Archiwum
07.12.2016

Podczas tegorocznego Warsaw Gallery Weekend fundacja Profile wystawiała Twoje najnowsze prace, które powstały w ramach dwóch cyklów fotograficznych: „Koń jaki jest, każdy widzi” oraz „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba”.

„Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba” stanowi kontynuację cyklu „Koń jaki jest, każdy widzi”. W obu projektach nawiązuję do „Nowych Aten” pierwszej polskiej encyklopedii, którą w XVIII wieku napisał ksiądz Benedykt Chmielowski.

Rozumiem, że „Koń jaki jest, każdy widzi” to cytat, który zaczerpnęłaś z tej książki?

Tak. Co ciekawe, to hasło stanowi autentyczną, „encyklopedyczną” definicję konia. Ksiądz Chmielowski uznał, że koń jest tak popularnym zwierzęciem, że nie wymaga rozbudowanego opisu. Chociaż teraz frazeologizm funkcjonuje inaczej, w XVIII wieku został zamieszczony w oddzielnym rozdziale encyklopedii wraz z innymi definicjami zwierząt. „Nowe Ateny” mają układ rzeczowy. Rozdział o zwierzętach jest fantastyczny, warto do niego sięgnąć. Ksiądz Chmielowski bezustannie ubarwia rzeczywistość, mam wrażenie, że często robi to celowo. W ten sposób nadaje lekturze sensacyjny charakter, odpowiada na zapotrzebowanie czytelników na kuriozalne i straszne historie. Wymyśla nowe gatunki zwierząt lub przedstawia te istniejące w taki sposób, że dziś jego definicje wywołują uśmiech. Dla przykładu: „niedźwiedziowi co roku przybywa jedna nerka, leżącemu człowiekowi lew wiolencji nie czyni, a wątrobę kozią jedząc, wzrok ludzki naprawuje się”.

Czy to oznacza, że ksiądz Chmielowski stworzył fikcję literacką, która miała udawać książkę naukową?

Tak. W dość przewrotny sposób, powołując się na całą masę autorów i źródeł. Ksiądz Chmielowski bez wątpienia był erudytą. I choć jego książka spotkała się z krytyką właściwie tuż po jej wydaniu i do dziś bywa wyszydzana, być może jej wartości należy szukać gdzie indziej niż w autentyczności przytaczanych informacji. „Nowe Ateny” są cenną pozycją dla historyków czy lingwistów. Postać Chmielowskiego pojawia się we współczesnej literaturze i teatrze. Naszą pierwszą encyklopedię możemy czytać na wielu poziomach. Dla mnie najistotniejszą kwestią było pytanie, ile z tamtego myślenia o otaczającym nas świecie przetrwało do dziś? Jak powstają mechanizmy powstawania uprzedzeń i stereotypów? Czy współcześnie dalej praktykujemy takie upraszczanie faktów i generalizację zjawisk?

Można powiedzieć, że książka księdza Chmielowskiego zainspirowała cię, a jednocześnie stała się punktem wyjścia do szukania własnego języka. Twoje zdjęcia są dowcipne i pełne ironicznych komentarzy na temat sytuacji, jaka panuje w Polsce, nawiązują do stereotypów i uprzedzeń. Czy poszczególne zdjęcia nawiązują do konkretnych definicji z „Nowych Aten”?

Jedne zdjęcia odnoszą się do konkretnych cytatów, haseł, inne do całego rozdziału. W niektórych pracach staram się nawiązać wyłącznie do atmosfery tekstu, sposobu, w jaki ksiądz Chmielowski przekłamuje rzeczywistość.

Kto pozuje ci do zdjęć?

Mój chłopak, moi przyjaciele, niemal wyłącznie artyści z Krakowa.

Na jednym ze zdjęć z cyklu „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba” ukazujesz „queerującego huzara” – kobietę upozowaną na żołnierza. Na pierwszy rzut oka nie widać, jakiej jest płci. Kiedy oglądałam tę fotografię, miałam skojarzenia z cyklem Alicji Żebrowskiej „Kiedy inny staje się swoim”. W instalacji i serii lightboxów o tym samym tytule Żebrowska fotografuje transgenderową Sarę. Modelka wygląda jak kobieta, ale tak naprawdę jest zawieszona gdzieś pomiędzy kategoriami płci; ma zarówno żeńskie, jak i męskie cechy płciowe. Podobnego zabiegu dokonałaś na wspomnianym zdjęciu. Z kolei na portrecie pięciu kobiet z odsłoniętym biustem płeć odchodzi na drugi plan, staje się nieistotna. Uwagę patrzącego przyciągają przede wszystkim pomalowane w karykaturalny sposób usta. Interesujesz się płcią kulturową, czy też motyw gender pojawia się w Twoich pracach przypadkowo?

Na pewno nie przypadkowo, ale nie jest głównym motywem żadnego z cykli, raczej jednym z powracających wątków. Nietolerancja wobec społeczności LGBT+ wywołuje we mnie ogromną złość. Obrzydzają mnie księża i politycy, którzy podsycają niechęć do osób homoseksualnych. Jestem zmęczona homofobami, mizoginami i ksenofobami, którzy pretendują do miana autorytetów moralnych w naszym kraju, co za cynizm! Być może stąd motyw gender w moich pracach.

Na pewnej fotografii z serii „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba” widzimy dwóch mężczyzn – jednego w szlafroku, drugiego w samej bieliźnie, na tle staromieszczańskiego salonu. Ich lekkość i wyluzowanie kontrastują z patetyzmem wystroju wnętrza. Natomiast na zdjęciu z dinozaurem nawiązujesz do legend o smokach…

Pojawienie się fotografii z dinozaurem w serii „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba” może być trochę mylące. Tak naprawdę bezpośrednie nawiązanie do tytułu cyklu stanowi praca przedstawiająca dwóch objętych mężczyzn. Stoją oni tyłem do widza i są przykryci chustą rezerwisty, z gołą babą.

Czy to para gejów?

Tak.

To ciekawy przykład gry znaczeń. Z jednej strony pokazujesz parę jednopłciową – obiekt nienawiści wielu rezerwistów czy kibiców, a z drugiej – przebierasz ten obiekt za nienawidzących.

Nawiązując do zdania „smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba”, chciałam zażartować z walki, jaką ludzie pełni uprzedzeń i nienawiści muszą staczać ze swoimi imaginacjami, demonami. Poza tym, przypuszczam, że wśród osób, które walczą z homoseksualizmem – łysych chłopaków na boiskach, w szeregach ONR-u i wśród duchownych, znajduje się wielu gejów. To musi być trudne.

Zwłaszcza w ostatnim cyklu dokonujesz zapożyczeń z kanonu malarstwa i kultury wysokiej, ale również – z popkultury. Na pewnej fotografii przedstawiasz modeli w maskach diabłów, na innej możemy zobaczyć ludzi w strojach kibiców upozowanych na kostuchy z zespołu rockowego.

Ta praca nawiązuje do danse macabre.

Twoje modelki i modele przebierają się za kibiców, dekonstruując pojęcie polskiego patriotyzmu i „tradycji” w radykalnej wersji. Czy to kostium, za którym kryje się krytyka rządu? Czy Twoje prace są polityczne?

W tym momencie jak najbardziej. Teorie spiskowe, szukanie kozła ofiarnego, rozkopywanie grobów, stosy dla ateistów, strach przed innym, czarownica rozumiana nie tylko jako baba z miotłą, ale także jako kobieta nieposłuszna mężczyźnie – to tylko niektóre wątki z „Nowych Aten”, które budzą skojarzenia z nagłówkami z dzisiejszej prasy. Co gorsza, nie tylko sam temat, ale także język, którym posługują się media, nastawienie na sensację, sposób, w jaki generalizują, upraszczają, przekłamują fakty – to wszystko jest łudząco do siebie podobne.

Wykorzystujesz kostiumy, które należą do kultury narodowej (np. strój krakowianki), a jednocześnie odwołujesz się do stereotypów i wyobraźni zbiorowej. Na jednym z Twoich zdjęć możemy zobaczyć modeli przebranych za Afroamerykanów – pomalowane na czarno postaci, które stoją na tle fototapety z egzotycznym krajobrazem.

Przebierając swoich modeli, posłużyłam się ironią. Chodziło mi o uwypuklenie problemu rasizmu, niestety nie wszyscy odczytują moją pracę w taki sposób. Pierwsza prezentacja zdjęć z cyklu „Koń jaki jest, każdy widzi” miała miejsce w maju 2015 roku w galerii F.A.I.T. w Krakowie. Wzbudziła wówczas wiele kontrowersji. Nie obeszło się bez protestów towarzyszących wystawie, a akcja odbiła się szerokim echem w internecie, gdzie wiele osób broniło mnie przed atakami. Co ciekawe, sztuka współczesna zazwyczaj jest piętnowana przez zwolenników prawicy i osób o konserwatywnych przekonaniach, ale tym razem cios padł z lewej strony. Moje prace zostały pokazane w ramach Trans*Festiwalu i to właśnie osoby LGBT+ oburzyły się najbardziej. Goście festiwalu z Francji i Szwecji bardzo negatywnie zareagowali na zdjęcie pomalowanych na czarno modeli. Zinterpretowali je jako odpowiednik amerykańskiego blackface. W ich opinii, w naszych czasach używanie tego typu makijażu w jakimkolwiek kontekście jest niedopuszczalne.

Jestem świadoma tego, czym było blackface, ale malowanie twarzy na czarno ma długą historię również u nas, w Europie. Nigdy nie myślałam o tej pracy w kontekście blackface, rasistowskiego make-upu scenicznego. To był po prostu żart z tego, w jaki sposób Polacy postrzegają „czarnych”. I nie chodzi mi o radykalne postawy w stylu księdza Międlara, marszy ONR-u ani o przypadki pobić na ulicach na tle rasowym, ale o te drobne gesty, głupie żarty, popularne wierszyki, które noszą znamiona rasizmu, a wypowiadane są lekko przez babcie, wujków, znajomych czy panią w szkole.

Fotografia została umieszczona w wydarzeniu, które stanowiło zapowiedź wystawy w galerii F.A.I.T. na Facebooku i właśnie w tym miejscu pojawiła się największa fala hejtu. Pod wydarzeniem zawiązała się długa dyskusja. Większość jej wątków usunięto wraz z moją pracą.

 

Opisana przez Ciebie dyskusja dobrze oddaje przepaść kulturową, jaka dzieli nas z Europą Zachodnią. Nie mamy jeszcze świadomości tego, co jest poprawne politycznie.

Nie mamy historii postkolonialnej, może to nas dzieli? Podczas wspomnianego protestu najbardziej zabolało mnie to, że moi przeciwnicy powtarzali w kółko tę samą „mantrę”, natomiast absolutnie nie byli otwarci na jakąkolwiek dyskusję. Domagali się spotkania ze mną i zdjęcia pracy z wystawy, ale mimo naszych próśb nie zobaczyli całej ekspozycji i nie przeczytali tekstu towarzyszącego wystawie.

W cyklu „Autoportret” fotografujesz siebie w zwierzęcych maskach. Przywodzą mi one na myśl rzeźby Jadwigi Sawickiej, które przedstawiają ciężarne kobiety z głowami zwierząt. Widzę też powiązania z plakatami Guerrilla Girls.

Jest to bardzo wczesny cykl. Był odpowiedzią na temat pracy zaliczeniowej – „autoportret negatywny”, później przerodził się w mój dyplom licencjacki. Wracam do tej serii z sentymentem, podobnie jak do „Fototeatrzyku domowego”, który powstawał w tym samym czasie. Obie serie są wyrazem moich poszukiwań i zapowiedzią tego, czym zajmuję się aktualnie, ale teraz na pewno nie założyłabym sobie rozkładającego się mięsa na twarz.

Zajmujesz się nie tylko fotografią, byłaś także animatorką kultury – należałaś do artystycznej grupy Strupek. Czym konkretnie się zajmowaliście?

Organizowaliśmy wystawy, realizowaliśmy różne projekty artystyczne i prowadziliśmy pierwszy Zbiornik Kultury – galerię na krakowskim Zabłociu. Strupek zrobił również dwa spektakle. Nie uczestniczyłam w ich powstawaniu, ale sporządziłam z nich dokumentację fotograficzną.

Czy szukasz inspiracji w teatrze?

Raczej nie, chociaż największe wrażenie w tym roku wywołał na mnie właśnie teatr – spektakle Michała Borczucha. W teatrze niestety bywam rzadko, jestem za to uzależniona od kina.

Którzy artyści czy reżyserzy Cię zainspirowali?

Nie sposób wymienić. Bodźcem do pracy może być dla mnie film lub książka, czasem czyjaś wypowiedź, gest czy stare przysłowie. Jest wielu artystów, których prace ogromnie cenię; są wśród nich takie tuzy, jak McCarthy czy Sherman, ale też młodzi artyści, moi rówieśnicy. Z pewnością literatura ma wpływ na to, czym się zajmuję. Ze względu na ciężar gatunkowy dozuję sobie głównie powieści i reportaże. Ostatnimi czasy stałam się psychofanką Knausgårda. Czekam na kolejny tom „Mojej walki”, a także na „Zimę”. Wracając do filmu, interesuje mnie wszystko: od najgorszych komedii po dzieła ambitne, wielkie. Czasem wpadam w ciągi i katuję jednego reżysera w kółko. Przez ostatnie miesiące nie byłam w stanie oglądać niczego poza Woodym Allenem. W ramach zwalczania jesiennej depresji polecam wszystkim odświeżyć sobie „Annie Hall” i „Przejrzeć Harry’ego”.

 

fot. I. Kalicka, „Kibice”, praca z cyklu „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba”