Archiwum
17.12.2019

Mrs. Fletcher, czyli niespełnienie

Olga Szmidt
Seriale

W zaledwie siedmioodcinkowym serialu Toma Perrotty świat wszystkich bohaterów kręci się wokół seksu. Każdy z nich przeżywa fascynacje, rozczarowania i swoją cielesność na różne sposoby – nie można mieć jednak wątpliwości, że wszyscy seksualne spełnienie utożsamiają z poczuciem wolności.

Zarys fabuły opisać można w ledwie kilku słowach. Wraz z wyjazdem na studia dla Brendana, ale także dla jego matki rozpoczyna się nowy rozdział w życiu. Po początkowym smutku z powodu macierzyńskiej samotności tytułowa bohaterka serialu szybko znajduje w swoim życiu zupełnie nowe ekscytacje – wyraźnie odmienne od aktywności doskonale wpisujących się w dotychczas wypełniane role: matki i kierowniczki domu seniora. Nie oznacza to, że Eve (w tej roli jak zawsze wspaniała Kathryn Hahn) pozostawia swojego syna na pastwę amerykańskiego koledżu. Jej niepokój o los Brendana współgra z niechęcią wobec byłego męża, starannie wykreowanego przez twórców serialu na postać tyleż żałosną, co potwornie nieciekawą. Z czasem jednak proporcje się zmieniają, a obie historie – matki i syna – przestają się łączyć czy zazębiać. Większość odcinków wypełniają dwie równoległe opowieści. Pierwszą jest droga Eve od poczucia skrępowania z powodu kompulsywnej masturbacji przy internetowej pornografii do coraz śmielszego sygnalizowania swoich pragnień potencjalnym partnerom. Druga to odpowiadająca na współczesne dyskursy płci opowieść o młodym mężczyźnie, którego samcza seksualność rodem z seriali o amerykańskich nastolatkach sprzed dekady musi wreszcie ustąpić rzeczywistości. Niespodziewanie dla Brendana okazuje się bowiem, że jego seksistowska (a to tylko wierzchołek góry lodowej) perspektywa postrzegania kobiet nie przynosi mu już tak wielu sukcesów erotycznych jak dotąd. Zagubiony we współczesnych dyskursach płci, rasy czy niepełnosprawności, staje się bardzo trudnym bohaterem. Z perspektywy Brendana widzowie poznają więc postaci, które wielu z nich pewnie chętniej oglądałoby w rolach pierwszoplanowych. A jednak to oczami chłopaka zobaczymy i feministki, i mniejszości seksualne i ich niewykluczający język. Wbrew pozorom nie oznacza to odwrócenia perspektywy i procesu cierpliwego budowania rozumienia postaci, dla której dyskryminowanie i przemoc są chlebem powszednim.

Poza wyjątkową kreacją Hahn, wpisującą się aż zbyt dobrze w jej dotychczasowe role z „Transparent” i „I Love Dick”, za najciekawsze osiągnięcie serialu uważam sam sposób opowiadania i pokazywania postaci. W przypadku zarówno Brendana, jak i Eve możemy mieć bardzo wiele wątpliwości co do ich strategii czy poglądów. Nie oznacza to jednak, że twórcy zachęcają nas do surowego sądu nad bohaterami. Brendan jest postacią antypatyczną, niemal zbyt konsekwentnie zbudowaną ze schematów toksycznej męskości. Brak mu jakichkolwiek cech, które mogłyby zjednać sympatię widza. Poza nieudaną wizytą ojca serial nie stara się zbudować złożonej psychologicznie postaci. Mimo to można dostrzec, jak dalece beznadziejna, pozbawiona przyszłości jest tego rodzaju kreacja genderowa. Brendan wciąż żyje minioną, high-schoolową sławą i nadzieją na odtworzenie jej na kolejnym szczeblu edukacji. Popularność nie oznacza w tym przypadku napinania mięśni i niewybrednych żartów; to, na co nadzieję ma wciąż Brendan, to bezkarność i nieskrępowane egzekwowanie swoich pragnień – opartych na przemocy i upokorzeniu.

Wieloznaczność serialu wynika zasadniczo z tematów, które porusza, nie zaś z głębi, jaką proponuje. Brendan jest bardzo cenny i intrygujący jako pomysł na serialową postać w epoce małej rewolucji seksualnej, ale brakuje tu jego pogłębienia i skomplikowania samej historii. W rezultacie krótkiej serialowej formy otrzymujemy raczej szkic, który posłużyć może do dalszych rozważań, aniżeli złożoną opowieść. Wydaje się, że wartościowe byłoby pójście dalej, drążenie konsekwencji, ale też – rozważenie możliwości zmiany. Nie są nią z pewnością szlachetne, ale chybione instruktaże, w jaki sposób wyrażać zgodę i pytać o nią podczas stosunków intymnych. Ta i kilka innych scen pokazuje wyjątkową zdolność reżysera (znanego chyba najlepiej z serialu „Pozostawieni”) do pokazywania emocjonalnej wieloznaczności rzeczy najprostszych, pozornie niewinnych.

Podobne zastrzeżenia dotyczą również, choć w mniejszym stopniu, postaci Eve. Jakkolwiek jej nieoczywista relacja z dziewiętnastoletnim chłopakiem (świetny Owen Teague, znany z „Bloodline”) może stawiać pod znakiem zapytania nasze podwójne standardy w ocenie płci, nie jest to portret zbudowany na moralnych wątpliwościach. Zagubienie Eve w nowo odkrywanej sferze seksualności skłania raczej do empatii. Zarówno jej nieco nieporadne i samotne eksplorowanie własnej seksualności, jak i zderzenie z koniecznością „przetłumaczenia” swojego ciała na język komunikacji sprawia, że niespodziewanie otrzymujemy postać oryginalną i interesującą. Można próbować zestawień z główną bohaterką serialu „Better Things”, wolałabym jednak porównać ją z innymi rolami Hahn. Najbardziej zajmujące wydaje mi się (ponownie) przenikliwe studium porażki: porażki seksualności, porażki schematycznej emancypacji, wreszcie porażki fantazji. Proces ujawniania się wolności bohaterki jest chyba najbardziej niespodziewany i nieoczywisty w całym serialu. Nikt we współczesnej telewizji poza Hahn i Phoebe Waller-Bridge nie potrafi tak boleśnie oddać kobiecego doświadczenia, które niewiele ma wspólnego z „silną kobiecością” i pochodem ku niezależności. Nie oznacza to jednak, że „Mrs. Fletcher” jest serialem publicystycznym. Znakomicie wykorzystano w nim humor oparty na dyskomforcie czy grotesce ciała – dotyczy on zarówno głównych bohaterów, jak i dalszoplanowych postaci. W pojedynczych scenach widoczna jest jednak bardzo cienka granica pomiędzy dyskomfortem a przemocą, groteską a upokorzeniem, przyjemnością a egotyzmem. Właśnie w tych fragmentach serial Perrotty wciąga w najbardziej nieoczywiste rejony. Tym bardziej rozczarowujące jest to, że nie czeka tam na nas nic więcej.

 

„Mrs. Fletcher”
twórca: Tom Perrotta

HBO

Mrs. Fletcher | © HBO