Archiwum
21.07.2011

Glany i noże, czyli rekolekcje jarocińskie

Waldemar Kuligowski
Muzyka

alt

W dniach 15–17 lipca odbył się w Jarocinie kolejny festiwal. Gdyby liczyć od roku 1980, byłaby to 23. edycja, z uwzględnieniem Wielkopolskich Rytmów Młodych metryka imprezy staje się jeszcze poważniejsza. W tym kontekście interesujące wydaje się zatem tylko jedno pytanie: co nowego?

Na skwerku nieopodal starego jarocińskiego rynku stanął pomnik glana. Solidny skórzany bucior za kostki, jeden z symboli kontrkultury, ruchu punkowego i samego festiwalu. Ten na pomniku ma trochę ponad 2 metry wysokości, wiązany jest na wielobarwne sznurowadło i stoi na małym postumencie. W nocy dyskretnie iluminowany. Wykorzystywany jako wdzięczne tło dla pamiątkowych fotografii. Ustawienie pomnika ma być początkiem rozpisanej na lata akcji pod hasłem „glan” – we wspomnieniach, na zdjęciach, w tekstach, graffiti. Wczoraj i dziś. Jest to na pewno interesująca odmiana wobec stawianych masowo w polskich miastach pomników Jana Pawła II. I ciekawa pozycja na mapie innych pomników z branży obuwniczej: w Pradze biały damski bucik na obcasie, w erytrejskiej Asmarze ciemny męski sandał, w kolumbijskiej Kartagenie para znoszonych łazików, w niemieckim Preetz czerwonawy drewniany chodak… Na tym tle nasza duma z glana jest jak najbardziej uzasadniona!

Krystalizuje się ponadto idea działalności instytucji pod nazwą Spichlerz Polskiego Rocka. Pod egidą jarocińskiego muzeum od lat gromadzi się wszelkiego rodzaju pamiątki z kolejnych edycji festiwalu. W zabytkowym budynku spichlerza ma zostać wreszcie otwarta ich stała ekspozycja. Dotąd ludzie przyjeżdżający do Jarocina nie mieli po prostu żadnej możliwości dowiedzenia się czegoś na temat festiwalu w sposób przemyślany i sensowny. Spichlerz ma szanse stać się takim miejscem. Tym ciekawszym, że na parterze planuje się uruchomienie sceny dla młodych zespołów. Czekam zatem z niecierpliwością. Oby nie zmieniło się to w zakurzoną izbę pamięci…

Wiele osób wróciło z tegorocznej edycji festiwalu z… książkami. Wśród stoisk w miasteczku festiwalowym przycupnął bowiem skromny rozmiarami stragan księgarski. Rozmiary miał niewielkie, ale ofertę pyszną. Po pierwsze, prawdziwie monumentalną pracę „Pokolenie J8” (czyli Jarocina lat 80.). Potrójne autorstwo – Mirosław R. Makowski, Konrad Wojciechowski i Grzegorz K. Witkowski – jest jak najbardziej uzasadnione. Rzecz ma wszak niemal 400 stron, ogromny format i stanowi bogato ilustrowane podsumowanie festiwali z lat 1981–1989. Robota jest staranna, drobiazgowa, ujmująca historię festiwalu z różnych perspektyw. Nie mam wątpliwości, że to książka kanoniczna dla wszystkich zainteresowanych dziejami polskiej muzyki rockowej. Do kompletu można było dokupić „Grunt to bunt. Rozmowy o Jarocinie”, sygnowane ponownie przez Grzegorza K. Witkowskiego (razem obie książki liczą prawie 1000 stron!). Zebrano na jej kartach 60 rozmów z współtwórcami legendy jarocińskiego festiwalu: muzykami, organizatorami, konferansjerami, ochroniarzami, fanami. Fascynująca to panorama zachowań i wartości. I pierwsza część całości, jak zapowiada autor.

Wysyp bardzo rzetelnych publikacji poświęconych festiwalowi wpisuje się oczywiście w szerszy nurt archiwizowania epizodów tworzących historię rocka w Polsce. W księgarniach znajdziemy wspomnienia Grabaża z Dezertera i Grabaża z Pidżamy Porno/Strachów na Lachy, Muńka Staszczyka z T.Love, a także tom poświęcony KSU. Narodowe Centrum Kultury (sic!) wydało także imponującą rozmiarami książkę „Artyści, wariaci, anarchiści. Opowieść o gdańskiej alternatywie lat 80-tych” podpisaną przez kolejne autorskie trio: Krzysztofa Skibę, Jarosława Janiszewskiego oraz Pawła Końjo Konnaka. Rozmiary bliźniaczo podobne do „Pokolenia J8”, wewnątrz pełna anegdot i ilustracji gawęda o Totarcie, trójmiejskiej scenie muzycznej i niezliczonych performansach.

A skoro mowa o tej formie ekspresji, to nie mogę nie wspomnieć o świetnym koncercie grupy Olaf Deriglasoff. Upamiętnione w nazwie bandu nazwisko muzyka kojarzy się z niegdysiejszym laureatem Jarocina – zespołem Dzieci Kapitana Klossa. Tym razem jednak i muzyka była inna, i forma jej podania. Koncert wyróżniał się bowiem wykorzystaniem parateatralnych chwytów. Ze sceny puszczono na przykład wielkie czarne balony, które potem przez wiele minut publiczność podbijała do góry, jednocząc się w beztroskiej zabawie. Jedna z piosenek poprzedzona była bardzo rytmicznym ostrzeniem dwóch pokaźnych noży, występujących w roli pełnoprawnych instrumentów. Lider pokazał się też w towarzystwie ludowego instrumentu zwieńczonego głową swojskiego diabła. Objawiony w finale goły tyłek klawiszowca (zdaje się, że był taki od początku koncertu) był jak wisienka na torcie. Dzięki temu występowi odżyła tradycja łączenia buntu z pewną formą, niechby nawet opartą na prostych pomysłach. Ostatecznie przecież proste, a jednocześnie skuteczne pomysły są najrzadsze.

Bezsprzecznie najlepszym momentem tegorocznej edycji festiwalu był występ Bad Religion. Wiele osób pojawiło się w Jarocinie tylko dla niego, koszulki z nazwą zespołu miało na sobie wielu festiwalowiczów (w rozmaitym zresztą wieku). Zespół dał to, na co wszyscy fani czekali: ścianę mocnych dźwięków ocierających się o melodyjność, wspartych zaangażowanymi tekstami. Pod koniec występu wokalista zapytał, gdzie znajduje się pole namiotowe? Setki palców wskazały mu właściwy kierunek. Myśl o tym, co może zobaczyć zespół z Kalifornii, będący po raz pierwszy w Polsce i w tej części Europy, w środku nocy na polu namiotowym festiwalu w Jarocinie, długo mnie opuszczała. Czy będą pewni, że trafili do katolickiego kraju?

Jarocin Festiwal
15–17.07.2011

Fot. Waldemar Kuligowski

alt