Archiwum
21.10.2011

„Dialog” pod znakiem niecodzienności

Tomasz Kowalski
Teatr

Tegoroczna edycja festiwalu Dialog odbywała się pod hasłem „Niecodzienni”. Tytułowa kategoria interpretowana była rozmaicie: utożsamiano ją z odmiennym punktem widzenia, z pokazywaniem zjawisk na co dzień niezauważanych, a podczas panelu zamykającego festiwal została sprowadzona niemalże wyłącznie do synonimu społecznego wykluczenia. W zamyśle organizatorów miała też pozwolić na zapoznanie się ze spektaklami o różnorodnej tematyce i poetyce. Jeszcze inaczej interpretował ją Zygmunt Bauman, który wygłosił wykład „O niecodzienności dialogu i dialogu niecodziennym”, zwracając uwagę na fakt, że to, co niegdyś uważane było za niecodzienne, a więc wyrywające z rutyny i utartych schematów zachowań, dziś stało się powszednie, przez co zmienił się sposób, w jaki odczuwamy upływ czasu, kształtujemy relacje z innymi ludźmi i ze światem, czy też porozumiewamy się nimi.

Podczas festiwalu zaprezentowanych zostało piętnaście spektakli zaproszonych przez Krystynę Meissner, w tym dwa przedstawienia Wrocławskiego Teatru Współczesnego, gospodarza wydarzenia. Organizatorzy starali się ułożyć program tak, by poszczególne spektakle tworzyły pary poruszające zbliżony problem. Duża pojemność znaczeniowa przewodniego hasła festiwalu sprawiła jednak, że obok zestawień dosyć ciekawych, prowokujących do dyskusji i refleksji nad sposobami przedstawiania poszczególnych tematów (np. dwugłos o starości – spektakle Romea Castelucciego i Emmy Dante), trafiały się połączenia raczej przypadkowe (takie jak chociażby „Rosjanie” i lalkowy „Płaszcz” na podstawie opowiadania Gogola).

Niewątpliwie największe oczekiwania publiczności związane były ze spektaklami Iva van Hove i Romea Castelucciego. Van Hove, który na poprzednim Dialogu pokazał porywającą inscenizację „Tragedii rzymskich”, opartą na „Juliuszu Cezarze”, „Koriolanie” oraz „Antoniuszu i Kleopatrze” Williama Szekspira, tym razem wyreżyserował wspomnianych przed momentem „Rosjan”. Pozwolił się spotkać w nim bohaterom dwóch wczesnych sztuk Czechowa – „Płatonowa” i „Iwanowa” (adaptacji dokonał znany flamandzki dramatopisarz Tom Lanoye).

Obaj tytułowi bohaterowie to ludzie sfrustrowani, niemogący odnaleźć własnego miejsca w świecie, szamoczący się z życiem, które ich uwiera. Jeden z nich patrzy nieustannie w przeszłość, rozpamiętując dawne błędy, drugi – rzuca się na każdą pojawiającą się, mglistą nawet możliwość odmiany losu. Nie potrafią jednak zmienić swojego życia, a ich bunt przeciw rzeczywistości jest w istocie jałowy. Reżyser zrezygnował ze sztafażu Czechowowskiej wsi, osadził akcję ponadpięciogodzinnego spektaklu w monumentalnej scenografii przedstawiającej dach budynku znajdującego się na przedmieściach, poza centrum miasta. Także i tutaj postaci tęsknią za lepszym życiem, symbolem ich aspiracji jest Paryż, miasto szczęśliwe, w którym wszystko można by zacząć od nowa, gdyby tylko do niego pojechać. Nikomu jednak się to nie udaje, a relacje pomiędzy bohaterami stają się coraz bardziej napięte. Nie bez powodu van Hove wyeksponował wątek żydowskiego pochodzenia żony Iwanowa oraz postać jej brata, Izaaka. Stają się oni figurami obcych, kozłami ofiarnymi, obwinianymi za osobiste niepowodzenia innych bohaterów, przywodząc zarazem na myśl narastające nastroje antyimigranckie w zachodniej Europie.

Mimo precyzyjnej konstrukcji spektaklu van Hove nie powtórzył sukcesu „Tragedii rzymskich”. „Rosjanie” nie wzbudzili zachwytu, a część publiczności rozczarowała się dość zachowawczymi rozwiązaniami scenicznymi, przypominającymi chwilami przyzwoity, mieszczański teatr, osadzony jedynie w odbiegającej od przyzwyczajeń scenografii.

Jeszcze bardziej festiwalowych widzów podzielił Romeo Castelucci swoim spektaklem „O twarzy. Wizerunek syna Boga”. Na wyłożonej białą podłogą scenie ustawione są białe meble – stół z krzesłami, sofa, stolik z telewizorem i łóżko. Cała przestrzeń od samego początku sprawia wrażenie absolutnej sterylności. Z tyłu zamyka ją – na pierwszy rzut oka zupełnie do niej nieprzystający – ogromny renesansowy obraz twarzy Chrystusa. Na scenie widzimy przygotowującego się do wyjścia do pracy syna i jego starego, schorowanego ojca, który – jak się okazuje – nie panuje nad wypróżnianiem. Obserwujemy, jak syn myje ojca, przewija go, ubiera w czyste rzeczy, a następnie czyści meble ubrudzone fekaliami. Ta sytuacja powtarza się jeszcze dwukrotnie – gdy tylko syn dokończy sprzątanie, ojciec ponownie się zanieczyszcza, wystawiając cierpliwość syna na coraz większą próbę. Miłość i oddanie syna ścierają się z frustracją płynącą z daremności jego wysiłków. Scena ta płynnie przechodzi w kolejną – na scenie pojawiają się dzieci, które ze swoich plecaków wyjmują granaty i zaczynają ciskać nimi w obraz twarzy Jezusa. Kiedy przestają, obraz zostaje zniszczony od wewnątrz. Spod niego wyłania się świecący napis „Jesteś moim pasterzem”, który za chwilę przechodzi w swoją negację – „Nie jesteś…”.

Trzeba przyznać Castelucciemu, że trudno zachować obojętność wobec jego spektaklu, choć nagromadzenie elementów obliczonych na zszokowanie widza bardziej irytuje niż porusza. Skrajnie naturalistyczna pierwsza część niezupełnie „się składa” z wprowadzającą element metafizycznych rozważań końcówką, przez co spektakl oscyluje na cienkiej linii pomiędzy próbą refleksji na temat poświęcenia dla drugiego człowieka i jego granic (czy też bezgraniczności) a banalnym w istocie stwierdzeniem, że „starość się Panu Bogu nie udała”.

Z tematem starości zmierzyła się też Emma Dante w „Tancerzach”, jednej z dwóch pokazywanych podczas Dialogu części „Trylogii okularowej”. Opowiadana przez nią historia z pozoru wydaje się banalna – dwoje staruszków przypomina sobie historię swojej miłości, tańcząc ją. Zaczynają od czasów najbliższych scenicznej teraźniejszości (pomagają sobie na przykład wziąć tabletki) i stopniowo – zrzuciwszy pomarszczone maski – przenoszą się w coraz odleglejsze czasy. Najpierw więc jest dziecko, potem dopiero ciąża, później ślub, zaręczyny, pierwszy pocałunek i poznanie. Wszystko ukazane w niezwykle pogodnej, radosnej atmosferze, której towarzyszą coraz starsze przeboje. A jednak pod koniec ten nieco sentymentalnie naiwny nastrój zostaje przełamany – okazuje się bowiem, że w rzeczywistości są to wspomnienia wyłącznie staruszki; jej mąż już nie żyje, ona zaś przeżywa dotkliwie swoje osamotnienie. Pokazywane podczas Dialogu spektakle Emmy Dante (oprócz „Tancerzy” i „Zamku Zisa” można było również obejrzeć nagranie „Dziwek” w jej reżyserii) udowodniły, że twórczość sycylijskiej reżyserki warta jest zainteresowania.

Bardzo ciekawym spektaklem okazał się także lalkowy „Płaszcz” Teatru Milagros z Chile, oparty na opowiadaniu Mikołaja Gogola. Poruszająca historia Akakija Akakijewicza, biednego urzędnika, który odmawia sobie wszystkiego, żeby uzbierać pieniądze na nowy płaszcz, i zostaje z niego obrabowany niemal zaraz po założeniu go na siebie, w interpretacji Teatru Milagros okazała się punktem wyjścia opowieści o społecznych nierównościach, przemocy i bezradności przeciętnego obywatela w zderzeniu z władzą. Znakomitej, subtelnej animacji lalek (wykonanych bardzo pieczołowicie, z dbałością o szczegóły) towarzyszyły w spektaklu także projekcje nagrań wideo i animacji, uzupełniające narrację tam, gdzie sama lalka byłaby niewystarczającym środkiem wyrazu.

„Płaszcz” nie był jedynym chilijskim przedstawieniem prezentowanym podczas Dialogu. O ile jednak jego twórcy posłużyli się metaforą, o tyle Compania La Re-sentida postanowiła o bolączkach swojego kraju opowiedzieć w sposób dobitny i bezpośredni. Przedstawienie zatytułowane „Simulacro”, będące odpowiedzią na oficjalne obchody dwusetnej rocznicy niepodległości Chile, pozbawione zostało spójnej narracji. Zamiast niej powstał zbiór rozmaitych scen, powiązanych przede wszystkim niezgodą na istniejącą rzeczywistość. Pojawia się tam między innymi historia fana piłki nożnej, który nigdy jednak nie idzie na stadion, gdyż niegdyś torturowano tam jego ojca; jest opowieść o braciach rzucających kamieniami w samochody, ponieważ zostawiła ich matka. Poznajemy też los peruwiańskiego imigranta, zabitego przypadkowo, gdyż właściciel domu, w którym instalował nowy telewizor, wziął go za złodzieja.

Ze sceny biją wściekłość i sprzeciw wobec oficjalnego obrazu własnego kraju, z którego eliminuje się wszelkie niewygodne elementy. Zarazem jednak aktorzy w jednej z ostatnich scen zadają pytanie o rolę teatru, biorąc w nawias to, co dotychczas pokazali publiczności. Zastanawiają się nad możliwością buntu „z wewnątrz”, w sytuacji, gdy rząd przydziela dotacje na działalność, a instytucje walczą o pieniądze, by przetrwać. „Simulacro” wzbudziło żywe reakcje widzów, zarazem jednak bardzo blisko mu do czystej publicystyki. Nie trzeba robić z tego zarzutu, ale wydaje się, że twórcy mogli postawić sobie nieco ambitniejszy cel i bardziej skomplikować przedstawianą rzeczywistość.

Inne prezentowane na festiwalu spektakle próbowały mierzyć się z problematyką konfliktów wewnętrznych oraz dyskursów nacjonalistycznych czy ksenofobicznych („20/20” w reż. Gianiny Carbunariu, „Przeklęty niech będzie zdrajca swej ojczyzny” – reż. Oliver Frljić, poniekąd także „Pożegnanie jesieni” Piotra Siekluckiego), dotykały też kwestii pozycji kobiet w społeczeństwie oraz konstruowania płci („Judyta” w reż. Klemma, „Białe małżeństwo” Krystyny Meissner). Na festiwal zaproszona została także szwajcarska „Poczekalnia” – pozbawione wyrazistej fabuły studium życia piętnaściorga postaci z różnych powodów wyrzuconych poza główny nurt społeczeństwa, spotykających się w przejściu podziemnym, wyreżyserowane przez Krystiana Lupę.

Stosunkowo mocnym akcentem kończącym Dialog okazała się „Gardenia” (reż. Alain Platel, Frank van Laecke) – opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i niełatwej drodze do jej afirmacji, zainspirowana filmem o zamknięciu kabaretu transwestytów w Barcelonie. Dojrzali mężczyźni przeistaczają się na scenie w kobiety, prowadzeni w tym przedsięwzięciu przez kobietę, która urodziła się jako mężczyzna i w latach 70. ubiegłego wieku przeszła operację zmiany płci. Ich opowieści pokazują dobitnie, że „stuprocentowy mężczyzna” i „stuprocentowa kobieta” to ułatwiające rozmaite kategoryzacje konstrukty, pomiędzy którymi mieści się całe spektrum tożsamości i doświadczeń.

Tegoroczną edycję Dialogu – mimo widocznej różnorodności – wypada uznać za sukces raczej umiarkowany. Spektakle w większości utrzymywały wprawdzie równy poziom (ewidentną pomyłką było jedynie zaproszenie dyplomowego „Hamleta” z PWST w Bytomiu), zabrakło jednak przedstawień, które spotkałyby się z jednoznacznie pozytywnym odbiorem, dawały poczucie obcowania z dziełem wybitnym.

VI Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog Wrocław
„Niecodzienni”
Wrocław
7.–15.10.2011

Fot. Bartłomiej Sowa

Bartłomieja Sowy
alt