Archiwum
20.01.2017

Nauka pozytywnego myślenia

Beata Kustra
Teatr

Monika Strzępka i Paweł Demirski zapowiadali, że ich „Triumf woli” będzie spektaklem zarażającym dobrą energią, którego najważniejszym przesłaniem będzie wiara w drugiego człowieka. Tymczasem opowiadane przez aktorów Narodowego Starego Teatru historie nie są całkiem entuzjastyczne – za wieloma z nich kryją się za wyrzeczenia i porażki…

Widzowie wchodzą do dużej sali Narodowego Starego Teatru w Krakowie przez irytująco pikające bramki lotnicze. Kiedy zgaśnie światło, tą samą drogą próbuje się przedostać na scenę, będącą jak wyspa z dramatu „Burza”, sam William Szekspir (Krzysztof Zawadzki) – ubrany w glany i kraciastą koszulę punk i przez cały spektakl popijający piwo. Zawadzki w tej roli głównie przygląda się innym bohaterom w nadziei na znalezienie inspiracji, chociaż niekiedy wciela się też w postać trenera reprezentacji piłki nożnej Samoa. Być może „Triumf woli” to projekcja wyobraźni dramatopisarza próbującego napisać kolejny dramat na zlecenie Człowieka, który nie umiał mówić o sobie dobrze (Marcin Czarnik)? Początek przedstawienia przypomina wspomniany Szekspirowski dramat: na scenie piasek i kilka porozrzucanych foteli; wśród których znajdują się przypadkowi, nieznani sobie rozbitkowie z niedawnej katastrofy lotniczej. Po rozświetleniu tej przestrzeni, w toku dalszego rozwoju akcji okazuje się, że scena to miniatura świata – miejsca, w których rozgrywają się kolejne sceny, zmieniają się, a aktorzy, chociaż mają przypisaną im główną rolę, wcielają się także w inne postaci, żonglują nimi i z łatwością porzucają jedną, by przejąć następną, pomocną w zbudowaniu kolejnych scen przedstawienia.

Tytuł spektaklu budzi skojarzenie z propagandowym filmem Leni Riefenstahl. Monika Strzępka i Paweł Demirski oczyszczają to wyrażenie z negatywnych emocji i nadają mu nowe, optymistyczne znaczenie. Twórcom daleko do poparcia czy choćby akceptacji faszystowskich poglądów – na scenie triumfują optymizm i wiara w dobro traktowane jako część natury człowieka. Ich inspiracją był film Miloša Formana „Człowiek z księżyca” – kiedy jego główny bohater dowiaduje się, że jest chory na raka, postanawia zorganizować stand up show w Nowym Jorku, pozwalający mu zebrać energię do walki chorobą. Co prawda w spektaklu Strzępki i Demirskiego (inaczej niż np. w wałbrzyskim „O dobru”) tym razem nikt nie walczy z chorobą, jednak rozbitkowie, aby urozmaicić sobie czas i pokrzepić serca, opowiadają historię o swoich „pierwszych razach” – biegu w maratonie, wydaniu pierwszej płyty w Malawi, historii jedynego gola w karierze reprezentacji piłki nożnej z Samoa. Ta doza pozytywnej energii wywołuje mieszane uczucia: zachwyt i euforię części publiczności, która po (do)słownym zakończeniu przedstawienia przez Dorotę Segdę wstaje i wspólnie z aktorami śpiewa piosenkę „There Is Power In A Union” (będącą robotniczym manifestem jedności), ale też zdenerwowanie, prowokujące niektórych widzów do manifestacyjnego opuszczania sali w trakcie przedstawienia. Kolejne historie opowiadane przez aktorów nie tworzą wzajemnych zależności: spektakl się dłuży, a widz może być momentami poirytowany sceniczną euforią, która w żaden sposób nie przyczynia się do rozwoju akcji.

Prezentowane historie nie mają granic tematycznych ani czasoprzestrzennych. „Triumf woli” to kompilacja kilku wątków, które nie łączą się w jedną, spójną całość – ich cechą wspólną i zadaniem, do którego zostały przywołane przez Strzępkę i Demirskiego, jest wprowadzanie dobrej energii oraz udowadnianie, że jeżeli człowiek chce, to potrafi! Wśród rozbitków znajdują się jednak także malkontenci, którym z trudem przychodzi uczestnictwo w próbie stworzenia pozytywnej atmosfery na bezludnej wyspie. Pod wpływem Yogi Śmiechu (Monika Frajczyk) i w nich górę bierze optymizm: Zły wilk 1 (Anna Radwan) przemienia się w dobrą Wróżkę, Zły Wilk 2 (Radosław Krzyżowski) okazuje się indyjskim wieśniakiem, który przez 22 lata swojego życia – po doświadczeniu śmierci żony, do której nie zdążyła dojechać karetka – drążył tunel w skale, pozwalający ludziom z wioski szybciej przedostać się do szpitala; Brat McDonald 1 (Krystian Durman) i Brat McDonald 2 (Marcin Czarnik), którzy zbezcześcili rodzinny przepis na stek, otwierając fast food, przepraszają Wujka McDonalda (Adam Nawojczyk).

Kolejne wątki są coraz bardziej nieprawdopodobne i oczywiście… pozytywne. Jednym z ciekawszych jest historia dziewięcioletniego mongolskiego chłopca (Marta Nieradkiewicz), który dla przetrwania swojej wioski musi wygrać wyścig – co oczywiście mu się udaje. Przez ponad połowę spektaklu biega po scenie w futrzanej czapce w poszukiwaniu odpowiedniego konia (w roli wierzgającego i nieokiełznanego rumaka Krystian Durman). Wraz z chłopcem biega Dorota Segda w roli Kathrin Switze przygotowującej się do udziału w maratonie. Pierwsza kobieta, która przebiegła ponad 42-kilometrowy dystans – straszona wypadnięciem macicy oraz zmagająca się z bandą „siusiaków w szarych dresach” – przyczyniła się do dopuszczenia kobiet do udziału w biegu bostońskim. W swoistym zbiorze silnych kobiet znajduje się jeszcze Rachel Carson (Dorota Pomykała) – amerykańska biolożka i działaczka na rzecz ekologii, do której w spektaklu list o pomoc w walce z pestycydami piszą wieloryby – oraz utalentowana Songhoy Blues z Malawi (w tej roli także Monika Frajczyk), która pod groźbą śmierci, mimo powszechnego zakazu tworzenia muzyki w jej kraju, postanawia wydać płytę.

Wątki męskich bohaterów są równie niesamowite: Małgorzata Zawadzka jako kapitan reprezentacji piłki nożnej z Samoa przedstawia historię jedynej bramki w historii rużyny; Michał Majnicz gra chorego górnika, który za odprawę z kopalni pod wpływem impulsu pojechał do Indii; Juliusz Chrząstowski – człowieka, którego co roku odwiedza uratowany przez niego pingwin.

Najciekawsza scena przedstawienia nawiązuje do strajku pracowników walijskich kopalni w latach 80. XX wieku oraz konfliktu na linii Margaret Thatcher – Arthur Scargill (przywódcy Krajowego Związku Górników). Strajk górników (Juliusz Chrząstowski i Michał Majnicz) poparła jedynie organizacja LGBT. Podczas śpiewanej i granej na żywo przez aktorów piosenki „There Is Power In A Union” przedstawiciele grupy Gays Support The Miners (Krystian Dumran) łączą się w – przełamującym bariery homoseksualnej dyskryminacji – zjednoczeniowym uścisku z górnikiem, granym przez Juliusza Chrząstowskiego.

„Triumf woli” zdecydowanie nie jest najlepszym tekstem Pawła Demirskiego. Spektakl momentami traci energię, akcja zdaje się nadmiernie rozwlekła, a dialogi są jak niepasujące do siebie puzzle. W tej efemerycznej przestrzeni świetnie odnajdują się jednak aktorzy Narodowego Teatru Starego, którzy po raz kolejny potwierdzają, że są jednym z lepszych zespołów aktorskich w Polsce. Ich interpretacje – wzbogacone o grę na instrumentach, tańce oraz śpiew – pozbawione są przerysowania i psychologicznego wcielania się w postacie. Warto ten spektakl zobaczyć właśnie dla aktorskich gwiazd Teatru Starego, które wyzbywają się swoich gwiazdorskich ambicji.

Paweł Demirski, „Triumf woli”
reżyseria: Monika Strzępka
scenografia: Martyna Solecka
muzyka: Stefan Wesołowski
kostiumy: Arek Ślesiński
ruch sceniczny: Jarosław Staniek
wideo: Robert Mleczko
Kraków, Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej
premiera: 31.12.2016

Fot. Magda Hueckel

alt