Archiwum
27.01.2011

Loach inny niż zwykle

Marcin Derlukiewicz
Film

„Szukając Erica” to film, w którym znany z lewicowych poglądów reżyser zaangażowanego kina społecznego Ken Loach, spotyka Erica Cantonę, znanego z jeszcze bardziej lewicowych poglądów piłkarza, gwiazdę ligi angielskiej lat 90. i legendę Manchesteru United, a przy tym kontrowersyjnego brutala zdyskwalifikowanego za kopnięcie kibica i krezusa, który nawołuje do odrzucenia konsumpcjonizmu.

Co wynikło z tej zaskakującej współpracy? Z pewnością nie to, czego się można było spodziewać.

„Szukając Erica” opowiada jednak nie o fantastycznym życiu gwiazdy sportu, ale o zwyczajnym listonoszu Ericu Bishopie (Steve Evets), zmagającym się z problemami wykraczającymi jedynie nieco ponad przeciętność życia codziennego. Początkowo bohater nie radzi sobie z nimi zupełnie, popada w apatię i staje się całkowicie bierny, czego symbolicznym podsumowaniem jest wypadek samochodowy, który wywołuje, jeżdżąc bez celu i w dodatku pod prąd po jednym z rond. Ale bierność towarzyszyła Ericowi od zawsze, była jego problemem, gdy wiele lat wcześniej, pod wpływem chwilowej paniki, porzucił swoją ukochaną i córkę, a później nie mógł się odważyć na powrót, jest i teraz, gdy traci kontrolę nad życiem dorastających pasierbów, którzy wciąga powoli światek przestępczy. Film, który zaczyna się jak jedna z typowych, ponurych historii Loacha, dość szybko jednak przynosi zaskoczenie i zupełnie zmienia styl narracji. Kiedy zrezygnowany Eric sięga po zabraną jednemu z pasierbów trawkę i zaczyna rozmawiać z plakatem swojego największego idola, legendy Manchester United, Erica Cantony, wkraczamy w sferę baśni. Będący początkowo jedynie narkotyczną wizją, piłkarz pojawia się w pokoju listonosza i postanawia zostać jego doradcą, powiernikiem, a w końcu trenerem.

Bardzo trudno jest jednoznacznie opowiedzieć, czym jest ten film. Po pierwsze, co już zostało zasygnalizowane, „Szukając Erica” nie jest z pewnością typowym filmem Kena Loacha. Mimo że wyczuwa się rękę tego reżysera w tym obrazie, to jednak zaskakuje on swoją lekkością i przesłaniem. Jest komedią, której twórca, inspirowany, jak sam mówił, przez optymizm Cantony, dobrze się bawi, lawirując między konwencjami narracyjnymi czy grając z kiczowatą dydaktyką poradników z cyklu „jak być szczęśliwym w weekend”. Nie jest to jednak łatwy i przyjemny film na niedzielne popołudnie. Życie codzienne bohaterów, ich robotnicze korzenie, surowe wychowanie i brudny świat, w którym dojrzewają pasierbowie Erica, nie są idealnym tłem do opowiadania słodkich i naiwnych bajeczek o tym, że trzeba wierzyć w siebie, a wszystko będzie dobrze. Realizm tej opowieści podkreślają znakomicie dobrani aktorzy, głównie naturszczycy bądź artyści mało znani ze świetnym Stevem Evetsem na czele, obskurne wnętrza czy niechlujny, wulgarny, robotniczy język bohaterów.

„Szukając Erica” to film, w którym brutalna, szara rzeczywistość miesza się ze światem baśni, a momenty przejścia między tymi konwencjami są dramatyczne i robią na widzu piorunujące wrażenie, jak choćby scena, w której miły, rodzinny obiad zostaje przerwany przez nalot policji, a kamera Loacha nie szczędzi nam ani jednego brutalnego szczegółu tej interwencji. Ale właśnie to pomieszanie prostej i realistycznej narracji o zwyczajnym listonoszu z sytuacjami niezwyczajnymi czy wręcz magicznymi jest największą siłą tego filmu. Filmu, w którym bohater rzucający chropowatym głosem „fuckami” na prawo i lewo, porachunki gangsterskie i szczucie psami czy dramaty rozbitej rodziny mieszają się z archiwalnymi meczami i najpiękniejszymi akcjami Manchesteru United, a jedna z ikon europejskiej piłki gra na trąbce.

Oczywiście Ken Loach nie byłby sobą, gdyby nie przemycił w swoim nowym filmie trochę ideologii. Tu konflikt między kapitalizmem a socjalizmem sprowadza się do barowej kłótni między przyjaciółmi o rolę i miejsce klubu FC United: w proteście przeciwko wykupieniu Manchesteru United przez amerykańską rodzinę Glazerów, część fanów założyła własny klub, który zaczął rozgrywki w niższej lidze. Jednym z zarzutów stawianych Glazerom było stopniowe zwiększanie przez nowych właścicieli cen biletów, tak że przeciętny robotnik nie mógł już sobie pozwolić na oglądanie meczów na stadionie, a przecież jeszcze w latach 80. i 90. piłka nożna była sportem oglądanym głównie przez klasy niższe.

Czy więc jest to film o piłce nożnej? I tak, i nie. Owszem, dla kibica dzieło Loacha to w zasadzie pozycja obowiązkowa, choćby i dlatego, że archiwalia z występami Cantony oglądane na dużym ekranie robią oszałamiające wrażenie. Ale to nie jest film o sporcie, choć oczywiście boisko może być traktowane jako metafora sceny, a przez to życia, w końcu stadion Manchesteru United bywa nazywany przez fanów „Teatrem Marzeń”. Przebojowe akcje Erica-piłkarza zestawione z apatią Erica-listonosza mówią wyraźnie, że trzeba ryzykować i brać sprawy w swoje ręce, a ostateczne rozwiązanie problemów głównego bohatera przychodzi za sprawą wcielenia w życie rady Cantony, iż należy zawsze ufać kumplom z boiska. Mimo wszystko sport jest w tym filmie jedynie sposobem na przemycenie baśniowości, a nie tematem samym w sobie, dlatego dzieło to może się równie dobrze spodobać widzom, którzy bieganie 22 ludzi za piłką uważają za głupotę.

W „Szukając Erica” Loach bawi się z widzem, miesza narracje, w idealnych proporcjach dozując elementy dramatu, filmu o sporcie, komedii i baśni. W ostateczności wychodzi mu z tego danie wyśmienite, wiarygodna i krzepiąca, ale daleka od naiwnego dydaktyzmu opowieść o zwykłym człowieku, który przy drobnej pomocy z zewnątrz odzyskuje kontrolę nad swoim życiem i rodziną. A Cantona grający siebie? Jest czarujący i autoironiczny, czym dokłada kolejną cegiełkę do swojego wizerunku człowieka-legendy.

„Szukając Erica”
reżyseria: Ken Loach
premiera: 14.11.2011
dystrybucja: SPInka



„Szukając Erica” to film, w którym znany z lewicowych poglądów reżyser zaangażowanego kina społecznego Ken Loach, spotyka Erica Cantonę, znanego z jeszcze bardziej lewicowych poglądów piłkarza, gwiazdę ligi angielskiej lat 90. i legendę Manchesteru United, a przy tym kontrowersyjnego brutala zdyskwalifikowanego za kopnięcie kibica i krezusa, który nawołuje do odrzucenia konsumpcjonizmu.