Archiwum
18.05.2017

Dlaczego obejrzałam wszystkie odcinki „Trzynastu powodów”

Olga Szmidt
Seriale

Było i będzie jeszcze głośno o tym serialu. Dyskusje, które się na jego temat przetaczają, obejmują w mniejszym stopniu kwestie estetycznej, fabularnej i dramatycznej atrakcyjności i nowatorskości. Najważniejszym tematem jak dotąd wydaje się sposób konstruowania w tym serialu psychologicznego portretu głównej bohaterki. Oto bowiem nastoletnia samobójczyni wyjaśnia swoim znajomym, a także widzom, 13 powodów, dla których odebrała sobie życie. W pierwszej osobie, nagranym na taśmie własnym głosem, który nie znosi sprzeciwu i nie zostawia wiele miejsca na pytania widza. Wszystko wydaje się jasne. Trudno się więc dziwić, że serial wzbudził zainteresowanie (i zaniepokojenie) nie tylko młodzieżowej części publiczności.

„Trzynaście powodów” („13 Reasons Why”) zbudowany jest zgodnie z kolejnością odtwarzanych stron magnetofonowych kaset, na których Hannah Baker (Katherine Langford) nagrała swoje historie – wyznania kolejnych upokorzeń, rozczarowań, zawodów i autodestrukcyjnych emocji. Całość śledzimy wraz z Clayem, który zdawał się do pewnego momentu najbardziej obiecującym przyjacielem dziewczyny. To jego tempo słuchania kaset wyznacza rytm całej fabuły. Wiemy, że wcześniej słuchali jej także inni, których wymienia Hannah w swoich opowieściach. Okazuje się, że Clay (Dylan Minnette) jest także pod tym względem wyjątkowy – postępuje zgodnie ze wskazówkami, wiernie podążając za zamysłem Hannah. Inni szukają swojego wątku, wysłuchują całości naraz, niektórzy dyskutują (nie jest to jednak szczególnie wyeksponowany typ reakcji) z perspektywą Hannah i wiarygodnością jej wersji. Kilka razy pada kwestia, że bohaterka była drama queen, a jej reakcje były nieproporcjonalne do zdarzeń. Sposób, w jaki ukazane są te poglądy, sugeruje, że to perspektywa nieczuła, pozbawiona zrozumienia wobec cierpienia. Możliwe. Wydaje się jednak, że bezwarunkowe uznanie zasadności i zrozumiałości decyzji dziewczyny jest dużo bardziej niepokojącą perspektywą. Clay wierzy, zdaje się, w każde jej słowo. Każde oskarżenie, wyrzut i emocjonalna huśtawka Hannah wyprowadzają go z równowagi. Chłopak nie tylko szuka zemsty, ale staje się więźniem taśm. Wcześniej poczciwy i układny uczeń, zaczyna się wymykać z domu, a ostatecznie – także spod czyjejkolwiek kontroli. Zemsta jest obietnicą ukojenia żałoby. Do czasu.

Oparty na książce Jaya Ashera serial wykorzystuje dobrze rozpoznawalną konwencję teen/high school drama. Mamy tu więc popularne dziewczyny i cheerleaderki, chłopaków z drużyny, mamy uczniów postrzeganych jako dziwaków, kujonów i tych, których obecności tak naprawdę nikt nie zauważa. Całość rozgrywa się w rytmie trzaskania szkolnymi szafkami, złośliwych ripost, sportu i szkolnych uroczystości. Serial wyraźnie nawiązuje do jednej z najsłynniejszych realizacji tego gatunku – „Słodkich kłamstewek” (2010–). Dotyczy to zarówno sposobu kadrowania bohaterów, wizji tego, jak wygląda amerykański high school, jak i mniejszego znaczenia rodziców głównych postaci dla rozwoju akcji aniżeli ich rówieśników. Początkowo bardzo pokrewna wydaje się też koncepcja całej historii tragicznie zmarłej dziewczyny, która niejako wysyła sygnały zza światów, która dręczy żyjących znajomych lub przyjaciół. W obu przypadkach pośrednio – w „Trzynastu powodach” za pomocą własnego głosu, w drugim przypadku – tajemnicza postać ujawniająca się pod inicjałem „A” zdaje się podzielać wiedzę, którą posiadała wyłącznie zmarła Alison. Świat żywych w obu serialach dominuje fabularnie. W „Trzynastu powodach” warstwa retrospekcji, ale też same nagrania, odgrywają jednak bardziej istotną rolę. Może to sprawia, że „Słodkie kłamstewka”, przy odrobinie dobrej woli i wystarczającym zmęczeniu wyzwaniami stawianymi przez telewizję jakościową, mogłabym oglądać jako guilty pleasure. „Trzynaście powodów” nie tylko nie jest szczególnie wstydliwe, ale przede wszystkim – oglądanie tego serialu jest skrajnie nieprzyjemnie. Nie oznacza to jednak, że lepiej tę produkcję omijać szerokim łukiem. No, może poza momentami, kiedy liczy się na – nawet wymagającą – rozrywkę.

Początkowo wydaje się jedynie dręczącą historią nieodpornej psychicznie, nieco przewrażliwionej i samotnej dziewczyny. Oglądanie tego serialu do połowy sezonu wydaje się nie mieć celu. Empatia wobec głównej bohaterki nie jest trudna do osiągnięcia. Wielu widzów ma z pewnością w biografii epizody, które pozwolą im przywołać zakopane głęboko w świadomości przykrości i dręczące wydarzenia z okresu nastoletniości. Podobnie jest zresztą w przypadku widzów w wieku bohaterów. Pod tym względem serial wydaje się szalenie realistyczny. Twórcy dostrzegają nie tylko wielkie dramaty nastolatków, które prowadzą do depresji czy załamania nerwowego. Siłą tego serialu jest raczej przedstawienie małych elementów, wydawałoby się, że wręcz przykrych drobiazgów, które osiągają efekt kuli śniegowej. Hannah zdaje się zapadać coraz bardziej w swoją wrażliwą emocjonalność i – ostatecznie – depresję. Do pewnego momentu nic, o czym nie słyszeliśmy od przyjaciół, z mediów albo nie pamiętalibyśmy sami, nie dzieje się na ekranie. Nie oznacza to, że to nieistotne wydarzenia. Wręcz przeciwnie. Taki sposób zaprezentowania tych wydarzeń pozwala dostrzec nie tylko powszechność zjawiska (amerykański bullying nie ustępuje w niczym polskiemu znęcaniu się w szkolnych murach i poza nimi), ale także jego niewidoczność dla wielu. Bo to przecież po prostu okres dojrzewania, mówią.

Warto zauważyć, że serial całkowicie podąża – dzięki Clayowi przede wszystkim – za narracją Hannah. Wielokrotnie także ona sama podkreśla, że to jej historia, jej wersja wydarzeń. W ten sposób zaprojektowany brak dystansu zdaje się szalenie atrakcyjną perspektywą. Intymną, skupioną na cierpiącym człowieku, pozwalającą na spojrzenie na wydarzenia dokładnie tak, jak zostały odebrane przez mówiącą postać. Bez sprawiedliwości, której domagalibyśmy się pewnie w większym stopniu, gdyby nie towarzyszył nam głos z offu. Swoją drogą – szkoda, że twórcy nie pomyśleli o uautentycznieniu głosu z kaset. Ani taśma, ani mikrofon i dyktafon tej klasy nie pozwalają raczej na tak perfekcyjną jakość dźwięku. Tego rzeczywiście w tym i kilku innych przypadkach brakuje – dbałości o detali, dołożeniu większych starań o wizualny i materialny wymiar „Trzynastu powodów”. Można odnieść wrażenie, że całość wysiłków w tym zakresie została skoncentrowana na drastycznej i chyba rzeczywiście przesadnie instruktywnej scenie samobójstwa Hannah. Jej emocjonalny efekt budowany jest wcześniejszymi scenami przemocy, której doświadczyła dziewczyna. Mimo to wizualność tego serialu pozostawia wiele do życzenia. Zbyt wygładzona, zbyt upudrowana i pachnąca. Amerykańskie produkcje z kategorii teen drama niezmiennie ustępują tym najlepszym europejskim, by przywołać brytyjski serial „Skins” (2007–2013) czy wybitną norweską produkcję z ostatnich lat – „Skam” (2015-).

Podobnie jak w „Słodkich kłamstewkach”, na tajemnicę składają się powody śmierci młodej dziewczyny i poszukiwanie winnego wydarzeń. „Trzynaście powodów” wydaje się jednak nieporównywalnie poważniejsze (nie tylko ze względu na dużo mniej kolorową i „plastikową” estetykę oraz bardziej rozgarnięte postaci) w swoim wydźwięku. Samobójstwa dzieci i nastolatków wstrząsają także samym wyobrażeniem o tych okresach życia człowieka. Nawet jeżeli okazują się próbą ogniową, oczekuje się, że żadne problemy nie będą na tyle przytłaczające, aby targnąć się na swoje życie. W serialu pojawiają się postaci, które zdają się zmagać ze swoją pozycją społeczną, sytuacją rodzinną i materialną co najmniej tak samo jak główna bohaterka. To jednak nie oni decydują się na samobójstwo. Jedyną osobą, która to robi, jest Hannah. Może to prowadzić wielu widzów do postawienia pod znakiem zapytania realizmu psychologicznego serialu i postawienia pytań o to, skąd ta nieproporcjonalna decyzja. Po pierwsze, zaczekajcie do końca serialu. Po drugie, to właśnie na tym zdaje się opierać konstrukcja całości. Hannah jest wrażliwa, bardzo podatna na zranienie, niepewna siebie, czuje się wyobcowana i – to wydaje się decydujące dla jej perspektywy – pozbawiona sprawczości. Trudniej dostrzec ten mechanizm w narracji pierwszoosobowej. Na tym też zbudowany jest ogólny wydźwięk serialu, który może budzić największy opór. Przez trzynaście odcinków, konsekwentnie, budowane jest wrażenie, że wszystko prowadzi do decyzji o samobójstwie. Co więcej – jest ona nieunikniona.

Serial przekonująco buduje obraz psychiki młodej kobiety na skraju załamania nerwowego, wydobywającej się i znów zapadającej w depresję. To, w jaki sposób kreuje emocjonalne mechanizmy, które tworzą jej osobowość i perspektywę na wydarzenia, nie pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście większość zasług należy przypisać w tym zakresie literackiemu pierwowzorowi, jednak serial wprowadza nową jakość. Poza irytującym montażem, który część widzów może po jakimś czasie wyprowadzić z równowagi, historia ta wciąga – nie tylko w emocjonalność dziewczyny, ale także w rzeczywistość high school, gdzie sekretne winy i krzywdy wyrządzone Hannie zdają się w nieunikniony sposób mącić w życiu nastolatków. Podobnie jak w serialu „Sposób na morderstwo” (2014–) dla bohaterów powoli przestaje istnieć świat poza ich wspólną tajemnicą. W „Trzynastu powodach” jest to zrobione przekonująco, także poprzez zmarginalizowanie dorosłych. Poza rodzicami Hannah nie odgrywają tu oni wielkich ról. Dają o sobie natomiast z całą mocą znać nastoletnie emocje – splątane, nierzadko przesadne, nieracjonalne i równie często nieodpowiedzialne. To one budują atmosferę tego serialu.

Przekrój postaci i wydarzeń jest w tym serialu dość spory, co nie znaczy, że każdorazowo tak samo satysfakcjonujący. Obok postaci interesujących (Tony, Alex, Zach) są też stereotypowe aż do bólu (Bryce, Justin, Sheri). To pewnie sprawia, że ma się wrażenie nowości przy jednoczesnym zachowaniu konwencji. Twórca serialu, Brian Yorkey, zdaje się w ten sposób zabierać głos w dyskusji na kilka tematów jednocześnie – wyidealizowanego obrazu młodzieży w amerykańskich serialach, psychicznej kondycji młodych ludzi i powszechności zjawiska, jakim jest bullying. Nie zamyka to jednak dyskusji na temat wydźwięku tej produkcji, wąskiego w gruncie rzeczy spektrum interpretacji działań i ostatecznej decyzji Hannah oraz sposobów, w jakie można ten serial odnieść do własnego życia, jeżeli jest się nastolatkiem borykającym się z przytłaczającymi problemami i samotnością albo chociażby załamanym dorosłym. Nie traktowałabym „Trzynastu powodów” tak wprost, by uznać go za wskazówkę, ale tryb przestrogi wydaje się już tu zakodowany jako jazda obowiązkowa. Niepokój, jaki wywołał serial, nie jest jedynie moją obserwacją jednostkowych wrażeń widzów. Pytania, jak właściwie odbiera się ten serial i jak interpretuje decyzję głównej bohaterki, skłoniły na przykład Office of Film and Literature w Nowej Zelandii do zmiany klasyfikacji serialu, który oglądać można powyżej 18. roku życia lub z towarzyszącym dorosłym. Tak, serial budzi obawy przed wydarzeniami, jakie nastąpiły ponad dwa wieki temu i nazywane są popularnie „efektem Wertera”.

Zastanawia jeszcze jedna kwestia – mimo że każda taśma zawiera bezpośredni zwrot do kolejnych słuchających „Welcome to your tape”. W istocie wszystkie one opowiadają emocje Hannah w związku z wydarzeniami, w których brała udział wraz z adresatem. Różna waga tych wydarzeń (od zwykłego nieporozumienia po gwałt) zdaje się tu może nie tyle zrównana, ile zestawialna. Winni śmierci dziewczyny (bo dokładnie w ten sposób przedstawione są wydarzenia) są tu wszyscy, którzy ją zawiedli. Słowem: wszyscy. Hannah nie wydaje się w większości przypadków nawet uczestniczką wydarzeń, raczej ich permanentną ofiarą, która sama nie zadaje ciosów. To finał decyduje o perspektywie. Jej dramatyczna decyzja przesuwa ciężar odpowiedzialności na innych. Jej decyzja zdaje się w tej konwencji uargumentowana, zdaje się logicznym rezultatem wydarzeń. Winni są nazwani, dowody przedstawione. Wytwarza się w ten sposób – jak sądzę fałszywy – efekt, jak gdyby pytanie „dlaczego Hannah Baker popełniła samobójstwo?” było właściwie eufemistycznym zastępnikiem bardziej zasadnego: „kto zabił Hannah Baker?”. Skojarzenia z „Miasteczkiem Twin Peaks” nie wydają się chybione.

Serial otworzył dyskusję, która pobrzmiewała od dawna. Sprzeciw wobec niektórych scen serialu i wydźwięku samobójstwa bohaterki zdaje się dla całej rozmowy konieczny. Bo poza – dość oczywistymi – reakcjami, jaki powinien wzbudzić, a więc większą wrażliwością na pozornie błahe problemy i cierpienie czy dostrzeganiem znęcania się w szkołach, ważniejsza wydaje mi się inna. Idąca całkowicie wbrew serialowi. Dostrzeżenia, że to ani nie jest logiczny wybór, ani że taka perspektywa nie powinna być bez końca rekonstruowana. Wydaje się wręcz, że wykorzystanie tradycyjnej konwencji teen drama wymusza w 2017 roku takie ostre, drastyczne pęknięcie, ukazujące paskudną podszewkę idealnego świata high school. Konwencja zdaje się stwarzać ramy dla rzeczywistości i emocji. W reakcji na nią zdaje się też od początku stworzona postać Hannah – dziewczyny nieśmiałej, o dużej wrażliwości, w zwykłych ubraniach, pochodzącej z klasy średniej. Takiej, której pewnie bliżej do przeciętnej widzki niż królowej cheerleaderek Sheri. Łatwiej się z nią pewnie utożsamić, łatwiej zrozumieć. Ale czy problem nie zaczyna się wcześniej? Może więc już czas pożegnać tę highschoolową konwencję? Wówczas możemy spróbować się obyć bez wielkiego kontrastu – i tego, co do niego prowadzi – pomiędzy sztucznymi uśmiechami i kolorowymi pomponami cheerleaderek a tonącą we krwi Hannah Baker.

 

„Trzynaście powodów” / „13 Reasons Why”
twórca: Brian Yorkey
Netflix