Archiwum
30.11.2018

Gdzie są rewolucjoniści?

Julia Lizurek Julia Kowalska
Teatr Rozmowy Festiwale

Próbując rozpoznać najważniejsze wydarzenia ubiegłego sezonu teatralnego, rozmawiamy o nadchodzącej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Boska Komedia” w Krakowie – jednym z najważniejszych przeglądów polskiego teatru.

Nieobecni

Julia Lizurek: Myśląc o festiwalu Boska Komedia, wspominam tych polskich reżyserów, którzy dzięki swojemu rozpoznawalnemu stylowi stali się ikonami polskiego teatru. Dla innych – tych młodszych – nagroda na festiwalu często stawała się paszportem do krainy teatralnego mainstreamu. Co roku zadaję sobie pytanie: których z nich tym razem nie zobaczymy? I dlaczego?

Julia Kowalska: Może zapytam trochę dobitniej – których reżyserek w tym roku (ponownie) nie zobaczymy? Brakuje mi przede wszystkim – i to od wielu lat – Weroniki Szczawińskiej, która ma już ugruntowaną pozycję w polskim teatrze, posiada swój unikatowy styl i język, pracuje w teatrach w całej Polsce. W minionym sezonie wyreżyserowała przynajmniej trzy spektakle, które mogłyby znaleźć miejsce w programie: „Wojnę światów” w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, „Genialną przyjaciółkę” we wrocławskim Teatrze Współczesnym i „Lawrence’a z Arabii” w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Brakuje Anny Smolar i jej „Kilku obcych słów po polsku” z warszawskiego Teatru Polskiego. Gdyby Boska Komedia chciała nadążać za układem sił w polskim teatrze, zobaczylibyśmy Agnieszkę Jakimiak z jednym z pierwszych wyreżyserowanych przez nią spektakli – „Strach zżerać duszę” z Teatru Powszechnego w Warszawie. Cieszę się, że jest Małgorzata Wdowik z przedstawieniem „Strach” (TR Warszawa) – choć (z uwagi na tematykę) wolałabym zobaczyć jej „Gniew” (Teatr Powszechny). Bardzo liczyłam na zaproszenie Barbary Wysockiej z „1984”, ale muszę obejść się smakiem. Nie pojawi się też Ewelina Marciniak z poznańskim „Odysem”. Nie lubię ferować takich wyroków, ale można ulec wrażeniu, że Boska Komedia nie chce dostrzec znaczącej zmiany w polskim teatrze – kobiety mają tu coraz silniejszy głos, reżyserują coraz więcej i – nie boję się tego powiedzieć – niejednokrotnie poruszają bardziej istotne zagadnienia i tworzą odważniejsze, ciekawsze spektakle niż mężczyźni.

Nie będzie też Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak, którzy w minionym sezonie doczekali się kilku premier. Nie przyjedzie Michał Zadara z wartą obejrzenia „Sprawiedliwością” (również Teatr Powszechny w Warszawie) czy „Snem srebrnym Salomei” (Teatrgaleria STUDIO). Żałuję też, że spośród wszystkich spektakli powstałych na rocznicę Marca ’68 pojawią się tylko Krystyna Janda i Magda Umer z „Zapiskami z Wygnania”. Będzie Michał Borczuch, ale nie z „Moją Walką” z TR Warszawa – szkoda, bo według mnie jest to jeden z najciekawszych spektakli Borczucha, bardziej udany niż krakowskie „Czarne papugi”.

J.L.: Z twojej wypowiedzi wynika, że nie tylko reżyserzy wyrobili sobie na Boskiej swoją markę. Również teatry.

J.K.: Właśnie. Teatr Powszechny w Warszawie został w tym roku demonstracyjnie pominięty. Szkoda, bo poza wartościowymi spektaklami, prezentuje też dobre praktyki instytucjonalne: choćby umieszczając na plakatach nazwiska wszystkich twórców spektaklu (także aktorów), a nie wyłącznie reżyserów.

Teatr lokalny

J.K.: Od mniej więcej roku teatralną mapę Polski można postrzegać tak: jest Warszawa i niewiele więcej. Ta teza zawłaszcza rzeczywistość. Tymczasem tak zwany teatr prowincjonalny (za prowincję biorąc – na wyrost – wszystko poza Warszawą) – mimo zmiany dyrekcji w Kaliszu, Wrocławiu, Bydgoszczy i Krakowie – wciąż się tli, a nawet więcej: ma się całkiem dobrze. W ostatnim sezonie pojawiały się też godne zainteresowania propozycje teatralne w Poznaniu, Wałbrzychu, Lublinie, Katowicach, Sosnowcu, Kielcach, Gnieźnie…. Czy organizatorzy Boskiej to zauważyli?

J.L.: Jeśli wyłączymy spektakle krakowskie, sytuacja, którą opisujesz, odbija się – moim zdaniem – w programie. Pięć propozycji „teatru lokalnego” wśród dwudziestu ośmiu festiwalowych spektakli to skromna reprezentacja. Czym był podyktowany wybór właśnie tych spektakli? Scena legnicka, którą reprezentują „Biesy” Jacka Głąba, otrzymała Kamyk Puzyny – nagrodę przyznawaną przez miesięcznik „Dialog”. Spektakle Brzyka („1946” z Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach) i Passiniego („Zagubiony chłopiec” z Opolskiego Teatr Lalki i Aktora) weszły do finału Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej („Zagubiony chłopiec” otrzymał Grand Prix). „Pod presją” Mai Kleczewskiej z Teatru Śląskiego w Katowicach oraz „Trzy siostry” Jędrzeja Piaskowskiego z Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie były również szeroko komentowane – oba przedstawienia poruszają kwestię podmiotowości i sprawczości kobiet – tak ważny ostatnio w sferze publicznej temat – nie znajdujący jednak szerszego odbicia, jak wcześniej zauważyłaś, w programie samego festiwalu.

Teatr krakowski

J.L.: Co myślisz o silnej reprezentacji krakowskich teatrów? W programie pojawia się aż piętnaście spektakli ze stolicy Małopolski. Czy na taki wybór mogło mieć wpływ finansowanie festiwalu?

J.K.: Myślę, że tak, ale dostrzegam w tym geście coś grząskiego. Jakby organizatorzy – związani przecież z krakowskimi teatrami – chcieli pokazać, że po widocznym pogorszeniu kondycji Starego Teatru inne krakowskie sceny skutecznie wypełniają miejsce, które kiedyś zajmował Stary. Tymczasem… To tak nie działa. Moim zdaniem ostatnimi czasy w Krakowie próżno szukać spektakli tak ciekawych jak pojawiające się choćby w Kielcach czy Poznaniu. Czy warto wypełniać nimi program festiwalu?

J.L.: Co zatem stałoby się, gdyby program był skromniejszy? Czy nie powiedziałoby to czegoś istotnego o stanie polskiego teatru? Bojana Kunst pisze o produkcji sztuki w dobie kapitalizmu, o konieczności ciągłego działania (twórczego), dostosowywania się do panujących warunków społeczno-ekonomicznych. Innymi słowy, jeśli jest popyt na wydarzenia festiwalowe, należy przynajmniej utrzymać dotychczasową podaż.

Niebo / piekło

J.K.: Jest jeszcze jeden bardzo ciekawy „paradoks” Boskiej. Na pewno to zauważyłaś: bywało, że spektakle, które wcześniej zbierały przeciętne oceny krytyków i widzów, po pokazie festiwalowym stawały się hitami, a nawet zwyciężały. Tak było choćby z „Wszystko o mojej matce” Michała Borczucha. Zdarza się też sytuacja odwrotna. Publiczność festiwalowa czasem pyta w kuluarach: „co ten spektakl tutaj robi?”, podczas gdy nie jest on wcale zły – po prostu jakoś się nie wpasowuje. Czegoś takiego doświadczyłam choćby rok temu po pokazie „Come Together” Wojtka Ziemilskiego. Jak myślisz, z czego wynikają te programowe przebłyski geniuszu i – analogicznie – błędy?

J.L.: Przyznam, że dla mnie największym festiwalowym szokiem była „Apokalipsa” Borczucha z Nowego Teatru w Warszawie – spektakl, który po premierze zebrał fatalne recenzje. Pytano wówczas, dlaczego nie zaproszono tego reżysera z „Faustem” z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, uważając wybór kuratorów za, delikatnie mówiąc, ryzykowny. Tymczasem to właśnie „Apokalipsa” w 2015 roku zdobyła główną nagrodę. Takie strategie budują dramaturgię festiwalu, czyniąc z niego nie przegląd spektakli, ale osobne wydarzenie artystyczne, specyficzne doświadczenie. Jeśli zdecydujemy się, jako widzowie, stanąć w szranki z systemem rezerwacji biletów (który co roku zawodzi) lub z kłębiącą się przed pokazem grupą, która wierzy, że mimo nieposiadania biletu uda jej się zobaczyć spektakl, to jednocześnie otwieramy się na doświadczenie absolutnego zaskoczenia, które organizatorzy dla nas przygotowali.

Są jednak takie spektakle, które w tę festiwalową dramaturgię się nie wpisują: na przykład teatr, który szuka nowych środków wyrazu (jak wspomniany spektakl Ziemilskiego) czy teatr mieszczański – z linearną dramaturgią, ekspozycją postaci, utrzymany w konwencji realistycznej.

Nowe?

J.L.: Wydaje mi się, że w ostatnim sezonie wiele zjawisk niszowych – teatr powstający poza instytucjami, angażujący osoby z niepełnosprawnością, teatr tańca – są nie tylko zauważane, ale dużo intensywniej w środowisku komentowane. Czy myślisz, że znalazło to odzwierciedlenie w programie festiwalu?

J.K.: Twórcy Boskiej Komedii dają do zrozumienia, że dostrzegają postępujące zmiany w repertuarach najważniejszych teatrów w Polsce: przestrzeń dla spektakli choreograficzno-muzycznych albo tworzonych z udziałem rozmaitych grup osób wykluczonych czy dyskryminowanych. W programie tegorocznej edycji pojawia się eksperymentalny „Spektakl dla turystów” Ziemilskiego zrealizowany w Komunie//Warszawa i dwa projekty taneczne: „Jumpcore” Pawła Sakowicza i „Wycieka ze mnie samo złoto” Renaty Piotrowskiej-Auffret. Przy zauważonej przez nas wcześniej nadreprezentacji spektakli krakowskich można postawić pytanie o nieobecność jakiejkolwiek produkcji Krakowskiego Teatru Tańca (na przykład wyróżnionego w konkursie The Best Off – „My/Wy”)? Nie ma także – wspomnianej przez ciebie – reprezentacji twórców z niepełnosprawnością. A szkoda, bo bardzo liczyłam, że pojawi się choćby „Superspektakl” – koprodukcja Teatru 21 i Teatru Powszechnego w Warszawie, jeśli już trzymać się projektów, za którymi stoi instytucja. Ale najbardziej brakuje mi spektakli współtworzonych przez dramaturgów operujących nowatorskim, charakternym językiem. Bardzo się cieszę, że są „Żaby” i „1946”, nad którymi pracował Tomasz Śpiewak. Na afiszu nie zobaczymy jednak nazwisk Jolanty Janiczak, Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana czy Weroniki Szczawińskiej i Piotra Wawera Jr.

J.L.: Pozostaje nam zatem czekać na rewolucję. Albo przynajmniej na nieoczekiwany bieg wypadków.

 

11. Międzynarodowy Festiwal Boska Komedia
Kraków
8–16.12.2018