Archiwum
04.03.2020

Kino obywatelskiego niepokoju

Mateusz Żebrowski
Film

Chociaż 90-letni Clint Eastwood już jakiś czas temu przestał kręcić filmy wysmakowane formalnie, to jednak wciąż ma niezwykłą intuicję obywatelską. W sposób niestrudzony śledzi historie pojawiające się w mediach, w których uczciwa jednostka musi zmierzyć się z bezwzględnym systemem. Nie inaczej jest w najnowszej produkcji wyreżyserowanej przez Eastwooda, „Richardzie Jewellu”. Tytułowy bohater to poczciwy, naiwny idealista, człowiek szczerze oddany wartościom fundatorskim społeczeństwa amerykańskiego. Czy taka osoba ma jakiekolwiek szanse wobec cynicznej, pełnej hipokryzji rzeczywistości, w której czyny zaprzeczają wielkim hasłom o demokracji, wolności i służbie państwa na rzecz obywatela?

Podczas igrzysk w Atlancie w 1996 roku Richard Jewell był jednym z ochroniarzy dbających o bezpieczeństwo w trakcie koncertów w parku olimpijskim. To dzięki niemu, kiedy setki ludzi bawiło się do muzyki zespołu Jack Mack and the Heart, odkryto bombę i rozpoczęto ewakuację. Jewell był więc tym, który pozwolił na minimalizację skutków wybuchu. Jego postawa została doceniona – stał się bohaterem chwili, wielbionym przez miliony Amerykanów.

Zaledwie kilka dni później, w wyniku prowadzonego na oślep śledztwa FBI i wycieku do prasy informacji na jego temat, Jewell stał się obiektem ataków medialnych jako główny podejrzany o zorganizowanie zamachu. Według FBI mężczyzna pożądał podziwu i dlatego sam miał podłożyć bombę tylko po to, żeby później ją znaleźć i stać się bohaterem w oczach opinii publicznej. Eastwood przedstawia tę historię i pokazuje, jak brzemienna w skutki może być pomyłka, szczególnie pomyłka służb, które chcą uchodzić za nieomylne. A także: które nie potrafią przyznać się do popełnionego błędu.

Na pierwszy rzut oka Jewell rzeczywiście pasuje do profilu zamachowca – to nieprzystosowany do społeczeństwa mężczyzna, którego jedyną motywacją, niemal obsesją, jest chęć pilnowania porządku, bycie stróżem prawa. Mundur i odznaka są dla niego swoistym fetyszem. Stanowią element fantazji o byciu kimś ważnym i szanowanym. Respektowanie przepisów i procedur przez Jewella (co zresztą sprawia, że udaje mu się odkryć bombę) jest tak daleko idące, że zaczyna budzić podejrzenia. Nikt zdrowy bez dodatkowych motywacji nie wykonuje swojej pracy w ten sposób! Wzorowy obywatel to niebezpieczny obywatel. Rozgoryczony Eastwood zdaje się mówić: nieważne, kim jesteś, bohaterem czy zbrodniarzem, wzorowym obywatelem czy frustratem – jeśli wpisujesz się w pewien profil, instytucje władzy (media i państwo) zgotują ci istne piekło na ziemi. Amerykański reżyser opowiada więc w „Richardzie Jewellu” o rzeczywistości rodem z „Raportu mniejszości” Philipa K. Dicka, w której nie ma znaczenia, czy zbrodnia została popełniona; wystarczy, że wyglądasz podejrzanie dla służb i tym samym zasługujesz na karę, a przynajmniej na ostracyzm.

Eastwood sympatyzuje ze swoim bohaterem – ale przede wszystkim podziela jego poszanowanie dla amerykańskich wartości. Wierzy, że respektowanie konstytucji i szacunek dla prawa są fundamentem, na którym można zbudować zdrowe, dobrze zorganizowane społeczeństwo. Idealizm Eastwooda daleki jest jednak od naiwności. Sama wiara w system nie oznacza przymykania oczu na niezliczone wypaczenia, jakie fundują obywatelom rząd i służby. Temat ten jest reżyserowi szczególnie bliski, podejmował go między innymi w „Oszukanej” (2008) i „Sullym” (2016). W obu filmach niewinna jednostka musiała płacić wysoką cenę za nie swoje grzechy. I za każdym razem z ekranu padały pytania uderzające w samo serce amerykańskich ideałów: w jaki sposób pojedynczy człowiek ma dochodzić swoich praw, kiedy to system go oskarża? kto będzie potrafił narazić swoje życie, skoro zamiast uznania otrzyma groźbę kary? kto zechce zostać bezinteresownym bohaterem, skoro w zamian stanie się kozłem ofiarnym?

„Richard Jewell” nie jest jednak filmem pozbawionym błędów. Kiedy Eastwood traci z oczu swojego bohatera, produkcja nie potrafi utrzymać równego poziomu. Wątki pojawiają się i znikają. W oczy rzuca się dość nijaka forma filmowa, a niektóre postaci są tak siermiężnie napisane, że aż ocierają się o nieplanowaną groteskę. Szczególnie drażni postać Kathy Scruggs z „The Atlanta Journal-Constitution”, której artykuł rozpoczął publiczne polowanie na Jewella. Scruggs przypomina makiaweliczną parodię dziennikarki – jest żądna skandalu, wulgarna, niemal obsceniczna. Nie ma w niej za grosz autentyzmu, co dodatkowo uwypukla mocno przeszarżowana rola Olivii Wilde. Nic dziwnego, że kiedy „Richard Jewell” pojawił się w amerykańskich kinach, film został skrytykowany przez ten dziennik za to, w jaki sposób przedstawiono na ekranie ich byłą pracownicę. Twórcy zripostowali te oskarżenia w jedyny możliwy sposób – według nich gazeta, która odpowiedzialna jest za lincz na Jewellu, nie ma prawa do moralnej oceny wątków zawartych w filmie. Można więc zaryzykować twierdzenie, że nieudane wykreowanie postaci Scruggs jedynie przysłużyło się produkcji. Atak na „Richarda Jewella” potwierdził zawartą w nim tezę, że ważniejsze jest dobre imię mediów i służb niż niesłusznie oskarżonego człowieka. Spór z gazetą wskazuje tym samym, że największa siła najnowszego obrazu Eastwooda tkwi w tym, jak broni on „człowieka poczciwego”. Kolejne upokorzenia Jewella oglądane na ekranie mają tak wielką moc oddziaływania, że ostatecznie jesteśmy w stanie przymknąć oko na pewne niedociągnięcia i niedorzeczności obecne w filmie. Duża w tym również zasługa świetnych aktorów – przede wszystkim Paula Waltera Hausera w roli głównej i Sama Rockwella wcielającego się w prawnika Jewella, Watsona Bryanta. Obaj potrafią w znakomity sposób zbudować autentyzm postaci, które na poziomie scenariusza były zapewne statycznymi figurami reprezentującymi konkretne postawy w moralitecie na temat roli mediów i państwa w życiu jednostki.

Najnowsze filmy Eastwooda są niewątpliwie „kinem obywatelskiej troski”. Kinem nakręconym przez 90-letniego człowieka, który wierzy, że Ameryka ze swoimi ideałami jest najlepszym, co mogło przytrafić się światu. Jednocześnie ten sam człowiek uważa, że sprzeniewierzenie się tym ideałom jest najgorszą zbrodnią. Nestorowi reżyserii, jakby świadomemu, że nie zostało mu już wiele czasu, nie zależy na wypuszczaniu do kin filmów dopracowanych, wycyzelowanych. Ważniejsze jest, żeby zdążyć z przesłaniem, z nauką, wypunktować błędy. Eastwood chce uzbroić każdego, kto zobaczy „Oszukaną”, „Sully’ego” czy „Richarda Jewella”, w wiarę, że jednostka ma znaczenie; że od bezpiecznej i szczęśliwej jednostki zaczyna się bezpieczne i szczęśliwe państwo; że każdy Amerykanin musi mieć siłę walczyć o sprawiedliwość. I być może od czasu do czasu właśnie takiego kina potrzebujemy – nieidealnego, ale szczerego w swych intencjach i nakręconego w słusznej sprawie.

 

„Richard Jewell”
reż. Clint Eastwood
premiera: 24.01.2020

© 2019 - Warner Bros. Pictures