Archiwum
12.11.2013

Kobieta z marmuru – narracja współczesna

Sztuka

Praca jest łódzkim towarem deficytowym: szuka się jej wytrwale i bezskutecznie. Oficjalna strategia promocji miasta to przemysły kreatywne. Jak na ironię: coraz więcej młodych, kreatywnych wyjeżdża w poszukiwaniu lepszego losu do Warszawy albo trochę dalej – do Londynu. W takim kontekście pytanie o etos pracy i opartą na nim tożsamość musi zabrzmieć w Łodzi szczególnie mocno.

Kuratorki projektu, Krystyna Potocka-Suwalska i Paulina Jeziorak, zaprosiły do udziału w wystawie „Kobieta z marmuru” jedenaścioro artystów. Czytelnemu odwołaniu do filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru” (1976) towarzyszył też inny kontekst – przywołanie łódzkiej włókniarki, Wandy Gościmińskiej. Jej postać uwieczniona w filmie dokumentalnym Wojciecha Wiszniewskiego „Wanda Gościmińska. Włókniarka” (1975) to pretekst do refleksji nad związkami między socjalistycznym kultem przodownictwa pracy a dzisiejszym wyścigiem szczurów oraz do łączenia obowiązków zawodowych, społecznych i rodzinnych. Nie brak tu także odwołań do projektu „Kobieta ma duszę”, który galeria zaproponowała w 2005 roku, prowokując szereg pytań o kondycję łodzianek w postprzemysłowym mieście.

O współczesnym odbiorze etosu pracy opowiadają artyści z roczników ‘70. i ‘80. Ich prace przechodzą od realistycznej dosłowności (obiekt „Kobieta z marmuru” Kamila Kuskowskiego czyli marmurowy napis desygnujący hasło wystawy lub „Pomniki kariery” Poli Dwurnik – przestrzenny kolaż z rysunków na prostokątnych blokach, obrazujących karierę „ludzi z marmuru”) do socrealistycznej propagandy i kapitalistycznych haseł przedstawionych w oryginalnej pracy Ewy Bloom–Kwiatkowskiej „Ob Etom /About it”, księdze-albumie,  zestawiającym współczesność na przykładach trzech kobiet.

Nie brakuje przemyśleń gorzkich. Bartek Jarmoliński w wideo „Gloria Artis” zawarł krytyczny ogląd sytuacji artystów w Polsce. Na nagim torsie artysta umieścił tatuaż imitujący medal Zasłużony Kulturze „Gloria Artis”. Patrząc w stronę kamery mężczyzna recytuje miarowo regulamin przyznawania nagrody, po czym zmywa tatuaż gąbką namoczoną w wodzie. Słowa, które wypowiada w trakcie tej czynności są  krytyczną oceną warunków pracy polskich artystów: „Wobec trudnych sytuacji ekonomicznych, z jakimi boryka się większość twórców w Polsce, wobec płac, które nie wystarczają na przeżycie całego miesiąca, istotne wydaje się pytanie, jakie znaczenie może mieć przyznawanie medalu”. Jarmolińskiemu udało się sugestywnie połączyć demaskatorski opis z ironicznym nawiązaniem do iluzorycznego rytuału odznaczania uznanych twórców kultury. Warto przypomnieć, że w dokumencie Wiszniewskiego Wanda Gościmińska odznaczana jest Orderem Budowniczych Polski Ludowej w towarzystwie rzeźbiarza Xawerego Dunikowskiego. Strategia metaforycznego zestawienia zadziałała w tym wypadku bardzo mocno.

Podobną drogę wybrała grupa Artkontrola, czyli Karina Madej i Justyna Radziej. Seria dyptyków fotograficznych „Przodowniczki” to portrety pięciu młodych kobiet, których życie opisane zostaje hasłami propagandowymi PRL-u. Okazuje się, że wiele z nich nie straciło na aktualności w realiach neoliberalnej gospodarki, choć środek ciężkości znalazł się gdzie indziej. Praca dla idei przerodziła się w pracę dla samorealizacji. Opiewana w poradnikach dla przyszłych miliarderów samorealizacja to jednak nic innego jak upiorny kierat. Kobieta współczesna działa jak perpetuum mobile – nie ma prawa czuć się zmęczona i niespełniona. Jedna z bohaterek, stojąc na tle regału wypełnionego segregatorami, trzyma transparent z hasłem: „Pani Izabella swoje sukcesy zawdzięcza punktualności i dobrej organizacji pracy”. Poniżej ta sama kobieta przy swoim stanowisku pracy – biurku z komputerem – z ironicznym dopiskiem: „Pani Izabella – pracownica branży HR, społecznica, studentka. Dostarcza naszej ojczyźnie nawet do 20 pracowników dziennie, co stanowi 120% normy w skali kraju. Z wielkim zaangażowaniem zgłębia wiedzę w zakresu psychologii, chcąc przyczynić się do duchowego odnowienia narodu”. Takie zestawienie nie ma ambicji krytycznych na miarę pracy Jarmolińskiego, ale doskonale odzwierciedla fantazmaty narosłe wokół pracy jako misji. Korporacyjny slang kreatywności i elastyczności będzie kiedyś naszą spuścizną.

Zmęczenie i przepracowanie – stanowiące ciemną stronę codziennej aktywności – wybrzmiewają w pracach Agaty Bielskiej („Bohaterki”) oraz Krzysztofa Zielińskiego („Time is on my side”). O ile Zieliński fotografuje swoją matkę, pracoholiczkę, dla której wartość stanowi sam tryb „bycia zajętym”, o tyle Bielska zaproponowała pracę znacznie bardziej złożoną i interesującą dla widza. To seria performansów dokamerowych, przedstawiających bohaterki, które pracują ponad siły, owładnięte wyższą ideą. Paradoksalnie, obserwujemy ich bezruch, zamarcie, wyczerpanie. Kobiety leżą skulone na ziemi, na podłodze mieszkania, w piwnicy. Wokół nich widzimy porozwieszane pranie, słoiki z wekami na piwnicznych półkach, domowe meble. Praca uwydatnia moment kresu sił i możliwości, wyczerpanie ogromem wykonywanej pracy.

„Kobieta z marmuru” to również hołd złożony fantazmatom pracy –  zarówno abjektowi (krew, pot, łzy), jak i etosowi pracy rzemieślnika, którego działania wypiera przemysłowa produkcja. I być może właśnie te propozycje wdzierają się w szczelinę pomiędzy tym, co cielesne (zmęczony człowiek, powtarzalne czynności), a tym, co jest efektem pracy (produkt, materia zawierająca ludzką sygnaturę). Film i asamblaż Daniela Rumiancewa „Ginące zawody” to pean na cześć rzemiosł wypieranych przez kapitalistyczną cywilizację  przemysłową, Benjaminowską religię niszczenia. Hafciarka koralikowa, ludwisarz, bednarz, powroźnik, kowal, pszczelarz wykonujący świece z wosku – wszyscy należą do odchodzącego świata, w którym finałowy wytwór jest niepowtarzalny. Dlatego artefakty zgromadzone w galerii (beczka, haftowana serwetka, konopny sznur, sierp, wyplatane koszyki, słoiki miodu) nie dziwią, są fizycznym desygnatem potocznego określenia „artysta w swoim fachu. Zaskakuje natomiast pewien szczegół zastosowany przez Ewę Bloom–Kwiatkowską w pracy narzucającej skojarzenia z lekturami Julii Kristevy. Obok księgi opowiadającej historię życia trzech kobiet umieszczono flakon perfum i tekturki do spryskiwania. Artystka zleciła pracownikom Politechniki Łódzkiej zaprojektowanie zapachu z chemicznych składników imitujących kwiaty oraz rozkładające się krew, pot i łzy. Tak powstał odór. Metonimia pracy tuszowana kwiatową nutą jest jednym z najdotkliwiej cielesnych sposobów opowiedzenia o związkach między PRL-owską prządką, spryskującą się tanimi perfumami i współczesną kasjerką hipermarketu, którą stać na promocyjny zapach za 29,99 złotych.

Jedyną dojmującym brakiem wystawy „Kobieta z marmuru” jest  nieobecność narracji wykluczonych: bezrobotnych. W dorosłym życiu synonimem baśniowego skarbu z książki dla dzieci jest praca, a symulacja wędrówki przez straszny las to kolejne rozmowy kwalifikacyjne. Jeśli pominąć tę kwestię, propagandowe hasła PRL-u brzmią w dzisiejszych, ironicznych trawestacjach zaskakująco aktualnie. Przodownik pracy niepostrzeżenie zmienia się w filar firmy zasypiający z laptopem w autobusie. Na umowie o dzieło.

Projekt „Kobieta z marmuru” obejmuje wystawę w Galerii Manhattan (od 27.09 do 20.11.2013) oraz cykl wydarzeń towarzyszących (projekcję  filmu Wojciecha Wiszniowskiego „Wanda Gościmińska. Włókniarka” wraz z dyskusją, panel dyskusyjny „Praca fizyczna vs praca wirtualna” zorganizowany we współpracy ze Świetlicą Krytyki Politycznej w Łodzi, pokazy filmów Haruna Farockiego).

alt