Archiwum
27.07.2020

K jak groteska

Dobrosława Nowak
Sztuka

Kuratorowana przez Udo Kittelmanna wystawa, nawiązująca do kafkowskiego surrealistycznego uwikłania i nerwowego poczucia niemocy, wzbudza emocje analogiczne do tych, które ostatnimi czasy metodycznie wstrząsają Polską i resztą świata. „K” w mediolańskiej Fondazione Prada podejmuje dialog z trzema niedokończonymi powieściami Franza Kafki: „Ameryką” (1927), „Procesem” (1925) i „Zamkiem” (1926).

Ze względu na pandemię nie ma swobody poruszania się po galerii. Kolejność zwiedzania jest jasno określona, widzowie zaopatrzeni w maski, rękawiczki asystowani są od drzwi do drzwi. Warto zauważyć, że zabieg ten, najbardziej aktualny znak naszych czasów, wpisuje się w problematykę wystawy. Zainaugurowane w lutym wydarzenie, rzecz jasna, nie od początku miało taką formę, ale nałożone na nie w międzyczasie środki bezpieczeństwa tylko „przypadkowo” ubarwiają je i poszerzają jego oddziaływanie.

Przestrzenie wystawiennicze nawiązujące do trzech powieści Kafki są od siebie odseparowane. Atmosferę i wynikające z nich emocje trzeba zatem „zapamiętać”, żeby trafnie połączyć potem poszczególne doświadczenia w całość. Zwiedzamy sale, w których Martin Kippenberger pracuje z „Ameryką”, Orson Welles z „Procesem”, a Tangerine Dream z „Zamkiem”.

Zacznijmy od środka – gdzie Orson Welles mierzy się z „Procesem” (1962). Ikoniczne dzieło wyświetlane jest w klasycznej sali kinowej, będącej drugim punktem na szlaku oglądania wystawy. W przypadku filmu Wellesa pozostanie pod mocnym wrażeniem nie wymaga dużego wysiłku: „Powieść o egzystencjalnym strachu dobrze pasowała do barokowego pesymizmu Wellesa. […] Anthony Perkins, sam Welles, Jeanne Moreau i Romy Schneider stworzyli wyjątkową obsadę filmową” –  czytamy w opisie wystawy. Od sześciu dekad, czyli od momentu, kiedy Welles nazwał „Proces” swoim najlepszym filmem, niewiele się w tej materii zmieniło. Czy brak ryzyka merytoryczno-ekspozycyjnego jest równoznaczny z nudą? Cokolwiek zdecydujemy, „Proces” pozostaje filmem znakomitym. Nie ulega jednak wątpliwości, że stanowi boleśnie stabilną interpretacyjnie część “„K”. Mimo że krytycy filmowi od ponad pół wieku chętnie i przychylnie wypowiadają się na jego temat, trudno pochwalić kuratora za wybór tak oczywistego rozwiązania. „Proces”, choć pełen uniwersalnych problemów, jako część trzyelementowej ekspozycji „K” nie staje na wysokości zadania. Sam film żyje wiecznie, ale jako element wystawy jest martwy.

Po seansie czeka nas w przestrzeni o wdzięcznej nazwie Cisterna (Zbiornik) część muzyczna. Tangerine Dream to założony w 1967 roku niemiecki zespół rockowy grający muzykę elektroniczną (latem 1982, w czasie stanu wojennego, Telewizja Polska wykorzystała fragment utworu z albumu „Ricochet” zespołu jako tło prognozy pogody). Siadamy w kolorowo-transparentnych dmuchanych fotelach w dużym dystansie od siebie, pod stopami mając puszystą, fioletową wykładzinę. Przez ogromne okna wpada intensywne dzienne światło, niemal wypalające surowy beton ścian. Z głośników dobiegają dźwięki z albumu „Franz Kafka/The Castle” (2013) z portretem pisarza o smutnych, psich oczach na okładce. Trochę spa, trochę futurystyczna dyskoteka. Wchodzę i długo rozglądam się za dziełem sztuki – tutaj przecież miała być trzecia część wystawy. Zamiast tego fotele wabią obietnicą relaksu. Zsuwam się na jeden z nich i już rozumiem cel instalacji. Muzyka tworzona przez Tangerine Dream, podobnie jak wcześniej wspomniany film Wellesa, to legenda. Album jest zróżnicowany i ma miarowy rytm. Zaczyna się od lekkiej perkusji, która z czasem przechodzi w nostalgiczne, dostojne, a nawet posępne kompozycje, aby osiągnąć apogeum w dziwnym, maniakalnym, quasi-radosnym ożywieniu z pętlą syntezatora i mrocznego ambientu. Muzyka jest przyjemna, ale słabo ją słychać. Niestety pozornie ciekawie pomyślane doświadczenie muzyczno-przestrzenne zawodzi. Sprawia wrażenie, jakby powstało i zostało tylko rysunkiem na papierze. A może nie wzrusza mnie, bo propozycje muzyczne brata zaprojektowane do odsłuchu na jego kanapie nie mają sobie równych, jeśli chodzi o kreowanie przeżyć estetycznych? W przepisie na tę część wystawy zabrakło właśnie tego sekretnego składnika. Album nawiązuje do powieści Kafki, ale to zdaje się nie załatwiać sprawy wystawy w pełni. Jego niepokojąca atmosfera nie jest wystarczająco efektywnie podana, by skutecznie „zagrać” w tej orkiestrze. Efektem tych aranżacyjnych nieudolności jest niepełne odczucie utworów, które całkiem trafnie nawiązują do książki, są silnie inspirowane jej cieniem i niezapisanymi stronami. Muzycy dążyli do odkrycia nieznanych celów pisarza, tych, o których nikt, nigdy wcześniej nie słyszał. „Za niedokończoną historią Franza Kafki kryje się tajemnica. »Zamek« nigdy nie miał być budynkiem, jakiego byśmy się spodziewali. Kafka idzie dalej, dużo dalej” – czytamy w opisie Laserdisc Dream pod albumem.

„The Happy End of Franz Kafka’s »America«” Martina Kippenbergera to najbardziej intymna i najbliższa duchowi Kafki praca z całej ekspozycji. Widzimy ją jako pierwszą, zaraz po wejściu do budynku, w tak zwanymPodium. Tworzy ona fundament wystawy opartej na „trylogii samotności” pisarza. Kippenberger, czołowy prowokator, tym razem w wydaniu eleganckim, garściami czerpie z kafkowskiej spuścizny absurdu. Swoją pracę opiera na nieukończonej powieści Kafki „Ameryka” (1927), w której młody imigrant poszukujący sukcesu zawodowego, empatii i poczucia sprawiedliwości styka się ze światem zdominowanym przez odczłowieczającą konkurencję i wyzysk, daleką od reprezentacji Stanów Zjednoczonych jako „krainy możliwości i wolności”. Kafka pisał tę opowieść przez dziesięć lat, a następnie porzucił. Została wydana w 1927 roku, po jego śmierci, przez przyjaciela. Kippenberger stwierdził za to, że nigdy nie skończył jej czytać – słyszał jedynie opowieść „z drugiej ręki”. Owo zdublowanie niedokończenia otworzyło przed artystą, nazywanym mistrzem humoru i ironii, możliwość dopowiedzenia własnego „szczęśliwego zakończenia”, tak nietypowego dla Kafki.

Instalacja „The Happy End of Franz Kafka’s »America«” odwołuje się do konkretnego rozdziału książki: bohater, Karl Rossmann, odbywszy podróż po Stanach Zjednoczonych, szuka pracy w „największym teatrze świata”. Kippenberger „tłumaczyy literacki obraz zbiorowych rozmów o pracę wymyślonych przez Kafkę na rozległą instalację”. Praca składa się z rozstawionych na odtworzonym boisku do piłki nożnej 49 stołów i 98 krzeseł. Są one zupełnie różne: od elementów vintage, klasyków XX-wiecznego designu, takich jak krzesła Arne Jacobsena i Charlesa Eamesa, przez osobliwe meble z pchlich targów, po dzieła innych artystów i przedmioty z poprzednich wystaw Kippenbergera. Z pracy emanują charakteryzujące groteskę przerysowanie, deformacja rzeczywistości, zaburzenie związków przyczynowo-skutkowych, przemieszanie kategorii estetycznych. Wszystko to sprawia, że w błogiej nieświadomości błyskawicznie teleportujemy się do nieco podkolorowanego optymizmem, duchowego świata Kafki. Popis Kippenbergera jest podatny na interakcję ze współczesnością, nie tylko w teorii, ale też w swojej fizycznej formie (sprawia, że wnętrze Fondazione Prada pulsuje, oddziaływuje nieznaną aurą, nie tylko przenosi nas daleko w głąb książkowej historii, ale też czujemy w nim unikatowe komentarze artysty i jego kreatywny wigor). Praca ta wypada najlepiej nie tylko wystawienniczo (dobrze ją widać, słychać, ma niebanalną formę), ale ma też w sobie bijące serce, czego jakoś zabrakło pozostałym elementom.

W najmniej wyszukanej formie krytyki zadajemy sobie proste pytanie: czy wystawa działa? W „K” problem się rozmnożył, bo mamy tu trzy indywidualne, poniekąd rozbudowane byty, a do tego obszerną trzyelementową całość. Omówiłam już cząstkowe (indywidualne) sytuacje i problemy. Jak podsumować całość?

Trylogia „K” w Fondazione Prada nie jest opowieścią o filozoficznych tematach podejmowanych przez Franza Kafkę (jak np. powszechnie podejmowane w interpretacjach zniewolenie jednostki). Udo Kittelmann zresztą profilaktycznie, sprytnie (i jakże uroczo!) powołuje się na słowa pisarza, cytując go w tekście kuratorskim: „Wszystkie te przypowieści naprawdę mają na celu jedynie stwierdzenie, że niezrozumiałe jest niezrozumiałe, i już to wiemy”. Jest to wystawa o inspiracji i bezpośrednich nawiązaniach do twórczości Franza Kafki. Zestawienie na jednej wystawie artystów takich jak Martin Kippenberger, Orson Welles i Tangerine Dream, których działalność rozstrzelona jest w czasie, przybiera różne formy, a łączy je tylko postać pisarza, w teorii brzmi rewelacyjnie. Kittelman nazywa wystawę „opowieścią o »najciemniejszych troskach ludzkiego życia«” (cytując przy tym esej Waltera Benjamina o Kafce). Koncept wydaje się mieć solidne podstawy, potencjał intelektualny i sensoryczny oraz reprezentować „wyższe wartości”, których szukają tu odbiorcy sztuki. Jeśli wystawa przygotowywana była korespondencyjnie, to nie ma wątpliwości, że wymiana maili zwiastowała świetny projekt. Nowopowstały byt wystawienniczy musi jednak jeszcze „zadziałać” i właśnie o te skały rozbił się statek tej epokowej idei.

 

„K”
kurator: Udo Kittelmann
Fondazione Prada Milano
21.02 – 25.10 2020

 

fotografie w tekście: Dobrosława Nowak