Archiwum
06.08.2019

Nowe Horyzonty: wiedźmy, zaklęcia i uroki

Andrzej Marzec
Film Festiwale

Związek kina z magią nie tylko wydaje się oczywisty, lecz prawdopodobnie jest też nierozerwalny i konieczny. Trudno wyobrazić sobie bardziej irracjonalną czynność niż spędzanie wielu godzin w ciemnościach i wytrwałe wpatrywanie się w białą powierzchnię nazywaną ekranem z wiarą w to, że wyświetlane na nim obrazy mają cokolwiek wspólnego z materialną, namacalną rzeczywistością. Racjonalne, przywiązane do jasności i oświecenia jednostki po zgaszeniu świateł po prostu zasypiają – tymczasem ludzie kina wierzą, że ciemność jest gwarancją spotkania z innym, ciekawszym, tajemniczym i ekscytującym światem. Sale kinowe to nie tylko miejsce iluzji, umożliwiające oglądanie nieistniejącej (przeszłej; fikcyjnej) rzeczywistości, ale również przestrzeń kontaktu z umarłymi spoglądającymi na nas i do nas mówiącymi. Slavoj Žižek twierdził, że powrót żywych trupów jest fundamentalną fantazją kultury popularnej, realizowaną poprzez kinematografię.

Duchowość, magia i czarownice

Nowe Horyzonty w tym roku kusiły mnie obiecującą sekcją „Trzecie oko: duchowość, magia i czarownice”. O ile temat wydał mi się niezwykle interesujący, o tyle pokazane filmy nie zrobiły na mnie wcale wielkiego wrażenia. Większość z nich była zbyt hermetyczna albo eksperymentalna, zamiast wzbudzać autentyczne przeżycie na sali kinowej, zmuszała mnie do szukania zewnętrznych wobec filmów kontekstów, często zdecydowanie ciekawszych niż mało angażujące obrazy („Calypso” oraz „Sophia Antipolis”). Dosyć trudną sytuację w sekcji – spowodowaną zderzeniem ogromnych oczekiwań z mało satysfakcjonującą rzeczywistością – ratował amerykański „Nóż na skórze” Jennifer Reeder. Reżyserka nakręciła niezwykle barwny film o dorastaniu i nastolatkach, który łączy w sobie elementy horroru, musicalu oraz feministycznego kina familijnego. Reeder podkreśla, że osią fabuły wielu z filmów, które rozpoczynają się śmiercią nastolatki, jest pociągająca widzów przemoc wobec kobiet. W przypadku jej dzieła również mamy do czynienia z martwą nastolatką – ta jednak, zamiast zniknąć na dobre z ekranu, posiada magiczną sprawczość, przez cały film odmieniając losy i życia pozostałych bohaterów.

Gdy myślę o wiedźmach w europejskiej kinematografii, od razu na myśl przychodzi mi epilog „Antychrysta”: spacerujący po lesie Willem Dafoe spotyka niezliczoną rzeszę idących przed siebie duchów czarownic, których twarze są niewidoczne, co wskazuje na to, że ich tożsamości zostały wymazane z historii i przez to pozostają nieznane. Ostatnia scena z filmu Larsa von Triera doskonale pokazuje, że kobiece życia, narracje oraz systemy wiedzy przez wieki były niszczone i podważane przez patriarchalną kulturę mężczyzn. Ten wątek związany z polowaniem na czarownice, ich zagładą, nieciągłością kobiecej genealogii, nieobecnością w kulturze i poczuciem nieodwracalnej straty wydaje mi się najważniejszy. W związku ze słabym poziomem tegorocznej sekcji „Trzecie oko” postanowiłem poszukać wiedźmowych tropów w mniej oczywistych miejscach i zupełnie innych filmach.

Portret kobiety w ogniu

Obrazem, który najbardziej wpisywał się w postulat odzyskiwania artystycznej historii kobiet, był wielowymiarowy, nagrodzony za scenariusz na festiwalu w Cannes „Portret kobiety w ogniu” Céline Sciammy (polska premiera: 18 października). Francuska, feministyczna reżyserka po raz pierwszy sięgnęła po formułę filmu kostiumowego i osadziła akcję wydarzeń w XVIII-wiecznej Bretanii. Artystka Marianne (Noémie Merlant) przybywa do posiadłości arystokratycznej rodziny, by namalować portret Héloïsy (Adèle Haenel). Zgodnie z wolą jej matki obraz ma zostać wysłany nieznanemu mediolańskiemu mężczyźnie z wyższych sfer, by ten mógł zdecydować, czy przyjmie ofertę aranżowanego małżeństwa. Héloïse jest kolejną ofiarą tej dramatycznej sytuacji – wcześniej jej siostra na wieść o zamążpójściu rzuciła się ze skały. Nic więc dziwnego, że nie zgadza się na taki obrót spraw i utrudnia wykonanie zadania portrecistce. Wobec tego Marianne decyduje się pracować incognito, może patrzeć na swoją modelkę jedynie ukradkiem podczas spacerów, które niezwykle zbliżają obydwie kobiety.

Współcześnie jesteśmy w stanie rozpoznać najbardziej znane, reprezentatywne przedstawicielki artystycznego świata tamtych czasów: Artemisię Gentileschi, Angelicę Kauffman czy też Élisabeth Vigée Le Brun. Jednak Sciamma postanowiła upomnieć się o zapomniane artystki XVIII wieku, które zniknęły ze światowej historii malarstwa. Żyły one i rozwijały swoje malarskie kariery głównie dzięki ówczesnej modzie na malowanie portretów. Nadrzędnym celem reżyserki nie jest wcale rekonstrukcja historyczna, ale ukazanie kobiecego świata pragnień, przyjaźni, rozkoszy i zmartwień w rzeczywistości, która wydawała się całkowicie determinować ich losy.

„Portret kobiety w ogniu” jest filmem, w którym mężczyźni właściwie się nie pojawiają, a jeśli już, to w szczątkowo naszkicowanych postaciach tragarzy, posłańców lub nieznanych amantów. Skąd taka decyzja? Marianne w jednej ze scen wyjaśnia, że artystkom w trakcie ich edukacji odmawia się nauki malowania elementów męskiej anatomii, co zdecydowanie ogranicza późniejszy wybór malarskich tematów. Sciamma, w przewrotny sposób identyfikując się z tym zakazem, decyduje się portretować jedynie kobiety, a jej gest przyjmuje postać świadomego manifestu artystycznego. W ten sposób otrzymujemy niezwykle wzruszającą historię o miłości i przyjaźni dwóch twórczych, wrażliwych i mądrych kobiet. Jedną z najważniejszych wartości eksponowanych przez reżyserkę są partnerstwo i równość, na których oparte zostają relacje. Rzadko spotykamy się w kinie z miłosną opowieścią całkowicie abstrahującą od relacji władzy oraz dominacji. Sciamma nie tylko zaburza stereotypowy podział na aktywną uwodzącą i bierną uwodzoną, ale również zmienia relację między artystką i obiektem reprezentacji. Reżyserka odrzuca koncepcję kobiety jako inspirującej, lecz pasywnej muzy i pokazuje kreatywną relację, w której portret jest wspólnym dziełem dwóch aktywnych osób, wymagającym wzajemnego poznania się i nawiązania bliskości. Egalitarne ujęcie przyjaźni przekłada się na zażyłe stosunki kobiet ze służącą Sophie (Luàna Bajrami), która również otrzymuje swój portret. Ich wzajemne relacje wychodzą daleko poza społeczną hierarchię.

Tytułowa „kobieta w ogniu” odnosi się z pewnością w pierwszym rzędzie do żywiołu pragnienia i pożądania, które rodzi się między dwójką głównych bohaterek. Jednak nie jest to jedyna możliwość odczytania tej metafory. Sciamma tworzy niezwykle surowy, wizualnie minimalistyczny obraz, w którym muzyka pojawia się tylko w trzech momentach, co zdecydowanie podkreśla ich ważność. Jedną z takich scen jest moment spotkania kobiet pochodzących ze wszystkich warstw społecznych, które wspólnie śpiewają przy ognisku, co przypomina sabat czarownic. Właśnie wtedy sukienka Héloïsy ulega przypadkowemu podpaleniu. Patrząc na nią w tym kontekście, zdajemy sobie sprawę, że jest to prawdopodobnie nawiązanie do tradycji palenia niezależnych kobiet na stosach. Obie kobiety, tocząc długie rozmowy o Orfeuszu i Eurydyce, doskonale wiedzą, że ich miłość jest uczuciem, w które wpisane jest doświadczenie utraty.

Część festiwalowej publiczności zarzucała reżyserce, że przedstawiając dwie piękne kobiety, karmi heteroseksualną fantazję o związku lesbijek. Być może niesłusznie. Sciamma przez kilka lat pozostawała w relacji z odtwórczynią głównej roli, Adèle Haenel. W jej filmie – poza artystycznymi walorami formalnymi – zawarte są autentyczny erotyzm i nieudawany dramat rozstania. Kino Sciammy przepełnione jest żalem i nostalgią za tym, co w tradycji feministycznej utracone i zapomniane. Reżyserka doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każda opowieść o miłości jest jednocześnie historią o duchach i polega na ich rozpamiętywaniu.

Jednakże kino Sciammy nie jest wyłącznie feministyczną teorią czy też estetycznym widowiskiem – wiąże się z niezwykle autentycznym doświadczeniem i codziennym aktywizmem. Reżyserka jest jedną z francuskich założycielek ruchu 50/50, którego celem jest wprowadzenie parytetu w środowisku filmowym do roku 2020. Pracuje na co dzień w większości z kobietami i to przede wszystkim one stoją za sukcesem tego filmu. „Portret kobiety w ogniu” doskonale pokazuje, że to kobiety, niczym współczesne wiedźmy, posiadają dzisiaj w swoich rękach twórczy ogień, którego nie zawahają się użyć, domagając się natychmiastowej i autentycznej zmiany oraz rozpadu stosunków władzy.


„Portret kobiety w ogniu”
reż. Céline Sciammy

premiera: 18.10.2019

Portret kobiety w ogniu, reż. Céline Sciamma / Nowe Horyzonty 2019