Archiwum
07.10.2011

Dramat sądzenia

Adam Kruk
Film

Nie chcę wpisywać się w ciąg zachwytów nad „Rozstaniem”. Niestety nie mam wyjścia. Rzadko bowiem zdarza się oglądać film tak pełny i mądry, tak sprawiedliwie ważący racje.

„Wiedz, najprzykrzejszą z wszystkich rzeczy dla mnie
Jest rozłąka… Każdemu dałem sposób bycia,
Sposób działania i formę modlitwy”.
Dżalal ad-Din Rumi

W pierwszej scenie „Rozstania” Asghara Farhadiego małżeństwo Simin (Leila Hatami) i Nader (Peyman Moaadi) patrzy w stronę kamery, za którą siedzi sędzia – ona awanturuje się, chce rozwodu; on milczy, zgadza się prawie na wszystko. A może swoim spokojem próbuje coś wygrać? Proszą sędziego o pozwolenie, werdykt, ocenę. Przez cały film tym właśnie sędzią jest widz, który nijak nie może opowiedzieć się po żadnej ze stron. Mnożą się optyki, przybywa bohaterów i konfliktów, a odbiorca nie potrafi poprzeć nikogo ani nikogo przekreślić. Proces projekcji-identyfikacji przeniesiony zostaje na wszystkich uczestników dramatu. Antagonizmy społeczne, czy wręcz klasowe, nakładają się na odwieczną opozycję kobieta–mężczyzna, wszystko filtrowane jest dodatkowo przez wrażliwość dziecka, nastoletniej córki Simin i Nadera. Reżyser zagęszcza atmosferę, kiedy Nader po opuszczeniu przez żonę zatrudnia pomoc domową do opieki nad chorym na Alzheimera ojcem. Napięcie budzi już fakt, że przebywa ona, religijna muzułmanka, w obecności obcego mężczyzny bez opieki męża. W końcu dojdzie do aktu przemocy, która, jak wiadomo, rodzi przemoc. I strach. Spirala się nakręca.

Prawda pod wpływem strachu staje się elastyczna, bo można za nią zapłacić wysoką cenę. Rozpoczyna się nie tylko proces, ale i wzajemne sondowanie się bohaterów. O układzie sił decyduje mozaika czynników społecznych: pieniądze, płeć, reputacja, pobożność. System rodzinnych czterech ścian, mający chronić przed niebezpieczeństwami czyhającymi za drzwiami oraz zapewniający autonomię wewnątrz, zawodzi – nie tylko w filmie, nie tylko w „kraju róż i słowików”, ale na całym świecie. Jest utopią: konfrontacje są nieuniknione, szczególnie kiedy rodzina, jak w filmie Farhadiego, rozpada się. Drzwi otwarte zostają na innych nie w ramach gościny, ale kontraktu – podejrzliwie i interesownie. Pieniądze stanowią też jeden z instrumentów wymierzenia sprawiedliwości.

To właśnie sprawiedliwość jest właściwym tematem tego, nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem na tegorocznym Berlinale, filmu. Temat w Iranie ważki szczególnie w obliczu zamiany sprawiedliwości w karykaturę, szczególnie od czasu krwawego stłumienia „zielonej rewolucji”. Skonfliktowani ze sobą (a także wewnętrznie) bohaterowie Farhadiego nie mają czasu na demonstracje (rozważają natomiast wyjazd z kraju), zbyt pochłonięci są rewolucjami prywatnymi, w które angażują instytucje zewnętrzne: lokalną społeczność, własne dzieci, sąd. Jakże różny od naszych sformalizowanych i zdystansowanych trybunałów jest to system sprawiedliwości, który opiera się na konfrontacji i satysfakcji. W „Rozstaniu” nie wydaje się jednak ani mniej, ani bardziej sprawiedliwy czy skuteczny, może nawet jakoś bliższy człowiekowi. Dążenie do sprawiedliwości cechuje także styl reżysera, który wszystkim portretowanym przez siebie bohaterom poświęca sporo czasu (film trwa 2 godziny), wszystkim zagląda głęboko w oczy, wsłuchuje się w ich głosy, prześwietla wzajemne relacje. Nie wydaje wyroku – pozostawia to widzowi, stawiając go w sytuacji niewdzięcznej, jeśli nie tragicznej.

Farhadi nie musi wymyślać problemów, wystarczy, że bacznie przygląda się światu i widzi, iż to konflikt leży u jego podstaw, a droga do osiągnięcia akceptowalnej przez bohaterów zgody – jeśli w ogóle możliwa – okupiona jest cierpieniem i uszczerbkami na odbiciu w lustrze. Mimo wszystko dążenie do niej staje się największą wartością. Ciągłe uwijanie się w „Rozstaniu” w fatalnych przypadkach, niemądrych zdarzeniach, partykularnych interesach i racjach, których pierwszeństwa nie sposób zważyć, niemożność potępienia ani zbliżenia się do raju, nie prowadzi do rozpaczy. Bo życie pędzi do przodu, płata figle, wymyka się próbom zatrzymania w jednoznacznej ocenie. Pokazując to, Farhadi nie jest jednak relatywistą, ale prawdziwym humanistą.

Kiedy czytam wywiady z reżyserem, jego słowa mozolnie tłumaczące różnice i podobieństwa między „Zachodem” i Iranem oraz sytuację wewnątrz kraju nie są w stanie przemówić tak, jak robią to jego filmy. Reżyser potwierdza nimi, że pochodu irańskiej kinematografii przez zachodnie kina nie sposób sprowadzić wyłącznie do mody albo politycznego wsparcia dla twórców działających w obliczu reżimu (przerażający fakt uwięzienia Jafara Panami). Wraz z najzdolniejszymi twórcami, kręcącymi w kraju (Bahman Ghobadi, Majid Majidi) oraz poza nim (Marjane Satrapi, Shirin Neshat, Ali Samadi Ahadi), Farhadi udowadnia, że desant perskich twórców ma znaczenie nie tylko polityczne, ale – przede wszystkim – artystyczne.

„Rozstanie” („Jodaeiye Nader az Simin”)
reżyseria: Asghar Farhadi
dystrybucja: Gutek Film
premiera: 07.10.2011

alt