Archiwum
16.02.2015

Defloracja Anastasii Steele

Marek S. Bochniarz
Film

„I czuję się tak, jakbym cofnęła się do XVI wieku i czasów hiszpańskiej inkwizycji”
Anastasia Steele zwiedza pokój zabaw Pana Greya

„Ja się nie kocham – ja rżnę”
– życiowe motto Pana Greya

Gdy dnia siódmego z pseudoksiążki wyłonił się pseudofilm, nawet się nie zdziwiłem, że jego polska premiera przypadła na piątek trzynastego. Przecież uniwersalna reguła obchodzenia się z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” brzmi: porzućmy nadzieję, że coś nas ominie. Tu nawet nie o erotykę idzie, czy jest ciekawa, czy nijaka, czy zobaczymy coś więcej niż pośladki, piersi i wygolone torsy, a o kuriozalne dekoracje, śmieszne kolory, wszędobylskie kieliszki z winem. I wypaczony obraz sadomasochizmu. Uwaga: przenosimy się do świata równoległego, w którym miłośnicy BDSM to spaczeni w dzieciństwie dewianci!

„Pięćdziesiąt twarzy Greya” naśladuje filmy o superbohaterach, tyle że w wersji pudrowo-różowej. Oto niewinna pensjonarka o prowincjonalnych gustach napotyka bogatego fabrykanta, który już nie na jednej niewolnicy połamał pejcz. W momencie, gdy magnat przemysłowy Pan Grey zawiesza oko na Anie, wie, że trafiła mu się śliczna sarenka. Wystarczy tylko napiąć łuk, wypuścić strzałę i przebić jej szczupłe ciało. Czy miłość ma szansę rozkwitnąć na tym ściernisku? I jak w tych uczuciach odnajdzie się Grey, prostolinijny sadysta i (trochę dziecinny) despota?

Because hardware stores give me hard-ons / Bo w żelaznych mi staje*

Ich pierwsze spotkanie w greyowym wieżowcu (tak, nie ominie nas podziwianie ultrafallicznych kształtów budynku z mrówczej perspektywy Anastasii) jest jak namaszczenie mózgu Franka Darbo przez boski paluch w „Super”. Iskry strzelają, w książce zresztą dosłownie, oczy robią się maślane, a nogi tracą punkt oparcia (znów dosłownie). Wiadomo: „I Put a Spell on You”. Zresztą film rozpoczyna się wyjątkowo podłym coverem utworu Screamin’ Jaya Hawkinsa, abyśmy nie przegapili, o co się rozchodzi.

Uroczym pomysłem E.L. James było odwrócenie w powieści ciągu przyczynowo-skutkowego. Bohaterka traci równowagę, wchodząc do biura Greya, zanim choćby pozna swego czułego sadystę (u autorki miłość to zbiór melodramatycznych banałów: bezsenność, chmara motyli w brzuchu i właśnie te nieszczęsne, poplątane i galaretowate nogi). Później dowiadujemy się, że Anastasia od czterech lat pracuje w sklepie żelaznym – jakby tylko po to, aby przypadkowo spotkać w nim Greya, skupującego zabawki do swojego pokoju zabaw SM. My wiemy, po co fabrykantowi zaciski, taśma malarska, lina i możemy się delektować naszą przenikliwością. Anastasia niby nie wie, ale i tak zagryza wargę – coś, od czego Greyowi robi się tajfun w kroczu.

Sam Taylor Johnson jest złośliwą reżyserką i w całym filmie nie widzimy choćby i pół-erekcji. Wybrzuszenie na spodniach byłoby czytelnym sygnałem pożądania fabrykanta, bo z min Jamie Dornana można co najwyżej ulepić kapliczkę wstydu i zażenowania. Najgorsza jest pod tym względem scena, gdy Grey decyduje się wreszcie na deflorację Any. Aktor gramoli się na nagie ciało Dakoty Johnson, mając przy tym tak bolesny wyraz twarzy, jakby zaraz miał włożyć swój penis w imadło. Jak przyznał Bogusław Linda, kręcenie scen erotycznych jest dla aktora poniżające. Sceny łóżkowe mają w „Pięćdziesięciu twarzach Greya” niewiele sensu, bo Dornan i Johnson nie potrafią ukryć swoich emocji na planie filmowym. Wstydzimy się więc z nimi, a nerwowy śmiech publiczności puentujący niezdarność aktorów tylko częściowo wynika z tego, że dobrowolnie wybrała się na erotyk, a oglądanie go budzi w niej skrępowanie i tak naprawdę marzy o wyjściu z sali.

Because I was a loner a lot / Bo samotnika żywot pędziłem

Sadyzm bohatera został ukazany jako efekt traumy – tresury, którą w dzieciństwie przeprowadziła na nim przyjaciółka matki, czyniąc na kilka lat z nieletniego Greya jej seks-zabawkę. „Źle” nauczony sadomasochizmu, fabrykant jest osobnikiem, który żyje tak, jakby był bohaterem długiej i nużącej fantazji erotycznej, nadmetrażowego filmu pornograficznego, w którym wszystko jest podporządkowane jego woli (nic zatem dziwnego, że bohater dysponuje prawie boską wiedzą o otaczającym go świecie i w każdej chwili wie, gdzie znajduje się Ana). Relację między Greyem i Anastasią trudno byłoby nazwać masochistyczną. On w swej roli może i spełnia się w jakiś sposób, jako skrzywdzony w dzieciństwie emocjonalny kaleka. Ona jednak nie rozumie i nie chce tego, co jej najpierw proponuje, a potem próbuje narzucić siłą. Stąd u osób zaangażowanych w aktywność BDSM „Pięćdziesiąt twarzy Greya” może wywołać co najwyżej ból głowy.

Because of basements, because of dungeons / Z powodu piwnic i lochów

E.L. James pożyczyła swojego ultrasadystę z innej bajki i staromodnych scenografii. Świat Greya to przestrzeń zamków Silling de Sade’a – niedostępnych twierdz, po których podróżuje helikopterami i limuzynami. Taki kuriozalny pomysł być może sprawdza się nadal na papierze (fanfiction James to jednak żadna literatura), ale we współczesnym kinie sprawia wrażenie reliktu z innej epoki. Grey mógłby być jednym z nieznających litości katów Justyny. Dobrze by też wypadł jako zastępstwo demonicznego Jeana z „Obrazu” (1975), soft porno Radleya Metzgera – poużywałby sobie na Anne, niewolnicy o twarzy aniołka. Jego sadystyczne skłonności sprawdzają się wyłącznie w sferze fantazji – i to takich, których nigdy nie chcielibyśmy spełnić.

* Cytaty w śródtytułach pochodzą z wiersza „Dlaczego?” (1985) Boba Flanagana, supermasochisty i ekscentrycznego performera.

„Pięćdziesiąt twarzy Greya”
reż. Sam Taylor-Johnson
premiera: 13.02.2015

alt