Archiwum
27.08.2020

Licząc noce

Filip Szałasek
Muzyka

Gdyby Olga Tokarczuk, zamiast pisać książki, prowadziła label, to w mowie noblowskiej (załóżmy, że za takie działania również przyznawano by Nobla) mówiłaby może o czułym wydawcy zamiast narratorze. Grzegorz Tyszkiewicz, prowadzący Bocian Records, miałby się wtedy z czym utożsamiać. Wystarczy spojrzeć, jak – czule właśnie – głaszcze kopertę z „Nights Are Numbered”. Dłoń Tyszkiewicza przesuwa się po okładce aż sześć sekund (01:17–01:23) i wcale mnie to nie dziwi. Z muzyką duetu Podpora/Kohyt spędziłem niemal trzy miesiące lockdownu, organizując wokół niej nie tylko pozostałe odsłuchy, ale i światopogląd.

To, że pierwsza studyjna praca duetu ukazała się na początku pandemii, stanowi oczywiście zbieg okoliczności, jednak mechanika płyty zdawała się odzwierciedlać ówczesny świat wokół niemal w skali 1:1. Pierwszy utwór, składający się z trzech (pozornie?) niepowiązanych ze sobą winiet, cierpliwie budowanych tylko po to, by następnie ulec rozpadowi, stał się dla mnie alternatywą dla telewizji i internetu. Oglądanie i kliknięcia zamieniłem na odsłuch, bo dźwięk, mniej godząc we wrażliwość, przekazywał tę samą prawdę: mówić o jutrze – o strukturach, które gwarantują jutro – to znaczy fantazjować.

Słuchanie symultaniczne

Niebywała klarowność osiągnięta w Studiu Koncertowym Polskiego Radia jest nie tyle paradoksalna, ile wręcz nonsensowna: zamiast zgodnie z oczekiwaniami eksponować stabilne fundamenty, uwypukla ozdobniki, alarmy, sygnały wygrywane zarówno na „klasycznym” instrumentarium, jak i na kościach czy roślinach. Zdarzenia dźwiękowe – drażniące, szorstkie, eksplozywne – wydają się rozgrywać tuż przy uchu albo wręcz wewnątrz ciała, imitując wrażenia, jakich ma dostarczać ASMR albo aparaty słuchowe na przewodnictwo kostne.

Z tym że album Kohyta i Podpory jest dla wykorzystania ASMR w muzyce mniej więcej tym samym, czym „Disruptive Muzak” Sama Kidela dla muzaka – przełożeniem twórczości ściśle skodyfikowanej na performans, muzykę czynu, granie ad libitum. Zmysłowość bywa na „Nights” szarpana, gryząca albo po prostu nieznośna. Przywodzi na myśl wyrafinowany flirt uskuteczniany dla spotęgowania żądzy, o której wiadomo, że i tak doczeka się spełnienia. Podpora i Kohyt grają tak, jak Andrzej Żuławski kręcił swoje filmy (zwłaszcza „Szamankę” i „Moje noce są piękniejsze niż wasze dni”): mieszcząc w jednym obrazie dzikość i wykwint bez wyjaśnienia, która z tych cech właściwie dominuje.

Ilustracją tego podejścia mogą być nagrania z prób sowieckiej pianistki, Rachel Bonch-Bruevich, które stawiają odbiorcę przed dylematem: słuchać muzyki czy ignorować ją dla pełniejszego zanurzenia w otoczeniu, które załapało się na taśmę. Tej decyzji – Bonch-Bruevich nagrywała muzykę czy realizowała field recording? – nie da się w praktyce podjąć, bo raz uświadomiwszy sobie podwójność materiału, zawsze już będziemy słuchać go symultanicznie. „Nights”, jawiąc się odbiorcy za każdym razem z innej perspektywy, piętrzą kategoryzacje gatunkowe do takiego poziomu, że w końcu osiągają efekt podobny do słynnej „Zaireeki”, tyle że zamiast czterech odtwarzaczy wymagają kilku równolegle pracujących percepcji czy gustów.

Absolwenci

Tę wielorodność słychać było zresztą na poprzednich nagraniach duetu – „Chapel Music”„di strada” – które stanowiły zapis chwilowej korelacji między akustycznymi właściwościami przypadkowo odkrytych miejsc lub instrumentów, a nastrojeniem obojga muzyków danego dnia. Podobnie jak Natalia Beylis grająca na „Love-In-A-Mist” przez minutę lub dwie na klawiszach napotykanych w Irlandii, Amsterdamie i Maroko; Podpora i Kohyt „improwizują, cokolwiek przywlekli z ulicy do tego miejsca i tego starego fortepianu”. Spontaniczność duetu powoduje, że próby streszczania ich płyty muszą spalić na panewce (przykładem recenzja autorstwa Andrzeja Nowaka z bloga Polish Jazz).

„Nights” to dla obojga muzyków moment, w którym wczesne fascynacje – realizowane w solowych projektach F.A.T.E. i kee_vay – zostały poddane redefinicji albo porzucone. Duet nie obawia się już zdradzać swojego zakorzenienia w świecie sztuk wizualnych czy performatywnych i podążając ścieżką przetartą choćby przez Piotra Kurka, włącza się w coraz bogatszą tendencję, by muzykę do instalacji, obiektów i wydarzeń artystycznych wydawać samodzielnie, w oderwaniu od pierwotnego kontekstu. Pomimo wszelkich różnic „Nights” postawiłbym więc na jednej półce z soundtrackiem Nozomu Matsumoto do instalacji Nile’a Koettinga w tokijskim Maison Hermès, z „Theatre Pieces” Jana Buriana czy z muzyką Visible Cloaks do „Popiersia młodzieńca”, rzeźby Francesca Mochiego z połowy XVII wieku. Warto przypomnieć, że „Disintegration Loops” przeszło tę samą ścieżkę – od instalacji-eseju dźwiękowego do jednej z kanonicznych ambient-oper naszych czasów.

Absolwent muzykologii Wydziału Teologicznego KUL w Lublinie i absolwentka Wydziału Rzeźby i Intermediów gdańskiej ASP pokazują swój warsztat, w którym elementów stricte muzycznych jest niewiele. U Podpory i Kohyta wątek – nazwijmy go – duchowy zrósł się z wyraźnie materialistycznym podejściem do dźwięku. Ten ostatni, w stanie surowym, sprzed ujęcia w karby kompozycji, stał się dla duetu językiem sprawozdawczym z kontemplacji. Najtrafniej ilustruje to może fragment opisu „Chapel Music”, gdzie muzycy wspominają o wieczornych powrotach do jednej z kapliczek Kalwarii Wielewskiej, by wyrazić „głęboki szacunek dla tego świętego miejsca najlepiej, jak to potrafią, za sprawą dźwięków”.

Cień dźwięku

Hannah Arendt w książce „Ludzie w mrocznych czasach” pisała, że szczególnie potrzebne są dzieła, które „współbrzmią ze światem, to znaczy powtarzają w sferze estetycznej podstawowy akord, który niczym zjawisko przyrodnicze zabrzmiał już w społeczeństwie”. Być może związałem się z „Nights” nie z powodu pandemii, lecz dlatego, że w niecałe czterdzieści minut artyści zdążyli nawiązać do ASMR, field recordingu, nowej humanistyki, improwizacji, aleatoryzmu… – w każdym razie do tego wszystkiego, co w społeczeństwach zachodnich (albo typu zachodniego) staje się „zjawiskiem przyrodniczym” czy jedną z metod „powrotu do »Natury«”.

Co jednak jeszcze bardziej intersujące: jak do tej pory Kohyt i Podpora nagrywają wciąż nie ten materiał, co trzeba. Duet wspomina na Bandcampie o projektach, które musiały zejść na drugi plan, bo silniejsza okazywała się potrzeba wyzyskania sprzyjających czasu i miejsca. Trochę jak Państwo Turnusowscy na „Bułgarskich wakacjach” Podpora i Kohyt dają się ponieść biegowi zdarzeń, sugerując jednocześnie, że pod bogatą fakturą ich muzyki istnieje jeszcze twórczość potencjalna. Czy usłyszymy ją kiedyś z płyt albo plików? Możliwe, że już się tak stało, wszak siła „Nights” tkwi w zbalansowaniu materiału dźwiękowego i jego, nazwijmy to, cienia.

Jeśli przy haśle „aleatoryzm” przypomniał się komuś Witold Lutosławski, to oczywiście bardzo ładnie, ale twórcy „Nights Are Numbered” odwołują się do twórczości kompozytora na tej samej zasadzie, co Jędrzej Siwek do „La Mer” Debussy’ego. Nie chodzi o ponowne zinterpretowanie utworu czy metody artystycznej, lecz o odzwierciedlenie za pomocą autorskiej muzyki tego, jak utkwiły one w pamięci ucha albo raczej tego, jak tkwią w niej nadal, nieustannie łącząc się z innymi – starymi i nowymi – inspiracjami. W tym sensie oba wydawnictwa przypominają autobiografie estetyczne (w analogii do biografii intelektualnych), na które składają się nie cytaty z ulubionych płyt (jak można by wstępnie podejrzewać), lecz sprawozdania z ich emocjonalnego impaktu, z tego, jak zmieniły słuchanie.

 

 

 

Max Kohyt, Katarzyna Podpora, „Nights Are Numbered”
Bocian Records

premiera: 25 kwietnia 2020

źródło: archiwum artystów