Archiwum
28.07.2015

Męskość zapomniana

Kuba Wojtaszczyk
Literatura

Greg Baxter nie ma złudzeń – świat został zatomizowany, a my, w tym świecie żyjący, odłączamy się od innych ludzi, krążymy wokół własnych orbit, koncentrując się jedynie na własnych potrzebach. Pozostali, także członkowie naszych rodzin, są zbędnym balastem emocjonalnym. Przemyślenia te pisarz zawarł w powieści „Lotnisko w Monachium”, którą to na polski rynek wprowadziło poznańskie wydawnictwo Czwarta Strona.

Fabuła książki koncentruje się na bezimiennym (sic!) bohaterze, Amerykaninie mieszkającym w Londynie, zmuszonym do wyjazdu do Berlina. Okoliczność ta, spowodowana śmiercią siostry Miriam, staje się przyczynkiem do spotkania z dawno niewidzianym ojcem i, w pewnym sensie, próbą przepracowania nie tyle żałoby, ile wyobcowania z życia. Rozłąka od początku wpisana została w kod funkcjonowania rodziny bohatera, a zarazem narratora powieści. Ojciec bowiem mieszkał w innym mieście niż żona i dzieci; w międzyczasie syn wyprowadził się do Wielkiej Brytanii, a po śmierci matki także Miriam opuściła USA. Kontakt pomiędzy nimi w zasadzie nie istniał; wynikało to zapewne z wzajemnej niechęci, zmęczenia, być może też ta niemożność podtrzymywania relacji wyniesiona została właśnie z domu.

Ani ojciec, ani syn nie mają pojęcia o dotychczasowym życiu Miriam. Baxter tę niewiedzę rozgrywa kapitalnie, pisząc: „Początkowo nie wiedzieliśmy, co począć z ciałem – pochować je tutaj czy zabrać do domu i pochować je tam. Kremacja byłaby tańsza i prostsza, a Miriam prawdopodobnie życzyłaby sobie takiego pochówku, ale po długich rozważaniach ojciec był niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Rzuciliśmy więc monetą: orzełek – inhumacja w Niemczech, reszka – pogrzeb w domu”. Oczywiście los, a właściwie autor powieści, chciał zabrać dziewczynę do Stanów, dzięki czemu narracja może się przerodzić w opowieść o poszukiwaniu sensu współczesnego świata. Pomaga w tym niemiecka biurokracja, która „zamraża” wydanie ciała na trzy tygodnie, które ojciec i syn wykorzystują na podróż po landach, co w moim domyśle będzie drogą do zjednania się mężczyzn połączonych więzami krwi. Nic bardziej mylnego. Na szczęście autor nie prowadzi bohaterów do słodkiego zakończenia. Rzekłbym nawet, że próbuje pokazać nieprzystawalność w dzisiejszych czasach stereotypowego maskulinizmu czy patriarchalnego schematu radzenia sobie ze śmiercią, a przy okazji odnajdywania w sobie podobieństw ojca do syna i syna do ojca. Co prawda bohaterowie, pozostając w drodze, śpią w porządnych hotelach, sporo piją do wystawnych posiłków, odwiedzają miejsca związane z wojną (pretekstem do tego jest wykształcenie ojca, ale doskonale wiemy, że gdy pojawia się męski bohater, to obowiązkowo z zamiłowaniem do wojaczki oraz stosownego usprzętowienia). Co więcej, narrator już na lotnisku, w sklepie bezcłowym, zachowując się niczym nastolatek, zachłannie rzuca się na drogie sprzęty elektroniczne i z zachwytem je kupuje.

Próby wpisania się w znane ramy męskości wychodzą jednak postaciom na pół gwizdka, jakby instrukcja obsługi była zwyczajnie trefna lub źle przetłumaczona. Śmierć Miriam paraliżuje ich do tego stopnia, że nie potrafią jej sprostać tak, jak wymagałaby tego atomizacja i związane z nią znieczulenie. Ojciec z synem są krusi, zagubieni, jacyś tacy „kobiecy” (oczywiście w stereotypowym rozumieniu). Jednocześnie chcą nadrobić nienadrabialne, czyli poznać zmarłą, z drugiej strony – pragną jak najszybciej zakopać jej ciało i powrócić do poprzedniej egzystencji. Gdy bohater orientuje się, że jedyna wiedza, jaką może posiąść o siostrze, zawarta jest w spontanicznych zapiskach na marginesach jej książek, utwierdza się w przekonaniu, że karą za zaniechanie znajomości może być już tylko głodówka. Ojciec, niezależnie od syna, podąża podobną drogą – po prostu przestaje jeść. Wygląda to na zwyczajną dietę po obżarstwie w podróży, jednak kryje się za tym głębszy sens – Miriam zagłodziła się na śmierć, a jej rodzina próbuje, jakkolwiek patetycznie to brzmi, zrozumieć jej ból/zjednać się z nią i tym podobne. Baxter ponownie rozgrywa tę kwestię koncertowo – jest irytująco, ale, mam nadzieję, taki był zamysł.

Zaledwie parokrotnie książka osiada na fabularnych mieliznach, za które uważam na przykład nawiązania do II wojny światowej (wiadomo, bohaterka głodzi się w Niemczech, czyżby chciała przypomnieć światu o gettach i obozach zagłady?). Jednocześnie autor rehabilituje się opisem Berlina; nie tylko pokazuje jego nieturystyczną stronę, również bohaterowie wyznaczają własne trasy. Najbardziej jednak przykuł moją uwagę fakt różnic w postrzeganiu stolicy Niemiec – dla nas mekki artystycznej, miasta cudu, gdzie każde marzenie może się ziścić, a dla Amerykanina/londyńczyka – miejsca nudnego, powolnego, pełnego utrudnień.

„Lotnisko w Monachium” to powieść ciekawa, pełna melancholijnych odniesień do przeszłości, w której autor doszukuje się początków współczesnej atomizacji. Siłą książki jest niewątpliwie unikanie klisz i spojrzenie na męskość świeższym wzrokiem. Brak tu facetów, którzy w barach, przy kolejnym piwie wspominają zmarłych, starając się w ten sposób sprostać żałobnemu smutkowi. „Lotnisko…” pokazuje rzeczywistość pełną zagubionych jednostek, zmuszonych do szukania nowych wzorców, bo te do tej pory znane zupełnie się już zdezaktualizowały.

Greg Baxter, „Lotnisko w Monachium”
przekład: Jędrzej Polak
Czwarta Strona
Poznań 2015

alt