Archiwum
06.04.2017

Dlaczego obejrzałam wszystkie odcinki „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona”

Olga Szmidt
Seriale

Liczba amerykańskich seriali skupiających się na rewizji słynnych procesów i do dziś niejasnych zbrodni może przytłaczać. Po interesujących i śmiałych produkcjach, takich jak „Making a Murderer” (Netflix) i „The Jinx: The Life and Deaths of Robert Durst” (HBO) pojawiły się też inne, o wiele trudniejsze do przełknięcia. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego serialu jest oparty na kryminalistycznej i fabularnej hochsztaplerce czteroodcinkowy „The Case of: JonBenét Ramsey”. W przeciwieństwie bowiem do dwóch poprzednich, rezultatem nie jest rewizja policyjnego dochodzenia, wydanego wyroku czy wręcz postawienie bohatera w stan oskarżenia (niebawem ruszy proces Roberta Dursta). Nie jest też ciężki oddech widowni, która domaga się ciągów dalszych. CBS – producent „The Case of…” – zmierzy się przede wszystkim z rekordowym (750 mln dolarów) pozwem brata tragicznie zmarłej JonBenét.

W sukurs zmęczonym serialami dokumentalnymi tego rodzaju przyszli twórcy „American Crime Story” (FX), fabularnego serialu opartego na faktach. Nie mieszkając w Stanach Zjednoczonych, trudniej pewnie pojąć skalę społecznego zaangażowania w sprawę O.J. Simpsona, jej obecność w powszechnej świadomości (dotąd skądinąd przywoływana jest także w innych produkcjach serialowych, stając się absolutnie zrozumiałym punktem odniesienia, który nie wymaga żadnych wyjaśnień) czy stopień złożoności tej zbrodni i procesu. Także dlatego wybór twórców, aby skonstruować serial fabularny, nie zaś w pełni dokumentalny, wydaje się słuszny. Poza odtworzeniem okoliczności zbrodni, a także procesu sądowego O.J. Simpsona mamy tu bowiem świetny, trzymający w napięciu dramat bohaterów, sądową walkę na śmierć i życie, a także – co tu dużo mówić – znakomite kreacje aktorskie.

Sprawa O.J. Simpsona, gwiazdy amerykańskiego footballu, oskarżonego w 1994 roku o zamordowanie byłej żony i jej przyjaciela, dotąd uznawana jest za najbardziej relacjonowany przez media proces w historii Stanów Zjednoczonych. Ucieczkę Simpsona w białym samochodzie Bronco na żywo pokazywały stacje telewizyjne w całym kraju, podobnie jak sam proces – szeroko dyskutowany nie tylko w mediach niskich lotów, ale w także w najpoważniejszych programach telewizyjnych i gazetach. Nie tylko ze względu na popularność sportowca proces wzbudził tak wielkie zainteresowanie. Pewne zwycięstwo prokuratury okazało się złudą, a sam proces wywoływał kontrowersje różnego rodzaju – od najważniejszych, tych dotyczących równości rasowej i dyskryminacji, przez dowodowe, po działalność obu stron. Wszystkie te wątki porusza serial z 2016 roku, nagrodzony dotąd między innymi licznymi statuetkami Emmy i dwoma Złotymi Globami – za najlepszy miniserial i dla najlepszej aktorki w miniserialu. Sarah Paulson zasługuje na każdą serialową nagrodę za tę kreację. Rola Marcii Clark nie była łatwa – apodyktyczna, porywcza, a jednocześnie poddawana naciskom i płciowej dyskryminacji prokurator jest bohaterką skomplikowaną, która budzi w widzu jednoczesnie wściekłość, podziw i współczucie. Paulson gra Clark bez kompromisów i tanich gestów. Powiedzieć to można zresztą także o pozostałych postaciach. Obsada tego serialu zasługuje na docenienie również ze względu na nieoczywistość niektórych wyborów i rozproszenie uwagi widza. Chociaż chodzi przede wszystkim o O.J. Simpsona, to zarówno jego adwokacki dream team, jak i prokuratorzy przyciągają większość uwagi widza. Nie oznacza to, że Cuba Gooding Jr. nie spełnia oczekiwań. Wydaje się jednak, że mimo bardzo przekonującej kreacji, wydobywającej jednoczesną prostoduszność i pychę postaci, nie jest najjaśniejszą gwiazdą tego serialu. Poza Paulson w absolutnie niespodziewanie świetnej roli pojawia się John Travolta (jako kontrowersyjny adwokat Robert Shapiro), a także Courtney B. Vance kreujący postać charyzmatycznego, lecz nieco lepkiego prawnika walczącego o prawa Afroamerykanów.

Zaskakującym efektem osiągniętym przez twórców serialu jest utrzymujące się do ostatniego, dziesiątego odcinka napięcie. Mimo że doskonale znałam historię procesu, a także wyrok i kluczowe przyczyny takiego rezultatu, nerwowo włączałam kolejne odcinki, rozdarta pomiędzy dyskryminacyjnym rasowo dochodzeniem a kolejnymi dowodami w sprawie. Co ciekawe, jednym z najbardziej intensywnych odcinków jest ten poświęcony losom ławy przysięgłych podczas procesu (epizod 8: „A Jury in Jail”). Serial wykracza tu poza sztampę i utarte wyobrażenia o tym, jakie emocje i dylematy przeżywają ławnicy. Nie jest to może kaliber znany z „Dwunastu gniewnych ludzi”, ale trzeba przyznać, że wątek ten wyciąga serial na wyższy poziom. Dramat sądowy to w tym przypadku nie tylko walka obrony i oskarżenia o głosy i przychylność ławy przysięgłych, ale także niekończąca się udręka ich samych – odseparowanych od świata zewnętrznego na wiele miesięcy.

Wątki rasowe, dominujące dylematy i strategie obu stron nie są oczywiste. Obrzydliwość rasizmu i manipulacji tymi kwestiami uderza przede wszystkim w przypadku oskarżenia i policji, szczególnie kiedy uświadomimy sobie, jak wiele takich – i o wiele bardziej przerażających – historii o przemocy i rasizmie powtarza się do dziś. Ale na tym rasowy wątek procesu się nie kończy. Obrona niejednokrotnie bardziej ochoczo wykorzystuje te newralgiczne kwestie aniżeli twarde dowody w sprawie. Rzecz rozbija się – jak wielokrotnie słyszymy – o zaprezentowanie bardziej wiarygodnej historii, zasianie wątpliwości, skompromitowanie świadków. Znajdziemy na pewno produkcje filmowe i serialowe, które rozgrywały te wątki dużo bardziej subtelnie, w bardziej złożony sposób. „American Crime Story” operuje tu mocną kreską, wyrazistym kontrastem i silnymi emocjami. Odstręczający adwokat, w którego wciela się Travolta, jest tu jedną z najciekawiej zarysowanych postaci. Jego relacje z Johnniem Cochranem oraz Robertem Kardashianem (tak, z tych Kardashianów) wystarczyłyby na cały serial.

Poza centralnym wątkiem – to także serial o latach 90. O technikach dochodzeniowych z tamtego czasu, o mediach funkcjonujących na nieco innych zasadach niż współcześnie, o fatalnych fryzurach i jeszcze gorszych marynarkach, o gwiazdorstwie z niedawno minionej epoki i o inscenizacji – jeszcze nie historycznej, ale już nie współczesnej. Już nie dokumentalnej, ale jeszcze niepozbawionej obowiązków podążania za prawdziwą historią. Już używającej filtra, ale jeszcze nie zatapiającej się w ironiczno-nostalgicznym spojrzeniu. Już przykuwającej do ekranu na dziesięć odcinków bez przerwy na krok w tył i dystans, ale jeszcze nie rewolucjonizującej gatunku. „American Crime Story” w pierwszym sezonie (kolejne zapowiedziano na bieżący i przyszły rok) jest bardzo dobrym – chwilami trochę zbyt popisowym – serialem, który odpowiednio wymierza proporcje. Pomiędzy zaangażowanym politycznie dramatem, serialem sądowym i kryminalnym a porządnym, psychologicznym seansem. Tym jednak, czym ten serial najbardziej spektakularnie wygrywa uwagę widza, jest detal. W dialogach, w spojrzeniu kamery, w dbałości o wyrazistość kreacji aktorskich, w wewnętrznym konflikcie rasowym samego O.J. Simpsona, we wnętrzach mieszkań i gabinetów, a w końcu w rękawiczce. Bo przecież bez rękawiczki nie byłoby tego wszystkiego.

 

„American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona”
twórcy: Scott Alexander, Larry Karaszewski
FX
2016