Archiwum
05.06.2014

Kain bez charakteru, Abel bez uśmiechu

Katarzyna Nowaczyk
Teatr

Kolejni bliscy sobie nieznajomi, zaproszeni w ramach 7. edycji spotkań teatralnych w Teatrze Polskim w Poznaniu, to bracia – Kain i Abel. Ta biblijna przypowieść jest od wieków barometrem braterskich relacji – między godnym kary zbrodniarzem Kainem i ulubieńcem Boga, niewinnym Ablem. Współczesność chyba jednak popsuła barometr, zamazując niebudzący wątpliwości wynik. Archetypowe role są dla nas niewystarczające. A jeśli to Abel przestaje nad sobą panować, będąc smutnym i ponurym, gdy widzi pogodną twarz Kaina? Tegoroczny festiwal Bliscy Nieznajomi to próba uchwycenia skomplikowanych, niejednoznacznych i pełnych moralnych wątpliwości relacji między braćmi – tymi braćmi, których wiążą relacje rodzinne, oraz tymi należącymi do jednej społeczności, narodu. Czasem Kain i Abel dość nieoczekiwanie zaczynają odgrywać zupełnie obce sobie role.

Tak jest „W mrocznym mrocznym domu” Marcina Hycnara na podstawie dramatu psychologicznego Neila La Butego, odsłaniającego traumatyczną historię dzieciństwa dwóch braci. To opowieść o bolesnym docieraniu do tego, co spychane przez długie lata do podświadomości. Ich dom skrywał w mrokach wykorzystywanie seksualne i przemoc, obelgi, pretensje i rodzinne obsesje. Hycnar używa minimalnych środków scenograficznych. Scena wyłożona jest sztuczną trawą, która pokrywa także dwa wielkie pnie w centrum, wynurzające się spod drewnianego mostu, gdzie odbywa się większość spektaklu. Nie bez znaczenia jest fakt, że akcja rozgrywa się zawsze na łonie natury. W otoczeniu uspokajającej, dającej nadzieję zieleni do głosu dochodzą najgłębiej skrywane instynkty biologiczne, popędy, to co pierwotne, zanegowane przez dyskurs społeczno-kulturowy i konsekwentnie spychane na margines życia. Twórcy eksponują w ten sposób silny antagonizm pomiędzy naturą i kulturą.

Bracia, bardzo wyraziście zarysowany duet w wykonaniu Grzegorza Mielczarka i Marcina Sianko, wyjawiają sobie kolejne tajemnice, których piętno nie pozwala im przez długie lata spokojnie żyć, jeszcze bardziej komplikując wzajemne relacje. Hycnar wydaje się pytać: który z nich to Kain, a który Abel? Kto jest tu winny? A jeśli Abel podniesie rękę na Kaina? A jeśli „Kain” to zło, które przychodzi z zewnątrz?

W dużej łączności dramaturgicznej ze spektaklem Hycnara pozostaje sztuka Wiktora Rubina „Mojo Mickybo” Owena McCafferty’ego o przyjaźni między dwoma chłopcami żyjącymi w Irlandii Północnej w latach 70. Znów mamy tu formalną oszczędność – pusta scena, bez rekwizytów i dekoracji, a w zamian bardzo dobrą grę duetu aktorskiego Grzegorza Falkowskiego i Pawła Niczewskiego. „Mojo Mikcybo” to historia o tym, jak dorosłość z całym impetem wkracza w życie dziecka, stawiając przed nim niezwykle trudne pytania i wyzwania. Spektakl, debiut reżyserski Rubina, to niestety staroć. Powstał 8 lat temu i został skonstruowany w duchu bardzo tradycyjnego teatru. Nie dziwi więc, że Rubin jako reżyser w kontekście estetyki i poszukiwań, jakie podejmuje obecnie, jest w tym spektaklu nie do poznania.

Kolejna propozycja festiwalowa będąca dość oczywistym wyborem organizatorów wobec tematu „Kain i Abel” to „Bracia Karamazow”. Janusz Opryński mierzy się z niełatwym zadaniem przełożenia na język teatru gęstego od znaczeń, pełnego drobiazgów i wątków pobocznych tekstu Fiodora Dostojewskiego. Mistrz literatury rosyjskiej z niespotykanym kunsztem odmalowuje duszność rosyjskiego świata, a jednocześnie prowadzi filozoficzną dysputę o zasadności wiary, stawiając dramatyczne pytanie o istnienie Boga i jego relacje z człowiekiem. To główne wątki wydobyte przez artystów Teatru Provisorium w zgrabnie zarysowanych sytuacjach dramatycznych. Obrotowa scena, podzielona na małe przestrzenie należące do konkretnych bohaterów, to ciekawy zabieg ukazujący nawarstwianie się i nachodzenie na siebie historii, a jednocześnie dynamizujący tempo spektaklu. Opryński proponuje teatr bardzo klasyczny, tradycyjny, odznaczający się dobrą i rzetelną pracą warsztatową. Szczególnie wyraziście Dostojewski jawi się jako wielki obrońca dzieci – tych najsłabszych istot, cierpiących zło, którego sprawcami są dorośli, a to, jak podpowiada logika, w sposób oczywisty podważa obecność Boga. Pomimo podjęcia tak ważkich pytań i ważnych tematów, na scenie panuje monotonia. Tekst nuży, chwilami wręcz drażni. Być może to zmiana wrażliwości widza sprawia, że z trudem przyjmujemy tak długie narracje rodem z teatru realistycznego. Być może część problemów jest nam na tyle obca, że z oporem przenosimy się wehikułem czasu dwa wieki wstecz (choć ten argument przyjęłabym tylko z ostateczności)? A może to twórcy spektaklu nie zapewnili nam odpowiedniego „wehikułu”, by nas tam przenieść? Przez to walka Kaina i Abla to chwilami dłużąca się kłótnia, którą nie potrafimy się przejąć.

Marcin Liber z kolei przyjmuje makroperspektywę opowiadania o braterskich relacjach „Na Boga”. To po „Utworze o Matce i Ojczyźnie”, „III Furiach” i „Weselu” bardzo konsekwentnie realizowany program tematyczny z cyklu „co jest w Polsce do myślenia”. Nieprzypadkowo cytuję Wyspiańskiego, bo spektakl według tekstu Jarosława Murawskiego to rozliczanie się z polską tradycją patriotyczno-katolicką, mocno uwikłaną w kontekst romantyczny. Jeśli dorzucić do tego Mickiewicza z pokutującą w świadomości prawie 200 lat, zniewalającą koncepcją „Polski Chrystusa narodów”, wynoszoną na sztandary w każdym naszym zbiorowym i historycznym (a może histerycznym?) uniesieniu, oraz cały repertuar doskonale znanych mniejszych i większych wad Polaków – otrzymujemy obraz świata w stanie chaosu, którego nawet Bóg nie chce uporządkować. Tekst został napisany przed katastrofą smoleńską, ale inscenizacyjnie Liber nałożył na niego obrazy z Krakowskiego Przedmieścia – walki o krzyż, fanatycznej nienawiści, światopoglądowych przepychanek i licytacji o to, kto jest „bardziej Polakiem”. Opowieść zaczyna się w maleńkiej śląskiej mieścinie, w której w Wielki Piątek odbywa się coroczna procesja wodzenia Judasza. Obchody na polecenie proboszcza mają zostać odwołane jako całkowite sprzeniewierzenie się tradycji chrześcijańskiej. Parafianie na przekór jednak tłumnie biorą udział w obrzędzie. Liber i Murawski mają niezwykły słuch teatralny do konstruowania głosów postaci w scenach zbiorowych. Chór jest, jak mówił René Pollesch – zbiorem indywidualnych postaci. Tu każdy ma swoją historię, nawet jeśli jest ona skrojona bardzo stereotypowo. Ta precyzja konstrukcyjna i dbałość o charakterystyczne detale personalne stanowią bardzo udany element spektaklu.

Murawski i Liber mieszają w tym kipiącym garze palące problemy: antysemityzm, zaślepiającą walkę o władze, grzechy Watykanu, współpracę z komunistami, ale nie destylują z tej mieszanki prostego rozwiązania. Spektakl daleki jest od moralitetowej oczywistości. Jednak rozpoznanie, jakiego dokonują twórcy na temat Polski, jest smutne: to ciągle zaściankowy, mocno zakompleksiony i pogubiony w możliwych wariantach religijnych naród, gotowy pójść za tym, kto lepiej potrafi się sprzedać. Dlatego w ostatniej scenie Bóg zawiedziony, że wszystko zmarnowaliśmy, zupełnie bezradny oblewa się benzyną i rzuca w publiczność zapalniczką. Stopniowo przyglądamy się rozpadowi świata, kuszeniu człowieka przez Lucyfera, aż w końcu zrzuceniu Boga z piedestału. Bóg gubi się w postmodernistycznej nowoczesności, tak jak sam człowiek, który nie ma pomysłu, jak żyć w tym zmultiplikowanym świecie wyborów.

Bratobójcza walka trwa nieprzerwanie, a czasy mamy spod znaku „relatywizmu moralnego”, więc Abel równie dobrze mógłby być Kainem, a Kain z pokorą przyjąć cios Abla.

O wzajemnej nienawiści, rodzinnej tragedii i wojnie, lecz już nie metaforycznie, opowiada również tekst „Pogorzeliska” libańskiego autora Wajdiego Mouawada przygotowany w Teatrze Polskim w formie czytania performatywnego. Jest to sztuka, która mieści w sobie trudny do wypowiedzenia dramat rodzinny. Poruszamy się w przestrzeni ekstremów emocjonalnych i moralnych, nie będąc w stanie odważyć się na żaden kategoryczny osąd. Mouawad opowiada historię bratobójczej walki, a na jej tle tragedię Matki, która nie potrafiła kochać swoich dzieci. Dopiero po śmierci w formie listu wyjawia im prawdę – bliźnięta to owoc brutalnego gwałtu. Joanna Grabowiecka wraz z aktorami przygotowała zaczyn spektaklu, szkic, pozostawiając jednak formułę inscenizacyjno-wykonawczą ciągle otwartą.

Po raz kolejny Bliscy Nieznajomi stają się pretekstem do rozmowy. Szkoda, że tak bardzo zachowawczej. Nie ma tu wielkich polemik i sporów. Jest teatr na dobrym poziomie, choć nie budzący dużych emocji. Kain nie ma charakteru, a Abel siedzi znużony i odporny na żywą dyskusję, uśmiechając się tylko nieznacznie od czasu do czasu…

7. Spotkania Teatralne Bliscy Nieznajomi
Poznań, Teatr Polski
27.05. – 1.06.2014 i 15.06.2014

Na zdjęciu: „Bracia Karamazow” w reż. Janusza Opryńskiego. Fot. dzięki uprzejmości Teatru Polskiego w Poznaniu.

alt