Archiwum
15.07.2019

Rasizm instytucjonalny

Łukasz Muniowski
Seriale

Korzenie prezydentury Donalda Trumpa sięgają roku 1987. Wtedy to, podczas przemówienia w New Hampshire na początku swojej kampanii prezydenckiej, dał wyraźnie do zrozumienia, że prezydentem USA wcale być nie chce, ale nie podoba mu się to, co dzieje się z jego krajem i ktoś powinien zrobić w nim porządek. Już rok później jako gość w programie Oprah Winfrey Trump sugerował, że może zmienić zdanie i jednak wystartować w wyborach. Pierwsza śmiała deklaracja programowa miała jednak miejsce w 1989 roku.

Trzydzieści lat temu, w kwietniową noc w nowojorskim Central Parku 28-letnia biegaczka, Trisha Meili, została brutalnie zaciągnięta w krzaki, pobita do nieprzytomności i potem wykorzystana seksualnie. To wydarzenie tak wstrząsnęło przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych, że wykupił całą stronę w czterech największych lokalnych gazetach, na których łamach wzywał do przywrócenia kary śmierci, by stosownie ukarać pięciu podejrzanych o przestępstwo chłopaków. W telewizyjnym wywiadzie Trump mówił bardzo otwarcie o swojej nienawiści do nich, jeszcze zanim zostali skazani. Biała blondwłosa reprezentantka sektora finansowego była dla Trumpa i innych białych uosobieniem niewinności. Burmistrzem miasta był wtedy Ed Koch, wybrany dzięki głosom mniejszości, a kompletnie te mniejszości ignorujący. Film dokumentalny Sary Burns poświęcony sprawie pokazuje, że on również naciskał na szybki i zdecydowany wyrok, prawdopodobnie mając nadzieję na reelekcję.

Podejrzanymi byli czterej Afroamerykanie i Latynos, sprawa szybko stała się zatem czymś więcej niż sądem nad pojedynczymi osobami. Chodziło tu o bezpieczeństwo białej klasy średniej, a wyrok miał pokazać mniejszościom rasowym, gdzie ich miejsce. To właśnie o tej nienawiści do inności, o stłamszeniu słabszych traktuje czteroodcinkowy miniserial „Jak nas widzą”, dostępny na platformie Netflix. Ponieważ opowiada on o prawdziwych wydarzeniach i prawdziwych osobach, dyskusja o nim jest w równej mierze dyskusją o okolicznościach i ciągnących się do teraz konsekwencjach gwałtu, jaki miał miejsce w Central Parku 19 kwietnia 1989 roku. Dlatego właśnie pozwolę sobie w tym tekście odchodzić od fabuły serialu i odnosić do faktów, gdzie tylko to możliwe, co w moim odczuciu jest wyrazem uznania dla tego, jak dobrze jest zrobiony serial Avy DuVernay, jak mocne wrażenie wywiera na widzu i jak znakomicie twórcy scenariusza używają materiału źródłowego, by przekazać prawdę także o współczesnych rasowych podziałach w Stanach Zjednoczonych.

Serial pokazuje na konkretnym przypadku, jak w praktyce działa instytucjonalny rasizm. Chociaż ta historia kończy się dobrze, bo w 2002 roku do winy przyznał się prawdziwy sprawca zbrodni, a w 2014 osadzeni otrzymali 41 milionów dolarów zadośćuczynienia, radość i ulga pojawiają się jedynie przez chwilę. Wiele osób nie miało, nie ma i nie będzie miało tyle szczęścia, co bohaterowie serialu, nawet jeśli samo szczęście jest tu epikurejskim brakiem cierpienia.

Zanim jeszcze pojawił się akt oskarżenia, nastolatkowie już zostali uznani za winnych – zwłaszcza przez media, które, z niewieloma wyjątkami, mówiły i pisały o głębokiej nienawiści nowojorskiej kolorowej biedoty do białych tylko za to, że ci żyją na lepszej stopie. Autorzy scenariusza mało miejsca poświęcili samej ofierze przestępstwa, co należy uznać za największą wadę „Jak nas widzą”. Tylko w migawkach widzimy, czym zajmowała się Trisha Meili, a jej wejście do sali sądowej podczas procesu nie zawiera szczególnego ładunku emocjonalnego. Powinniśmy jej współczuć tak, jak współczujemy nastolatkom, tematem serialu pozostaje jednak rasizm i to jego implikacje mają wstrząsnąć widzami. Lepiej sytuowani pod płaszczykiem sprawiedliwości domagali się bowiem odwetu – nie dla ofiary, ona sama nie pamiętała napaści, ale dla siebie – co zresztą świetnie widać w serialu DuVernay. Jeden z niewielu głosów rozsądku, opisujący sprawę dziennikarz Pete Hamill, określił zachowanie takich osób jak Trump jako luksus, na jaki niższe klasy nie mogą sobie pozwolić.

Serialowe postaci kilkukrotnie odwołują się do Trumpa i jego opinii, ponieważ sprawa sprzed trzydziestu lat wcale nie jest tak ideowo odległa od współczesności, jak może się wydawać. Poza tym to Trump obecnie stoi na czele establishmentu. Gdy czarnoskórzy są zabijani za uciekanie podczas kontroli drogowej lub spacerowanie z kapturem na głowie w „podejrzany” sposób, a ich oprawcy – uniewinniani przez sądy, trudno uznać, że amerykański system sprawiedliwości traktuje mniejszości uczciwie. DuVernay, pokazując dramat pięciu chłopaków i ich rodzin, tak naprawdę wyraża mocny sprzeciw wobec Ameryki Trumpa. Jest to głos bardzo dojrzały, jakiego można oczekiwać od artystki odpowiedzialnej za tak ważne filmy, jak „Selma” czy „XIII poprawka”.

Czternastoletni Raymond Santana i Kevin Richardson, piętnastoletni Antron McCray i Yusef Salaam oraz szesnastolatek Korey Wise, których prasa później określi jako Piątkę z Central Parku, są wśród trzydziestu osób szukających kłopotów w ową kwietniową noc 1989 roku. Nie wszyscy członkowie tej przypadkowo i nagle powstałej grupki się znają, ale łączy ich pęd ku głupocie – trudno inaczej określić zaczepianie rowerzystów czy kopanie parkowych koszy na śmieci. Zachowania grupy są mimo wszystko w serialu ugrzecznione, w rzeczywistości rzucano kamieniami w auta i okradano bezdomnych. Nikt jednak nie zgwałcił biegaczki, grupka była w zupełnie innej części parku.

Sama DuVernay w dostępnym na Netfliksie wywiadzie z Oprah Winfrey przyznaje, że starała się odejść od nazywania chłopaków Piątką z Central Parku, bo to określenie odebrało nastolatkom podmiotowość, którą teraz, jako mężczyźni, próbują odzyskać. Serial jest wierny faktom, jeśli chodzi o ich relacje, w momencie aresztowania tylko Salaam i Wise się znają, reszta co najwyżej kojarzy siebie z widzenia, w co trudno uwierzyć reprezentantom prawa – mniejszości to dla nich bezkształtna masa. Oszukani i zmanipulowani przez detektywów, chłopcy zeznają, że wspólnie zgwałcili biegaczkę. Cóż z tego, że każdy przedstawia nie tylko inną kolejność zdarzeń, ale nawet zupełnie inne ich wersje. Brak dowodów oskarżyciele nazywają „problemem”, który przecież można rozwiązać. Jest ofiara, jest przestępstwo, teraz trzeba tylko odpowiednio dopasować do niego podejrzanych. Jak mówi główna antagonistka tej historii, ówczesna prokurator Linda Fairstein: „tu nie chodzi o sprawiedliwość, tu chodzi o politykę”.

Fairstein, świetnie zagrana przez Felicity Huffman, od razu daje się poznać jako uosobienie białego przywileju. Gdy wypowiada takie kwestie jak: „każdy czarny chłopak, który był w parku, jest podejrzany o gwałt na tej kobiecie”, staje się zrozumiałe, z jakiej pozycji odnosi się do innych. Mimo że mamy w serialu do czynienia z procesem poszlakowym, brak jakichkolwiek dowodów nie przeszkadza pani prokurator i jej podwładnym w wymuszeniu na chłopakach przyznania się do winy. Narracja, jaką tworzą, jest zbyt obiecująca, by obaliły ją fakty. Co ciekawe, gdy do Fairstein odezwała się reżyserka serialu, była już pani prokurator, a obecnie autorka kryminałów usilnie narzucała swoją wersję wydarzeń DuVernay, co doprowadziło do rezygnacji ze współpracy. Po obejrzeniu serialu oburzona Fairstein napisała tekst dla „The Wall Street Journal”, w którym opisywała przedstawione wydarzenia jako przesadzone lub nieprawdziwe, wybielając siebie i pracujących nad sprawą policjantów. Jej stanowisko dotyczące Piątki z Central Parku można streścić jako: „nawet jeśli nie byli winni akurat tego przestępstwa, zaczepiali ludzi w parku, więc nie są też kompletnie niewinni”.

Serialowe sceny przesłuchań są nieprzyjemne do oglądania. Nie ma w nich szczególnie dużo przemocy fizycznej poza szarpaniem, popychaniem i kilkoma „liśćmi”, jakie dostaje Korey, ale nastrój jest momentami trudny do zniesienia. Budują go głównie wyzwiska, kłamstwa i presja policjantów, co pokazuje też, jak mało wyrafinowane środki wystarczyły, by złamać nastolatków. W rzeczywistości chłopcy byli przesłuchiwani od 14 do 30 godzin. Łatwo współczuć podejrzanym, których naiwność jest tak duża, że ufają detektywom, gdy ci mówią, że po przyznaniu się do winy będą mogli wreszcie wrócić do domów. Nastoletni aktorzy świetnie oddają zagubienie, jakiego może doświadczyć młoda osoba znajdująca się po raz pierwszy w pokoju przesłuchań.

Rozdygotane, desperackie – pamiętajmy, ile godzin spędzili na posterunku, niektórzy bez jedzenia i picia – zeznania chłopców również robią ogromne wrażenie, tym bardziej że bardzo wiernie oddają te prawdziwe, dostępne na przykład YouTube. W serialu jako równie bezradni zostali ukazani niektórzy krewni bohaterów, nieznający praw swoich i swoich dzieci. Poczucie osaczenia i beznadziei oddają też sekwencje z sali sądowej, a indywidualne reakcje na werdykty każdego z dotkniętych sprawą – nie tylko oskarżonych chłopaków, ale i ich rodzin – to najmocniejsze sceny serialu. Niektórzy rodzice myślą, że zawiedli swoich synów, co odbija się również na ich późniejszych relacjach. Zwłaszcza ojcowie Antrona i Raymonda (Michael K. Williams i John Leguizamo) zmagają się z poczuciem winy i różnie sobie z nim radzą.

Po drugim odcinku kończy się pierwsza część „Jak nas widzą”, druga poświęcona jest konsekwencjom procesu. Tu tempo zdecydowanie siada, ale poczucie osaczenia pozostaje. Wyjście z więzienia nie oznacza końca ograniczeń, życie rodzinne po tego typu doświadczeniach nie może być przecież sielanką – razem z bohaterami konsekwencje werdyktu ponieśli przecież także ich bliscy. Słyszeli od innych, że ich dzieci są gwałcicielami, musieli ich bronić, niektórzy zamykali się w sobie, inni decydowali się na wzmożony aktywizm. Jednocześnie musieli być silni dla swoich braci, synów i wnuków, dawać im poczucie normalności.

Założona kartoteka po opuszczeniu zakładów poprawczych nie pozwala młodym mężczyznom znaleźć dobrej pracy, a wsparcie mają tylko w rodzinie. Poza nią mało kto wierzy w ich wersje wydarzeń. Dlatego chociaż ostatnie dwa odcinki można by skondensować w jeden epizod, istotny stał się tu zamiar reżyserki, by przedstawić, z czym musieli się zmierzyć chłopcy  i jak długotrwały był proces powrotu młodych bohaterów do społeczeństwa. Najwięcej miejsca w tej części serialu DuVernay poświęciła Koreyowi, który z racji wieku – jako jedyny w momencie zatrzymania miał 16 lat – był sądzony jako dorosły. Korey poszedł na posterunek, by wesprzeć Yusefa, a spotkała go największa kara ze wszystkich zatrzymanych – spędził w więzieniu 14 lat. Ostatni odcinek serialu, bardziej niż poprzednie analizujący wewnętrzne przeżycia Koreya, znacznie wyróżnia się na tle poprzednich epizodów zrealizowanych w konwencji dramatu sądowego.

Historia Piątki z Central Parku musiała zostać opowiedziana głównie ku przestrodze, ale także by sprawiedliwość dosięgnęła tych, którzy skrzywdzili niewinnych nastolatków. We wspomnianym filmie DuVernay, „XIII poprawce”, republikanin Newt Gingrich mówi: „w rzeczywistości żaden biały człowiek nie jest w stanie zrozumieć, jak to jest być czarnym w Ameryce”. Twórcy serialu próbują wytłumaczyć to doświadczenie, a reakcje po jego emisji wskazują, jak bardzo im się to udało. Pod wpływem nacisków poruszonych widzów Fairstein zniknęła z social mediów, zrezygnowała z prestiżowych stanowisk w organizacjach charytatywnych, a wydawnictwo zerwało z nią umowę. Trump natomiast dalej obstaje przy swoich komentarzach z 1989 roku, bo przecież chłopcy przyznali się wtedy do winy. Co z tego, że tylko na nagraniu, pod wpływem okropnych manipulacji, a w innych okolicznościach konsekwentnie utrzymywali, że są niewinni?

 

„Jak nas widzą”
twórczyni: Ava DuVernay
Netflix