Archiwum
07.10.2013

Kino-samochód

Marek S. Bochniarz
Film

Wielbiciele nordyckich kinematografii w „Drodze na północ” rozpoznają podpis braci Kaurismäkich. W filmie, usytuowanym pomiędzy Wschodem i Zachodem, o bohaterach obciążonych amerykańskimi marzeniami i rosyjską wrażliwością, została oddana graniczność fińskich doświadczeń. Niezrozumiały pod względem odniesień do rodzimej kultury, jest on jednak zaskakująco uniwersalny jako europejskie kino drogi ze skłonnościami do introspekcyjnych wiwisekcji, tak charakterystycznych dla Starego Świata.

Zamknięty w sobie, skupiony wyłącznie na karierze pianisty Leo znajduje pod swoim mieszkaniem pijanego Timo, który podaje się za jego ojca. Starszy mężczyzna, nieokrzesany grubasek w hawajskiej koszuli, zdradzającej doprawdy fatalny gust, jest zupełnym przeciwieństwem przystojnego, elegancko ubranego syna. Trochę wbrew sobie, Leo zgadza się jednak na wspólną podróż wraz z Timo.

Zbudowana z binarnych przeciwieństw i paradoksów, tendencyjna historia z „Drogi na północ” ma siłę archetypu. Nieskomplikowana fabuła, która zapewniła emocjonalną dynamikę „Prostej historii” Davida Lyncha, sprawdza się również w przypadku filmu Kaurismäkiego. Fiński reżyser, słynący ze skrajnego pesymizmu, zaskakująco ocieplił klimat swojego nowego obrazu. W „Drodze na północ” przenikają się wątki z poprzednich dzieł Miki.

Opętany dążeniem do perfekcjonizmu Leo jest uwięziony w podobnym błędnym kole, co główny bohater „Zombie i Pociągu Widmo” (1991). Zdolny, choć zagubiony basista Zombie wpadł w pułapkę egzystencjalnej próżni i cierpi na obsesję ponurych refleksji, uniemożliwiających mu osiągnięcie sukcesu zawodowego oraz szczęście osobiste. Leo – skupiony na przygotowaniach do koncertów, ciągłym doskonaleniu warsztatu – przedkłada je nad kontakty z żoną i córką. Poznajemy go w momencie, gdy pustkę po rozwodzie wypełnił drobiazgowym, codziennym planem – życiem godnym skandynawskich tytanów pracy, robotów sukcesu.

Podobnie jak uwięziony w samotności i alkoholizmie Zombie, Leo otrzymuje szansę na zmianę. Spotkanie ze znienawidzonym, ale też zapomnianym ojcem pozwala mu zmierzyć się z zagadką tajemniczej przeszłości jego rodziców i własnymi lękami. Zombie przez swoją odmienność był skazany na upadek. W jego pogoń za tytułowym Pociągiem Widmo – słynnym zespołem, którego występu nikt nie słyszał – reżyser wplótł metaforę podróży ku śmierci. Leo jest jednak postacią o nieokreślonym przeznaczeniu, nieobarczoną charakterem z nieusuwalną skazą. Jest przy tym w lepszej sytuacji niż bohaterowie poprzedniego filmu Kaurismäkiego, bergmanowskich „Braci” (2012), dla których konfrontacja ze znienawidzonym patriarchą ma wpływ w równej mierze destrukcyjny, co brutalnie oczyszczający. Leo odróżnia od nich to, że pragnie zmian i nikogo nie obwinia za niepowodzenia w życiu osobistym.

Kino drogi pełni u braci Kaurismäkich różne funkcje. W gorzkim „Leningrad Cowboys jadą do Ameryki” Akiego (1989) podróż groteskowego zespołu muzycznego do wymarzonych Stanów Zjednoczonych nie wywołuje emocjonalnej przemiany w bohaterach ani nie wiąże się z osiągnięciem upragnionego sukcesu. Zamiast tego otrzymujemy krytyczny portret USA, nakreślony ręką demaskatora. Z kolei bohaterami filmów Miki, który Finlandię opuścił na początku lat 90., by wyjechać do Brazylii, są zazwyczaj przybysze z zewnątrz. W miejscu, do którego przybywają ci „wędrowcy”, stają się oni katalizatorem zmian wśród tubylców. Obieżyświat Timo pełni zatem podobną funkcję, co Ivar z „Braci”, który przez wiele lat mieszkał w Niemczech, by po powrocie do domu, gdzie z punktu widzenia domowników zmiany są praktycznie niemożliwe, doprowadzić do ostatecznej konfrontacji.

Na świat, zdaniem Michaela Atkinsona, spoglądamy z perspektywy samochodu. Sam automobil z panoramiczną, przednią szybą i lusterkiem wstecznym przypomina kinematograf. Dla Amerykanów zestawienie to wydaje się dość oczywiste: samochód jest jedną z ikon kultury Stanów Zjednoczonych, opartej na kinematografie właśnie.

Podróż z „Drogi na północ” wiedzie przez koleiny tragikomedii. Swoim charakterem film zaskakująco przypomina specyficzny humor i gorycz „Człowieka bez przeszłości” Akiego. W obu są nawet podobne chwyty dramaturgiczne. Cierpliwość widowni zostaje poddana próbie podczas absurdalne długich występów zespołów z dość oryginalnym repertuarem. To nieznośne spowolnienie akcji Mika doprowadził wręcz do granicy absurdu w „Trzech mądrych mężczyznach”. „Droga…” zaskakuje jednak na tle innych obrazów tego reżysera. Nie odnajdziemy w tym filmie przytłaczającej atmosfery „Zombie i pociągu widma” ani kameralności, które zdominowały „Trzech mądrych mężczyzn” i „Braci”. Gatunkowy eksperyment z komedią i kinem sprawia, że najnowszy film Miki to fascynująca podróż po fińskim pejzażu i kinematografii, stworzona przez reżysera trochę jakby na przekór osobistym skłonnościom.

„Droga na północ” łączy pokolenia – nie tylko rodzimą publiczność, która masowo wybrała się do kin na film Kaurismäkiego, ale także aktorów. Role ojca i syna przypadły dwóm gwiazdom kinematografii i sceny muzycznej. Vesa-Matti Loiri, rocznik 1945, debiutował w kinie rolą w „Pojat” (1962), adaptacji prozy Paavo Rintala, a swój pierwszy album zatytułowany „4+20” nagrał w 1971 roku. Samuli Edelmann rozpoczął karierę aktorską pod koniec lat 80., gdy wystąpił między innymi w „Wojnie zimowej”, klasycznym filmie wojennym z wątkiem melodramatycznym, produkcją cenioną również wśród polskiej publiczności. W tym samym czasie rozpoczął także karierę muzyczną. Trudno sobie wyobrazić kulturę nordycką bez tych dwóch artystów. Ich pierwsze, elektryzujące spotkanie na planie filmowym sprawiło, że najnowsze dzieło Miki Kaurismäkiego to obowiązkowy seans dla miłośników kina z Północy.

„Droga na północ”, reż. Mika Kaurismäki
premiera 4.10.2013

alt