Archiwum
20.02.2015

Dwugłos o Berlinale

Lucyna Marzec Andrzej Marzec
Film

Perspektywy kina niemieckiego

Sam program wywołuje zazdrość: szkoda, że na polskich festiwalach nie można co roku pokazywać kilkunastu dobrze sfilmowanych, umiejętnie poprowadzonych i sympatycznych filmów, w których bohaterowie mówiliby po polsku, a poruszane przez reżyserów tematy sondowałyby rzeczywistość prawego brzegu Odry. Zazdrościć można też inkluzywności tej sekcji na Berlinale, bo pojawiły się tutaj debiuty bardzo młodych twórców filmowych, jak Anatol Schuster, którego krótki metraż, „Ein idealer Ort” (Miejsce doskonałe), zainspirował Lindę Söffker, programerkę sekcji, do określenia jej głównego tematu.

Miejsce doskonałe jest fantomem, które nie istnieje bez człowieka, a przestrzeń niemieckiego kina musi być zamieszkana. Nie znajdziemy tutaj filmów, w których na plan pierwszy wysuwa się przyroda – przestrzeń to środowisko ludzkie, znaczone i używane przez człowieka i ludzkie potrzeby. Najczęściej jest to dom i mieszkanie, a sposoby zamieszkiwania przestrzeni i usytuowanie przestrzenne bohaterów filmów świadczy o ich wnętrzach. „HomeSick” Jakoba M. Erwy opowiada właśnie o niszczącym przymusie uczynienia przestrzeni zamieszkaną, czyli oswojoną, bezpieczną, własną. Z dużym poczuciem humoru i dystansem wprowadza do świata zdolnej wiolonczelistki sąsiadkę – wiedźmę, która zaburza jej spokój i poczucie bycia we własnym domu. Akcja toczy się we współczesnym Berlinie, co samo w sobie wyróżnia film od większości w sekcji, a chwyty rodem z thrillerów oddziałują skutecznie: na premierze rozdawano dzwoneczki na sznurku – niewinny symbol uroczego kotka, który po projekcji nabrał mocy „złego prezentu”.

Niezbyt rozbudowana akcja „Ein idealer Ort” toczy się na wsi, gdzie w rozpadającym się domu mieszka skonfliktowana rodzina, a sprzedaż domu i zmiana środowiska mają przynieść pozytywną zmianę, w co sami bohaterowie nie za bardzo wierzą. Tylko agent nieruchomości potrafi wpaść na pomysł, żeby rodzice z dziećmi stanęli do rodzinnej fotografii na tle drzwi wejściowych, czym chce przekonać potencjalnych kupców do zakupu domu szczęśliwej rodziny. Fotografia powstaje, ale dom nadaje się tylko do rozbiórki, podobnie jak rodzina, zaklęta w metaforze domu, w którym trudno pomieścić się osobom o różnych pragnieniach i dążeniach, choć noszących wspólne nazwisko. Metafora domu nie jest może zbyt twórcza, ale łatwo odczytywalna.

Podobnie funkcjonuje przestrzeń w „Bube Stur” (Uparte chłopczydło) Moritza Krämera – i tutaj wraz z bohaterką, tytułową chłopczycą, berlinianką, przenosimy się do górskiej wsi, gdzie rozmawia się w dialekcie alemańskim i ciężko pracuje przy hodowli krów. Hanna, bezczelna, uparta i piękna dziewczyna, nie zauważa jednak górskiego krajobrazu, który widzom zapiera dech w piersiach, a nawet obskurna kanciapa, w której śpi, nie robi na niej żadnego wrażenia, podobnie zresztą jak praca w oborze czy wyrębie drzewa. Tymczasowe zajęcie w upadającym gospodarstwie jest tylko pretekstem do zbliżenia się do tego, co dla Hanny najważniejsze i określające jej tożsamość. Krämer eksploruje nie tyle warunki przestrzenne, ile wewnętrzne przymusy i pragnienia, w centrum stawiając kobiecość i macierzyństwo, a tytuł filmu jest w takim samym stopniu prowokacyjny, co rozwiązanie zaskakujące… Trudno zresztą o niespodzianki w kinie tak zaangażowanym społecznie, a przyglądającym się pod lupą codzienności i ludzkim uniwersaliom: miłości, bliskości, rodzinie.

Ciekawe, że jako uniwersalne i jednocześnie wymagające komentarza jawi się w niemieckim kinie to, co kobiece. Obok „Bube Stur” problematykę kobiecości prezentuje „Wanja” Caroliny Hellsgård. I tutaj przestrzeń potraktowana jest symbolicznie i przewidywalnie: zamknięta w sobie Wanja trafia prosto z więzienia do małego miasteczka, które nie utrzymuje żadnych kontaktów z metropolią. Puste mieszkanie wypełnia dzikimi ptakami, które zdobywa podczas spacerów, a jej osamotnienie i trudności w powrocie do społeczeństwa symbolizuje nieopłacana praca ze zwierzętami w stajni. Jeśli obraz Krämera jest społecznie zaangażowany, to z przekazu Hellsgård sączy się dydaktyzm. Być może dobrze wychowani gimnazjaliści przejmą się, że można zniszczyć sobie życie narkotykami i jako Oma pozostać praktykantką, która jest w stanie się przyjaźnić tylko z młodszą o pokolenie nastolatką. Licealistów już oburzy perswazyjność przekazu albo wzruszą oni ramionami. Życie pod przymusem społecznych wymagań, niszczenie się dla zyskania pozorów bliskości nie przemawiają do widza.

Najciekawszym obrazem z programu był dokument „Freierauma” Filippy Bauer. Tytułowe puste przestrzenie dotyczyły domów, z których wyprowadziły się dzieci kobiet opowiadających o doświadczeniu ich odejścia i sposobów, w jaki reorganizowały mieszkania i pokoje po wyprowadzce potomstwa. Statycznym obrazom poszczególnych pomieszczeń i fotograficznym zbliżeniom na detale wnętrz towarzyszy narracja (kobiet nie widzimy), która pozwala interpretować i oznaczać oglądane pokoje. Żadna z opowieści nie ma dramatycznego charakteru, nie wnikamy w sensacyjne zawikłania skomplikowanych i trudnych relacji, a nawet odejście dzieci nie jest tu wydarzeniem. Tematem filmu są sposoby zamieszkiwania i transformacji przestrzeni, w odniesieniu do zmieniających się potrzeb, wieku, sytuacji zawodowej. To jedyny film w programie, w którym dom był konkretną przestrzenią, świadomie oznaczaną symbolicznie przez właścicielki i w którym nie raziło wyznanie, że dom rodzinny to stan bycia razem.

[L.M.]
Panorama już tradycyjnie okazuje się sekcją budzącą wśród widzów Berlinale podobne emocje jak konkurs główny, gdyż to właśnie w jej ramach decydujący głos ma publiczność, która oddając swoje głosy, może wybrać zwycięski film. W tym roku zasłużoną nagrodę i liczne oklaski po projekcji zebrał brazylijski film „Second mother” w reżyserii Anny Muylaert. Tytuł można przetłumaczyć jako „matka zastępcza” lub „matka drugorzędna”. Główną bohaterką tej opowieści jest Val, pomoc domowa, która matkuje synowi swojej przełożonej – 17 letniemu Fabinho – gdyż ta nie ma dla niego zupełnie czasu. Sytuacja zmienia się, gdy do São Paulo przybywa dawno niewidziana córka Val, Jéssica – wychowywana bez swojej matki, jej zachowaniem nie kieruje wcale tęsknota, lecz raczej pragmatyczna chęć rozpoczęcia studiów w wielkim mieście. Dziewczyna całkowicie zmienia relacje władzy panujące w domu bogatej rodziny, nie zgadza się wbrew woli matki na reprodukcję zależności oraz poddaństwa, lecz chce być traktowana po partnersku. Pełen inteligentnego humoru obraz Muylaert bez przesadnego dramatyzmu zwraca uwagę na wieloznaczny charakter relacji rodzinnych oraz zachęca do uwalniania się z opresyjnych więzi, do których tak łatwo się przyzwyczaić.

Problematyczne dziecko

Kolejnym ciekawym obrazem w ramach tej sekcji był „Nasty Baby” w reżyserii Sebastiána Silvy, który w tym roku zdobył nagrodę Teddy dla najlepszego filmu queerowego, poruszającego tematykę równości oraz społecznej tolerancji. To historia pary gejowskiej, która bardzo chce wychować własne dziecko i przekonuje w tym celu swoją przyjaciółkę Polly (w tej roli zjawiskowa Kristen Wiig), aby pomogła im je urodzić. Wydawałoby się, prosta czynność poczęcia własnego potomka okazuje się jednak naznaczona pasmem porażek, ciągiem wielu nieudanych prób, które wreszcie kończą się sukcesem. Pragnienie dziecka zostaje potraktowane przez reżysera nie tylko jako metafora tworzenia, procesu kreacji przychodzącej z wielkim trudem oraz bólem. Z drugiej strony, przedstawione trudności w poczęciu symbolizują realne, społeczne trudności, z którymi boryka się każda gejowska para starająca się wychować własne dzieci (synonimem homofobii jest bezdomny o znaczącym przezwisku „Bishop”). Gdy Polly w końcu zachodzi w ciążę, a szczęśliwi ojcowie mają zamiar publicznie ogłosić tę radosną nowinę, dochodzi do tragicznego wypadku. Silva stara się podkreślić, że posiadanie dzieci przez pary homoseksualne wciąż postrzegane jest jako coś zbrodniczego i złowrogiego.

Tytuł filmu jest wieloznaczny, gdyż dziecko dla jednych będzie wstrętne, nieprzyjemne, nieprzyzwoite, a dla drugich – zwyczajnie problematyczne (nasty). To od nas właściwie zależy, czy problemy z poczęciem będą jedynie natury biologicznej, czy tylko społecznej, wynikającej z nietolerancji i odrzucania nieheteronormatywnych modeli życia. Obraz bez wątpienia spodoba się wielbicielom amerykańskiego kina niezależnego, porusza nie tylko za pomocą niewymuszonej estetyki, ale zachwyca również starannie dobraną ścieżką dźwiękową, w której bez trudu odnajdziemy brzmienia Flying Lotusa.

O heretyku, który stał się heterykiem

Niezwykle interesującym, a przy tym pełnym paradoksów filmem, który wzbudził kontrowersje zarówno w środowisku LGBT, jak również w świecie chrześcijańskim, jest reżyserski debiut Justina Kelly’ego „I am Michael”. W roli głównej został obsadzony znakomity James Franco, który tym razem uwolnił się od szablonowych, płaskich ról, jakie mogliśmy zobaczyć w lekko pretensjonalnej „Queen of the Desert” Wernera Herzoga czy też w rozczarowującym „Everything will be fine” Wima Wendersa. Film oparty jest na prawdziwej historii Michaela Glatze pochodzącego z San Francisco, pod koniec lat 90. XX wieku rozpoznawalnym gejowskim aktywistą, który działał na rzecz młodzieży LGBT oraz był współzałożycielem czasopisma „Young Gay America”. Niespodziewanie na skutek własnych wewnętrznych poszukiwań i przemian bohater nawraca się na chrześcijaństwo, a w konsekwencji porzuca swojego partnera oraz dotychczasowe „życie w grzechu”. Michael zgłębiając tajniki wiary, zaczyna powoli przestawiać się na heteroseksualizm, by w końcu jako żonaty pastor-kaznodzieja przewodzić wspólnocie wiernych. „I am Michael” jest ciekawy nie tylko ze względu na kontrowersyjną i pełną nieoczekiwanych zwrotów historię. O sukcesie debiutu Kelly’ego świadczy przede wszystkim umiejętne zestawianie ze sobą przeszłości i teraźniejszości głównego bohatera, wydobywanie kontrastów jego paradoksalnej osobowości oraz niejednoznaczne, otwarte zakończenie.

Forum

Podczas gdy Panorama prezentuje i analizuje współczesne społeczne problemy, sekcja Forum skupia się wokół filmów zdecydowanie bardziej artystycznych, często o niejednoznacznym przekazie. Warto tutaj wspomnieć o słowackim filmie „Koza”, który z powodzeniem mógłby zostać uznany za połączenie amerykańskiego „Foxcatcher” (filmu o dziwacznym trenerze) wraz z „Trash Humpers” (śmietnikową estetyką typową dla Harmony’ego Korine’a). Główny bohater, zapomniany bokser o wdzięcznym pseudonimie Koza (w tej roli Peter Baláž), z rozrzewnieniem wspomina swoje walki na igrzyskach olimpijskich w Atlancie w 1996 roku. Gdy dowiaduje się, że jego partnerka zaszła w ciążę, decyduje się stoczyć kilka walk na ringu, aby uzbierać pieniądze na planowaną aborcję. Jego trenerem oraz menadżerem zostaje mężczyzna, który na co dzień prowadzi skup złomu. Reżyser Ivan Ostrochovský w niezwykle zabawny sposób przedstawia los zaśniedziałego i skazanego na porażkę boksera. Jednocześnie przedstawia niesprzyjający życiu zimowy krajobraz, fascynuje się zniszczonymi, niepotrzebnymi ludzkimi egzystencjami.

„Z archiwum X” od Gucci

Jednym z najbardziej estetycznych i równie enigmatycznych filmów, jakie można było obejrzeć w sekcji Forum, było bez wątpienia „H” (reż. Rania Attieh, Daniel Garcia) o wydarzeniach, jakie mają miejsce chwilę po domniemanym uderzeniu meteorytu w mieście Troy w stanie Nowy Jork. Losy dwóch kobiet o tym samym imieniu Helen w dziwny sposób powiązane są z historią Heleny Trojańskiej. Reżyserzy w umiejętny sposób potęgują narastające z każdą chwilą doświadczenie niesamowitości. Pierwsza z bohaterek spodziewa się dziecka, które nigdy się nie urodzi, gdyż jej ciąża zanika w niewyjaśnionych okolicznościach. Natomiast druga (sześćdziesięcioletnia kobieta) troszczy się o lalkę, która do złudzenia przypomina nowonarodzone dziecko – karmi je mlekiem i wstaje do niego w nocy. Enigmatyczny „H” w ciekawy sposób ożywia mitologiczny świat fantazji, przerażającej i jednocześnie pociągającej niesamowitości. Dziwne, nadprzyrodzone wydarzenia przypominają historie znane z popularnego w latach 90. serialu „Archiwum X”, natomiast większość kreacji jakie widzimy na kinowym ekranie, pochodzi od znanego włoskiego projektanta GUCCI. To jednak dopiero początek nieoczywistych, osobliwych połączeń, jakimi z pewnością zaskoczy każdego widza ten niejednoznaczny i wysmakowany obraz.

[A.M.]

alt