Archiwum
28.09.2012

Między konwencjami

Michał Piepiórka
Film

„Kobieta z piątej dzielnicy”, dzieło Pawła Pawlikowskiego, Polaka mieszkającego i pracującego w Anglii, rozpoczyna się jak klasyczny dramat rodzinny. Harry Ricks przyjeżdża z rodzinnej Ameryki do Paryża, by odnowić relację ze swoją żoną i nawiązać kontakt z kilkuletnią córeczką Chloe. Nie zostaje jednak przyjęty z otwartymi rękami: żona uniemożliwia mu wejście do mieszkania i nasyła policję. Nie wiemy, czym Harry zasłużył sobie na tę wrogość, uzyskujemy jedynie strzępki sprzecznych informacji. Tak pozostanie do końca: przeszłość głównego bohatera jest zagadką, podobnie zresztą jak status obserwowanej rzeczywistości.

Harry jest prawdziwym pechowcem, po ucieczce przed nasłanymi przez żonę policjantami zostaje okradziony z bagażu i pieniędzy. W tym momencie film zmienia klimat, przechodząc w thriller: postać grana przez Ethana Hawke’a trafia do obskurnego hoteliku prowadzonego przez podejrzanego Turka. Nie bierze on pieniędzy za czynsz, lecz proponuje Harry’emu pracę dozorcy w budynku, w którym mają miejsce niejasne i niepokojące wydarzenia. Kolejne wątki zaczynają pęcznieć, a atmosfera gęstnieje coraz bardziej – do tego stopnia, że z czasem przestajemy orientować się w opowiadanej historii. Żadne z wydarzeń nie wydaje się ważniejsze od pozostałych – wszystkim w takim samym stopniu brakuje rozwinięcia oraz ostatecznego domknięcia. Nie ma podziału na wątek główny i poboczne – nawet tytułowa kobieta z piątej dzielnicy wydaje się równie istotna – a może lepiej byłoby powiedzieć: równie nieistotna – jak wszystkie inne postacie.

Coraz to nowe fabularne pomysły zastępują porzucone tropy, co sprawia wrażenie, że reżyser, podobnie jak jego bohater, pogubił się w konstruowanej rzeczywistości. Intrygująco zapowiadające się wątki, jak choćby ten z podejrzaną pracą dozorcy w pokoiku przypominającym schron atomowy, zostają szybko porzucone. Zdaje się, że Pawlikowski starał się na postmodernistyczną modłę pogodzić ze sobą kino gatunków z artystycznym. Zabawił się konwencjami – w największym stopniu thrillerem – lecz nie stworzył fabuły w oparciu o gatunkowe prawidła. Niestety jego strategia okazała się rozczarowująca – dowiodła jedynie, że jako autor nie ma za wiele do powiedzenia, a to, co usiłuje przekazać, widzieliśmy już wielokrotnie i to w zdecydowanie ciekawszej oprawie. Brak konsekwencji w budowaniu napięcia i prowadzenia historii nie pozwala również odebrać „Kobiety…” jako dzieła czysto rozrywkowego. Jest nieudanym mariażem komercji i artyzmu: Pawlikowskiemu zabrakło zarówno rzemiosła, jak i duszy artysty, a filmowi – intrygującego konceptu.

Największą wadą filmu jest jednak wspomniana mnogość fabularnych ścieżek, po których chadza (dodajmy: dość niemrawo) główny bohater. Na początku wszystko przypomina „Sprawę Kramerów” Bentona, by nagle nawiązać do klimatu „Lokatora” Polańskiego, przyprawionego „Mechanikiem” Andersona. W każdym wątku można dodatkowo odczuć inspirację „Pająkiem” Cronenberga z jego klimatem onirycznej przypowieści o konstruowaniu tożsamości i kłopotach z percepcją rzeczywistości. Pawlikowski stara się czerpać z wielu źródeł, godzić ze sobą różne konwencje, w żadnej jednak nie wypada przekonująco. Dostajemy kolaż stylistyk i zgranych fabularnych pomysłów, które ani nie poruszają zawiłościami rodzinnych relacji, ani nie wciągają w tajemniczą intrygę. Nawet istotnym w przebiegu akcji wątkom miłosnym brakuje zarówno erotycznego napięcia, jak również romantycznego uniesienia (mimo wyśpiewanego przez Joannę Kulig wprost do ucha wzruszonego do łez Ethana Hawke’a „Tomaszowa” Ewy Demarczyk).

Film cierpi na brak jednej fabularnej ścieżki, zbierającej i wyjaśniającej wszystkie pojawiające się pomysły, które same w sobie mogłyby stanowić ciekawy punkt wyjścia dla odrębnych opowieści. Takim spoiwem nie staje się kwestia tożsamości głównego bohatera – Pawlikowskiemu brakuje konsekwencji Cronenberga, który podobny temat poruszał we wspominanym już „Pająku”. Harry Ricks, podobnie jak Dennis Cleg z filmu Kanadyjczyka, ma problemy z rozpoznaniem własnej przeszłości, przez co źle ocenia rzeczywistość i samego siebie. To rzutuje na kontakty z rodziną, co dodatkowo pogłębia zagubienie bohatera. Jednak wątek ten, mogący związać resztę chaotycznie budowanych narracyjnych ścieżek, nie zostaje do końca wyeksploatowany. Przyczyny należy szukać w braku adekwatnej i spójnej formy, która nadawała wyjątkowości filmowi Cronenberga, a także w odtwórcy głównej roli – Ethanie Hawke’u. Ani na krok nie zbliża się on do maestrii Ralpha Finnesa – odtwórcy głównej roli w „Pająku”.

Psychiczne problemy Harry’ego Ricksa sygnalizują jedynie cechy zewnętrzne bohatera: przyduże okulary i rozczochrana fryzura. O ile na początku realizm przedstawienia da się usprawiedliwić podjętą przez reżysera grą z widzem – który sam musi odgadnąć, co w historii filmowej jest rzeczywiste, a co fikcyjne – o tyle pęknięcie filmowego świata nie ma wpływu na główną postać „Kobiety…”, każąc też wątpić w aktorski warsztat Hawke’a. Harry bowiem wciąż pozostaje zagubionym chłopcem ze zbyt dużymi oprawkami na nosie, nikim więcej.

Poruszane problemy i snute wątki mogły stać się kanwą trzymającej w napięciu historii o rozbiciu rodziny i tożsamości. Mogły prześwietlać dramat zarówno na poziomie społeczeństwa, jak i jednostki błądzącej w obcym mieście, wśród nieprzyjaznych ludzi. Pawlikowski zaprzepaścił jednak te szanse – powodem stały się zbyt duże ambicje reżysera, który wyraźnie nie chciał robić kina czysto gatunkowego. Starał się wziąć za bary z konwencją i dodać do niej coś od siebie – niestety okazało się to bombą, która ją rozsadziła. I poza niezbyt oryginalnymi i wyszukanymi wątkami nie pozostało nic, co mogłoby widza zainteresować.

„Kobieta z piątej dzielnicy”
reż. Paweł Pawlikowski
premiera: 28.09.2012

„Kobieta z piątej dzielnicy”, dzieło Pawła Pawlikowskiego, Polaka mieszkającego i pracującego w Anglii, rozpoczyna się jak klasyczny dramat rodzinny. Harry Ricks przyjeżdża z rodzinnej Ameryki do Paryża, by odnowić relację ze swoją żoną i nawiązać kontakt z kilkuletnią córeczką Chloe. Nie zostaje jednak przyjęty z otwartymi rękami: żona uniemożliwia mu wejście do mieszkania i nasyła policję.