Archiwum
27.04.2015

O człowieku, który się trendom nie kłania

Marcin Skrzypczak
Muzyka

Można nie lubić jego płyt. Można zżymać się na delikatność piosenek prosto z tęczowej krainy łagodności, na słodycz aranży. Można nie kupować jego głosu. Nie można mu zarzucić jednego – braku konsekwencji. Przed Państwem José González – człowiek, który się trendom nie kłania.

„Kontynuacja” to zdecydowanie najwłaściwsze podsumowanie tego, co otrzymujemy na nowej płycie znanego i lubianego Szweda o hiszpańsko brzmiącym nazwisku. W porównaniu z poprzednimi płytami zmiany są nieznaczne, a na dodatek przeprowadzone z charakterystyczną dla niego subtelnością. Trzy dotychczas wydane płyty: „Veneer”, „In Our Nature” i „Vestiges & Claws” – to jednojajowe trojaczki i konia z rzędem temu, kto umiałby bezbłędnie przyporządkować wszystkie utwory do poszczególnych albumów. Dwanaście lat, które dzieli debiut od trzeciej płyty, minęło właściwie niezauważalnie.

Utworom Gonzáleza niezmiennie patronuje atmosfera intymności i wyciszenia. Typową dla niego zręczność w ścinaniu kantów i niechęć do sięgania po mocniejsze środki najdobitniej widać w przearanżowanych coverach. W wykonaniu Gonzáleza zimne i niepokojące „Love Will Tear Us Apart” staje się przyjemnym, wręcz ogniskowym songiem, wycyzelowane „Teardrop” traci kontury, a taneczne, „dyskotekowe” „Heartbeats” zaczyna emanować sypialnianym ciepełkiem i doskonale pasuje do porannej kawy.

Nic innego nie spotka nas na „Vestiges & Claws”. Po włożeniu płyty do odtwarzacza w głośnikach zaczyna szemrać delikatnie przesterowująca się gitara i przyjemny w odbiorze, nienarzucający się wokal. Temperatura nagrań utrzymuje się na podobnym poziomie, ciśnienie nie skacze, po niebie przemykają pojedyncze chmurki. „He’s post-anger, post-verse-and-chorus” – charakteryzuje Gonzáleza portal Pitchfork i trudno się z nim nie zgodzić. José jest ponad tym: za mądry, by epatować silnymi emocjami i zbyt wyrafinowany, by dzielić swoją muzykę na zwrotki i refreny.

Choć o zaskoczeniu nie może być mowy, najnowszy krążek przynosi ostrożne rozwinięcie wcześniej zarysowanych tendencji. Najważniejsza ze zmian dotyczy instrumentarium. Na debiutanckim „Veneer” słyszeliśmy przede wszystkim głos wsparty gitarą. Inne dźwięki pojawiały się tam jedynie na prawach epizodu (nieśmiałe klaskanie w tle „Lovestain” oraz krótka partia trąbki na zakończenie „Broken Arrows” i zarazem całej płyty). Podczas pracy nad „In Our Nature” González dopuścił do głosu delikatne syntezatory i nieznacznie wzmocnił rytm perkusją – wszystko z umiarem.

„Na początku myślałem, że będę kontynuować minimalistyczny styl dwóch poprzednich płyt. Ale gdy zacząłem nagrywać, szybko zorientowałem się, że większość utworów brzmi lepiej z rozbudowanymi partiami gitarowymi, perkusją grającą pełny rytm i dodatkowymi wokalami. Myślę, że tym sposobem album stał się bardziej interesujący i zróżnicowany” – przyznaje González, zacytowany w materiałach prasowych towarzyszących ukazaniu się „Vestiges & Claws”. Co to oznacza w praktyce? Wiodąca gitara wsparta została drugą, uzupełniającą, która skrzy się mikromelodiami. Puls utworom nadaje perkusja lub perkusjonalia. Dodatkowe partie wokalu tworzą z główną linią harmonie lub wypełniają tło. Ale nie dajmy się zwieść – gdy wyłączymy płytę i zamkniemy oczy, w głowie i tak pozostaje nam obraz Gonzáleza siedzącego samotnie z gitarą. Wszystkie użyte na płycie wspomagacze pozostają na drugim planie. Nałożenie kilku warstw dodało utworom głębi bez nadmiernego obciążania ich – urozmaiciło aranże, nie odbierając im sypialnianego charakteru.

Dlatego złośliwości na bok. „Vestiges & Claws” to dziesięć bardzo ciekawych kompozycji: od meandrującego jak górski strumyk „With the Ink of a Ghost” po singlowe „Leap Off / The Cave” skomponowane i zaaranżowane w stylu a-teraz-wszyscy-razem. Jest tu sporo pięknych momentów, których trudno nie docenić, a łatwo przeoczyć, takich jak nienarzucające się „Open Book”. I nawet jeśli artyście zdarzy się przesłodzić jak w „The Forrest”, nie można nie docenić klasy w kategorii „singer/songwriter”.

Upadają i powstają państwa, pojawiają się i przemijają trendy, a José González niezmiennie tkwi w tym samym miejscu, w którym zostawiliśmy go osiem lat temu, gdy wypuścił „In Our Nature”. „Vestiges & Claws” to nic innego, jak stary, dobry José.

José González, „Vestiges & Claws”
Mute (Artist Intelligence)
2015

alt