Archiwum
20.12.2016

Języki dzieciństwa

Olga Szmidt
Literatura

„Alfred i Ginewra” to książka rozpięta między dwoma światami, które nie mają wiele wspólnego, między światem dzieci a światem wyrafinowanej współczesnej poezji. James Schuyler, jeden z najwybitniejszych twórców szkoły nowojorskiej, łączy te odległe przestrzenie w niewielkiej powieści, która nie tylko współczesnych wprowadza w zakłopotanie. To bowiem było udziałem także tych, którzy mieli szczęście karierę Schuylera śledzić na bieżąco. Konfuzja wynika przede wszystkim z niejednoznaczności – książka o dzieciach, ale raczej nie dla dzieci, napisana językiem dziecinnym, ale zapożyczonym od dorosłych. Niby powieść, a chwilami raczej proza poetycka. Niby niezobowiązujący humor, a jednak podszyty niepokojem końca dzieciństwa. Niby nic, a jednak.

Porażająca językową precyzją i emocjami, do których rzadko docierali inni twórcy, poezja Schuylera odległa jest temu utworowi. Czytelnicy znający „Trzy poematy” z zaskoczeniem powitają pewnie dziecięce przepychanki i pełne bratersko-siostrzanej miłości złośliwości. Trudno orzec, czy oba te wymiary twórczości pozostają w przypadku Schuylera w jakiejkolwiek łączności, czy też stanowią równoległe przestrzenie wyrażania zupełnie różnych światów i emocji. „Alfred i Ginewra” nie jest powieścią wstrząsającą, nie zmieni prawdopodobnie także sposobu postrzegania dzieciństwa w literaturze. To jednak, wbrew pozorom, nie stanowi o nieatrakcyjności czy przejrzałości tego utworu.

„ – Ucieknę i zostawię cię tu w ciemnościach, zdanego na łaskę bezmyślnych kierowców, i wtedy zobaczymy, kto się boi.

– Rzucę się do rynsztoka, zachoruję i umrę, i dopiero będzie ci przykro.

– Nie będzie. Pójdę na twój pogrzeb i powiem: «Czy nie wygląda słodko w tej swojej trumnie», i będę płakać, i wszyscy będą mnie żałować i dawać mi różne rzeczy. Włożę czarną suknię z czarnymi dodatkami i kapelusz z czarną woalką. Czerń jest bardzo twarzowa i dodaje powagi. Potem wypłacą mi odszkodowanie z twojej polisy, wybiorę się w podróż i poznam tajemniczego bruneta.

– A wysypać ci na głowę kubeł robali?

– A chcesz mieć w łóżku pełno surowych ostryg?

– A chcesz, żeby cię zepchnąć z dachu?

– A chcesz, żeby przez twoje okno wsunęła się chyłkiem długa włochata łapa?

– A chcesz, żeby się ziemia pod tobą zapadła?

– Nie boję się, bo to niemożliwe”.

Dzieciństwo opisywane przez Schuylera w realistycznej poetyce zdaje się przede wszystkim okresem niezwykłym w swojej kreatywności językowej i niezłomności w niewielkich bitwach dnia codziennego. Dzieci mówią tu językiem zmąconym – pozornie infantylnym, pozbawionym wyrafinowania późniejszych okresów życia, a jednak z niesłuchaną przenikliwością wyłapującą nie tylko frazy, ale i całe struktury języka dorosłych. Dzieci powtarzają, ale robią to bez zobowiązań, które niesie dorosłość. Ich język jest komiczny przez chybioną powagę, wysokie tony znane z zasłyszanych audycji czy rozmów o najważniejszych sprawach dorosłego świata. Bez tego lustra język ma szansę na neutralność czy też bycie niepostrzeżenie skutecznym. Z nim zyskuje groteskę, patos i mimowolnie parodystyczny potencjał. Nieporadność językowa i trudności, które napotykają dzieci, stanowią zasadniczy temat całej książki. Odbywa się to na każdym właściwie poziomie, od tego najbardziej oczywistego:

„– Umiem powiedzieć o wiele więcej niż ty. Co to jest pulmonolog?

– W ogóle nie ma takiego słowa. Chodziło ci chyba o pulmana”.

Wiele spośród intymnych rozważań i rozmów jest majstersztykiem sztuczności językowej, eksponującej karnawałowy niemal potencjał, jaki niesie w sobie powtarzanie i kopiowanie.

„Patrzę w lustro na komodzie i zadaję sobie pytanie czy ta dziewczyna o długich jedwabistych włosach i rzęsach zasługuje na taki los. Nie zasługuje”.

Kiedy Schuyler przytacza fragmenty pamiętnika Ginewry, pamięta, aby pominąć część interpunkcji, aby zachować uderzające dziecięcą naiwnością wielkie frazy. Nie wpływa to jedynie na wrażenie autentyczności utworu, ale przede wszystkim pozwala w dzieciństwie dostrzec potencjał, który może zbyt często jest przegapiany. Potencjał, aby zmienić formę, nie dbając o śmieszność i wstyd, jaki niosą za sobą świadomość powiedzenia czegoś „nie na miejscu”. Samoświadomość przede wszystkim Ginewry owocuje frazami znanymi choćby ze skandynawskich książek dla dzieci. Tu jednak osiągają one taki stopień kondensacji, że dużo śmielej sięgają komicznego poziomu: „Na razie jestem bardzo przebiegła i milczę jak grób”.

Ale bywa też poważniej. Nie tylko w momentach, kiedy Alfred choruje albo ze świata dorosłych docierają informacje o przeprowadzce jednego z rodziców. Przede wszystkim w tych, kiedy czytelnik z dowcipnie ujętych przez Schuylera wypowiedzi Ginewry wyczytuje też dużo bardziej skomplikowane emocje: „Zaczęłam tu poznawać nowe koleżanki. Prawda jest taka że dziewczyny z małych miast nie nadają się tak dobrze na przyjaciółki jeżeli sama jesteś z dużego miasta i masz więcej ogłady. Ich główne zainteresowania kręcą się wokół bycia w zuchach i awansu do skautek. Gdybym się tutaj urodziła i wychowała pewnie czułabym się podobnie. Mimo wszystko mam nadzieję że nie będę musiała tu chodzić do szkoły i się adaptować”.

Mimo przejmowania i kopiowania języka czy światopoglądu dorosłych, świat Alfreda i Ginewry zdaje się całkowicie niemal unieważniający znaczenie rodziców i im podobnych. Ich działania i decyzje wpływają na los dzieci, jednak kontakt pomiędzy pokoleniami wydaje się znikomy, pozbawiony przede wszystkim jakiejkolwiek wagi. To, co najważniejsze, dzieje się pomiędzy nimi samymi i ich rówieśnikami. Dzieci w książce Schuylera tak naprawdę nie mają własnego, nieskażonego języka – języka dzieci. Frazy i schematy, którymi się posługują są kolażem zasłyszanych form, parodii języka dorosłych i przetworzonych fragmentów literatury – przede wszystkim dla młodych dziewcząt. „Opowiem o tym choćby moja opowieść miała zająć wiele dni” – pisze Ginewra. Dzieci w tej książce nie zawsze znają miarę i na tym polega chyba wspaniałość tej książki – na rozszczelnieniu normy i wpuszczenie do niej dziecięcej kreatywności i swobody. To mieszanka bardzo subtelnie przedstawiona, pozbawiona pretensjonalnej idealizacji dzieciństwa zdanego na łaskę konwencjonalnej formy.

James Schuyler
„Alfred i Ginewra”
tłumaczenie: Marcin Szuster
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 2016