedzi, także stanowiła ciekawy element przedstawienia, które jako całość nie było jednak w stanie porwać odbiorców.

Mieszane odczucia budziło także najnowsze przedstawienie Warlikowskiego – „Kabaret warszawski”. Sceny perfekcyjnie wyreżyserowane i znakomicie zagrane przeplatały się bowiem z momentami niejasnymi i nużącymi, sprawiającymi wrażenie niepotrzebnego nadmiaru, kwestionującego dodatkowo potrzebę komunikacji z widownią. Trudno było chwilami oprzeć się przeświadczeniu, że to, co pojawia się na scenie, wynika bardziej z potrzeby przepracowania pewnych problemów przez zespół i poszczególnych jego członków niż z chęci opowiedzenia o nich widzowi i zaproszenia go do wspólnej refleksji.

Interesującym pomysłem programowym było zamknięcie festiwalu prezentacją spektakli, które pozostawiać miały widza z przekonaniem, że w świecie przepełnionym złem i przemocą istnieje jednak możliwość wzajemnego porozumienia i zbudowania relacji opartych na pozytywnych uczuciach. „Salon Ulissesa” Artus Company z Węgier zbudowany został z powtarzających się i rozgrywanych symultanicznie wśród widowni etiud, odnoszących się do komunikacji międzyludzkiej oraz możliwości zbudowania porozumienia opartego na pozytywnych emocjach. „Hopla, żyjemy” z Wrocławskiego Teatru Współczesnego, spektakl napisany i wyreżyserowany przez Krystynę Meissner, dyrektorkę festiwalu, to z kolei opowieść o uczuciu, które na nowo budzi się pomiędzy dwojgiem starych już ludzi, rozdzielonych przez życie na ponad 50 lat. Ich ponowne spotkanie w domu starców owocuje chwilą romantycznego zapomnienia, subtelną sceną miłosną, odważnie zagraną przez Ewę Dałkowską i Jacka Piątkowskiego. Mimo interesującego i dość rzadko poruszanego tematu, jakim jest miłość i seksualność osób starszych, przedstawienie Meissner – podobnie jak węgierski spektakl wyreżyserowany przez Gabora Godę – nie ma jednak zbyt dużej siły oddziaływania. Niektóre sceny pozostają niedopracowane, inne z kolei – zwłaszcza finał – burzą to, co dotychczas udało się zbudować, gubią przejmujące chwilami przesłanie, sprowadzając je niepotrzebnie na dość banalny poziom.

Obok wydarzeń stricte teatralnych w programie znalazło się także miejsce na spotkania z twórcami oraz zaproszonymi gośćmi. Wiele emocji wzbudziła odbywająca się pod koniec festiwalu debata „O brunatnej Polsce”, poświęcona obserwowanemu od pewnego czasu, coraz dobitniejszemu dochodzeniu do głosu w debacie publicznej przekonań nacjonalistycznych, manifestowanych przez zwolenników skrajnej prawicy. Istotną kwestią, wokół której spierali się zaproszeni goście: Magdalena Środa, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Zygmunt Bauman i Jacek Żakowski, był problem, w jaki sposób (jeśli w ogóle) w obrębie demokratycznych standardów prowadzić dialog z osobami, których poglądy z gruntu kwestionują demokratyczne wartości.

Dużym zainteresowaniem cieszył się także wykład Philipa Zimbardo, zatytułowany „Czy gwałt porządkuje świat? Relacje dobra i zła w kulturze współczesnej”. Autor słynnego eksperymentu stanfordzkiego dzielił się z publicznością refleksjami na temat różnych czynników skłaniających człowieka ku złu, zastanawiając się jednocześnie nad możliwościami przeciwstawiania się mu. Część wykładu poświęcił na prezentację programu edukacyjnego „Heroic Imagination Project”, w którego opracowywanie jest obecnie zaangażowany. Jego celem jest uczenie młodych ludzi aktywnego reagowania na potrzeby innych, kształcenie wrażliwości i odruchu przełamywania obojętności wobec cudzych problemów. Działania na małą skalę, jakich uczyć ma się młodzież zaangażowana w projekt, mogą jednak – jak przekonywał Zimbardo – istotnie wpływać na jakościową zmianę społecznych relacji.

Poszczególnym spektaklom udawało się dotknąć najistotniejszych problemów związanych z rolą, jaką we współczesnym świecie odgrywa przemoc, oraz wskazać miejsca, w których szczególnie się ona ujawnia, w różnym, choć przeważnie niezbyt dużym stopniu. Trudno spodziewać by się było po nich jakiejś recepty, a i temat festiwalu, jaki wybrali organizatorzy, należy do wyjątkowo trudno poddających się refleksji. Po tegorocznej edycji Dialogu pozostało jednak uczucie niedosytu, wynikające przede wszystkim z nadziei, że teatr jest w stanie nakłonić widza do przyjęcia innej niż zazwyczaj perspektywy, wytrącić go z kolein myślowych przyzwyczajeń, zachęcić do przewartościowań. Spektakli o tego rodzaju mocy oddziaływania było jednak w tym roku zdecydowanie za mało.

VII Dialog-Wrocław Międzynarodowy Festiwal Teatralny
Wrocław
11–18.10.2013

fot. Marcin Oliva Soto

alt