Archiwum
17.02.2011

„Dziękujemy, grał zespół Ścianka”

Jakub Kaczmarek
Muzyka

Ścianka to na pewno jeden z tych polskich zespołów, który nie musi już niczego nikomu udowadniać. Od 17 lat wierni ambitnej muzyce, potrafią przyciągnąć na koncerty ludzi świadomych tego, co dzieje się na polskiej scenie. Dlatego wątpię, żeby ktokolwiek do poznańskiego klubu „Pod Minogą” trafił przypadkowo.

Jako support wystąpił zespół Dead Snow Monster, którego muzykę cechuje nie tylko minimalizm kompozycji, ale i garażowe brudne granie. Jeśli rozpaczacie nad informacją, że zespół The White Stripes zakończył działalność, to takie zespoły jak DSM udowadniają, że brudny punkowy blues wciąż istnieje, nawet w Polsce. Trzyosobowa grupa działająca od 2009 roku zasługuje na uwagę, a takie utwory, jak „Ting Ting” czy „Little Quarrel” pokazują, że dobre riffy nadal się bronią.

Sala zapełniła się jednak po brzegi dopiero, gdy na scenie pojawił się główny gość wieczoru: formacja, która na występ w Poznaniu kazała nam trochę poczekać. I chociaż Ścianka od 2005 roku funkcjonuje w 3-osobowym składzie, potrafi tak manipulować dźwiękami, że sprawia wrażenie, jakby zespół był znacznie liczniejszy.

Koncert rozpoczął się mocnym uderzeniem i od pierwszych minut wiedziałem, że usłyszymy głośniejsze oblicze Ścianki. Większość utworów pochodziła z płyty, która miała ukazać się pod koniec zeszłego roku, a na którą wciąż czekamy. Pewnie co drugi zespół alternatywny powołuje się na inspiracje Sonic Youth, ale w Polsce tylko Ścianka pokazuje, jak można grać, gdy słucha się The Stooges czy Velvet Underground. Połączenie cichej gitary i łagodnego wokalu Maćka Cieślaka zmieniało się w mocną przesterowaną ścianę hałasu. Basista Michał Biela był, jak zawsze, uosobieniem scenicznej energii, a Arkadiusz Kowalczyk na perkusji idealnie nadawał rytm narastającej psychodelii. Podczas gdy większa cześć sceny indie korzysta z elektroniki, Ścianka przypomina nam, że nadal można zaskakiwać, grając na jedną gitarę, bas i perkusję.

Wspaniale udał się gościnny występ Natalii Fiedorczuk (Orchid, Happy Pills, Nathalie And The Loners), która zaśpiewała wspólnie z Cieślakiem. Po pierwszych zagranych dźwiękach frontman zaznaczył, że nie jest to cover. Wokalistce nie udało się jednak poderwać ludzi do grupowego wyklaskiwania rytmu, co potwierdza moją osobistą opinie, że na Ściance się nie klaszcze. Chyba że na bis.

Po niecałej godzinie usłyszałem ze sceny: „dziękujemy, grał zespół Ścianka”. Na szczęście, po krótkim wywoływaniu, wrócili na scenę, by wykonać jeszcze 2 utwory.

Koncert w „Pod Minogą” był jednym z trzech odbywających się w lutym. Zespół ma już nagrane utwory na nowy album i jestem pewien, że zobaczymy ich na ważniejszych festiwalach muzycznych w tym roku. Póki co, wyczekując na nowy krążek, możemy słuchać reedycji pierwszego albumu Ścianki „Statek kosmiczny” czy płyty formacji Cieślak i Księżniczki.

Ścianka, Dead Snow Monster
Poznań, klub „Pod Minogą”
10.02.2011



Ścianka to na pewno jeden z tych polskich zespołów, który nie musi już niczego nikomu udowadniać. Od 17 lat wierni ambitnej muzyce, potrafią przyciągnąć na koncerty ludzi świadomych tego, co dzieje się na polskiej scenie. Dlatego wątpię, żeby ktokolwiek do poznańskiego klubu „Pod Minogą” trafił przypadkowo.