Archiwum
01.10.2012

Kompozytorskie wypowiedzi

Piotr Tkacz-Bielewicz
Muzyka

 

Motywem przewodnim tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” był głos, co przekładało się nie tylko na dużą ilość śpiewu czy ogólniej wokalu wśród propozycji programowych, ale również na kompozytorskie wypowiedzi (obecne wprost bądź zawoalowane jako przesłanie).

Jednym z najlepszych momentów festiwalu było wykonanie kompozycji Luigiego Nono „Guai ai gelidi mostri”. Utwór na kameralny skład instrumentalny z udziałem dwóch wokalistek cechowała wyjątkowa atmosfera, w której wyciszające dryfowanie co jakiś czas spiętrzało się, a jego kontemplacyjność nabierała mrocznego, niepokojącego charakteru. Zabłysnęli również dwaj inni włoscy kompozytorzy: Salvatore Sciarrino, którego „Cantiere del poema” zadziwiało wyczuleniem na niuanse dźwięku, oraz Fausto Romitelli, który swoim „Seascape” pokazał nieoczywiste możliwości rozwiązania utworu solowego.

Romitelli postawił na względną prostotę, podczas gdy na przykład Mark Andre („…hoc…”) i Chaya Czernowin („Ina”) zbyt mocno zawierzyli technice (odpowiednio: przetwarzaniu dźwięku na żywo i partiom wcześniej nagranym), z czego nie wyniknęło nic dobrego. Wysoce zaawansowany technologicznie był też spektakl „Luna Park” Georgesa Aperghisa, który został zamówiony przez organizatora festiwalu i centrum IRCAM. Zapierał dech w piersiach precyzją wykonania, przygotowaniem aktorów/muzyków, pomysłowością rozwiązań scenicznych. Jednak warstwa muzyczna pozostawiała sporo do życzenia, co więcej, wydaje mi się, że Aperghis zaczyna się powtarzać.

Od festiwalu muzyki współczesnej należy się spodziewać ryzykownych przedsięwzięć – do tej kategorii można zaliczyć kompozycję „On a Sufficient Condition for the Existence of Most Specific Hypothesis” Kena Ueno. Partię solową wykonał sam kompozytor, który z wielkim zaangażowaniem eksplorował możliwości śpiewu alikwotowego. Było to ciekawe doświadczenie, zwłaszcza że jego ekspresja musiała się mierzyć z niepasującą do niej sytuacją sformalizowanego koncertu i przepychu Filharmonii Narodowej. Niestety, z niezrozumiałego dla mnie powodu, Ueno postanowił, że w utworze powinny znaleźć się partie orkiestrowe. Wydawały się one pochodzić z zupełnie innego porządku, wyprane z emocji nijak miały się do śpiewu. Koncert jednak, na który złożyła się ta kompozycja, był jednym z najbardziej udanych i przemyślanych – usłyszeliśmy cztery utwory  z partiami solistycznymi i orkiestrą, dlatego nawet jeśli któryś był słabszy, to można było przynajmniej spojrzeć na niego w kontekście pozostałych i pomyśleć o różnicach konstrukcyjnych. Program otworzyła „Musica concertante” Witolda Szalonka z brawurową (i tak wykonaną) partią kontrabasu, bardzo interesujący był „canti notturni” Beata Furrera, miło zaskoczyła mnie też Kaija Saariaho w „D’om le vrai sens”.

Dwie formy z pogranicza teatru i muzyki zostały zaprezentowane podczas jednego z wieczorów w Centrum Kultury „Koneser”: „Vivarium – Reisen, Kochen, Zoo…” Manosa Tsangarisa i „happy deaf people” Jagody Szmytki. W obu wypadkach były to niestety dzieła, których zaplecze koncepcyjne i podwaliny ideologiczne okazują się dużo ciekawsze niż ich artystyczne przełożenie. Trudno na ich podstawie wydawać werdykt o całej Warszawskiej Jesieni, jednak wydały mi się one w pewien sposób emblematyczne. Pokazywały to oblicze festiwalu, którego organizatorzy – jeśli już podejmują próby eksperymentu, to są one spóźnione i trafiają w próżnię.

55. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”
21–29.09.2012

fot. ze spektaklu „Luna Park” Georgesa Aperghisa

alt