Archiwum
12.03.2015

Krew, róż i gadające zwierzeta

Maciej Bogdański
Film

Rozpędzona kariera Marjane Satrapi zaprowadziła ją w końcu na amerykański ląd – do stolicy filmowego świata, gdzie obracają się największe nazwiska i zdobywa się największe pieniądze. Zaczynając od „Persepolis”, w dużej mierze autobiograficznego obrazu współczesnego Iranu z perspektywy dziecka, przez „Kurczaka ze śliwkami”, melodramat utrzymany w konwencji baśni, artystka kontynuuje swą przygodę z filmem „Głosami”, nietypową czarną komedią o ambicjach psychoanalitycznych. Czy Satrapi, odnalazła się w świecie rządzonym przez klasyczne schematy gatunkowe? Odpowiedź na to pytanie nie będzie niestety jednoznaczna.

Jerry nie ma w życiu lekko. Mieszka w typowym amerykańskim miasteczku na prowincji, pracując w fabryce produkującej przybory toaletowe. Chociaż pracuje ciężko, zwraca się do wszystkich z uprzejmością i stara się jak może odnaleźć w otaczającym go społeczeństwie, traktowany jest przez wszystkich jako dziwak. Rzeczywiście odbiega nieco od normy – ma za sobą skomplikowaną przeszłość, chodzi na regularne spotkania z psychiatrą, a przede wszystkim zawsze po powrocie do domu rozmawia z dwójką swoich najlepszych przyjaciół – psem i kotem, którzy dają mu różne, często niepokojące rady. Kiedy w jego i tak dość skomplikowanym świecie pojawi się kobieta, wydarzenia potoczą się w makabrycznym kierunku.

Historia rozwija się dynamicznie, igrając nieco z oczekiwaniami widza, ale w centrum wydarzeń zawsze pozostaje Jerry. To na jego perspektywę jesteśmy zdani przez większą część projekcji; jego myśli, obawy i pragnienia stają się obiektem analizy reżyserki, która ukazuje swojego bohatera z odpowiednią ambiwalencją – ironia idzie tu w parze ze zrozumieniem, niepokój z sympatią. Jego zatracanie się w odmętach własnego umysłu przefiltrowane jest przez oczywistą chorobę psychiczną, ale ponieważ ukazuje się ją jako hiperbolizację uczuć typowych dla każdego, utożsamianie się z nim nadal pozostaje możliwe. Satrapi bawi się możliwością wzbudzania sympatii do postaci postępującej niezgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi – wywołuje w widzu współczucie, by chwilę później przestraszyć konsekwencjami usprawiedliwiania takich zachowań. To niebezpieczna rozgrywka, która udaje się przede wszystkim dzięki kapitalnej kreacji Ryana Reynoldsa, z sukcesem odcinającego się od swoich kasowych hitów i odpowiednio łączącego kicz z powagą. Towarzyszą mu utalentowane aktorki, ze świetną Anną Kendrick na czele, która ze stylem i humorem naśmiewa się ze swojego ekranowego wizerunku i najbardziej charakterystycznych ról. Niestety drugi plan nie ma wielu okazji do popisu – najbardziej boli niewielka i szablonowa rola nominowanej do Oscara Jacki Weaver.

Satrapi cały czas balansuje na granicy kina autorskiego i gatunkowego. Z jednej strony, fabuła prowadzona jest dość schematycznie, ze wszystkimi obowiązkowymi zwrotami akcji, z drugiej – reżyserka wyraźnie nie chce się podporządkować panującym regułom i co chwilę wprowadza sceny wizyjne, poetyckie czy po prostu dziwaczne. Z entuzjazmem korzysta z rozległej tradycji amerykańskiego kina – oprócz obowiązkowej „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, można też dostrzec nawiązania do „Taksówkarza” Martina Scorsesego, czy klasycznych horrorów Johna Carpentera. Widoczne są także mocne inspiracje „Mulholland Drive” Davida Lyncha, zwłaszcza w zakresie budowy świata na pograniczu realizmu i fikcji. Realizacyjnie film robi ogromne wrażenie – użycie dużej różnorodności barwnej, rozlegle wykorzystującej jaskrawe odcienie różu, żółci czy czerwieni (objawiającej się przede wszystkim w scenach gęsto zakrapianych krwią) daje widzowi wrażenie uczestnictwa w swoistym spektaklu, zabawie w deformację realistycznych dzieł popkultury. Wyśmiewanie wyobrażeń o amerykańskim śnie i estetyki typowej dla amerykańskich filmów mainstreamowych jest tutaj zresztą jednym z głównych motywów, a także ważnym kontekstem interpretacyjnym. Rzeczywistość, w której obracają się bohaterowie, skrywa się za powłoką cukierkowej złudy, kiczowatego kłamstwa, które daje wrażenie uczestnictwa w życiu społecznym umożliwiającym zawodowe i towarzyskie spełnienie. Jednak każda z postaci filmu, a Jerry w szczególności, jest przede wszystkim samotna, zaś wszystkie jej działania dążą ku próbom połączenia z drugą osobą. Przez fasadę humoru przebija się tu melancholia – rzeczywistość nigdy nie może sprostać naszym wyobrażeniom, a utrzymywanie iluzji okazuje się łatwiejsze od egzystencji w brutalności świata codziennego.

Niestety największe zalety filmu Satrapi to też jego największe wady. Poprzez nawarstwienie różnych elementów reżyserka gubi się nieco w morzu kontekstów i tropów interpretacyjnych, nie decydując się ostatecznie na żaden z nich. W ostatnich miesiącach z kinem gatunkowym lepiej bawił się świetny „Gość” Adama Wingarda, a bardziej przekonujący obraz psychopaty przedstawił niedoskonały, ale ciekawy „Wolny strzelec” Dana Gilroya. „Głosy” sytuują się gdzieś pomiędzy tymi dwoma filmami, próbując znaleźć złoty środek pomiędzy nieskrępowaną zabawą a dławiącym niepokojem. Wygrana jest połowiczna, ale dla widzów znudzonych w kinie dosłownością i lubujących się w czarnym humorze nietypowa mieszanka irańskiej reżyserki pozostanie atrakcyjnym seansem. Warto jednak przestrzec miłośników zwierząt – po seansie możecie zobaczyć swoich pupilów w zupełnie innym świetle.

„Głosy”
reż. Marjane Satrapi
premiera: 27.02.2015

alt