Archiwum
13.11.2018

Daleka Azja, która staje się bliska

Marek S. Bochniarz
Film Festiwale

W tym roku Festiwal Filmowy Pięć Smaków imponuje szerokim rozmachem programu, w którym splatają się kino artystyczne, wybuchowe superprodukcje, kino sztuk walki, obrazy z pola filmu animowanego i najnowsze dzieła cenionych mistrzów. Tegoroczna edycja zapowiada się na równie dobrą, co, moim zdaniem, dwie najlepsze – z lat 2012 i 2014.

„Wybierzcie to, co najlepsze i zobaczcie to, co zostało docenione” – tak można podsumować dwie stałe sekcje festiwalu. W pierwszej, Nowym Kinie Azji, możemy się zapoznać z nowościami, które w dodatku ocenia People’s Jury, złożona z fascynatów produkcji azjatyckich. Wśród tegorocznej selekcji na szczególną uwagę zasługuje „Kronika czułości”, w której – wbrew tytułowi – Yang Mingming opowiada o zawikłanej relacji matki i córki. Chińska reżyserka do napisania scenariusza wykorzystała własne doświadczenia ze wspólnego mieszkania z matką w dzielnicy hutongów, wcielając się też w rolę córki. To bardzo osobisty debiut, za który Yang otrzymała Feniksa na festiwalu w Hongkongu, a zarazem wyjątkowo uniwersalna opowieść o trudnym, toksycznym życiu rodzinnym. Z kolei w „Z ojca na syna” reprezentującego w tym roku Tajwan Hsiao Ya-chuan te stosunki międzypokoleniowe rozpisuje na trzy głosy męskie. Umierający ojciec i towarzyszący mu syn wyjeżdżają do Japonii, aby odszukać dziadka, który porzucił rodzinę pół wieku temu. Głos oceny uważnych widzów z People’s Jury dopełnia na Pięciu Smakach sekcja Asian Cinerama, do jakiej trafiają produkcje wyróżnione najważniejszymi nagrodami w regionie.

„Nie tylko anime”

Tak zwykle mówimy, gdy chcemy zaznaczyć, że produkcje animowane z Japonii czy Azji nie są ograniczone tylko do tej (często) kiczowatej, studyjnej formy „ograniczonej animacji”. Hasło doskonale pasuje do głównej sekcji tematycznej poświęconej filmowi animowanemu z Azji. Decyzja programowa może zaskoczyć tych, których zżera bakcyl festiwalozy i ogarniają, co w Polsce piszczy i się puszcza. Wydaje się, że Fundacja Sztuki Arteria wchodzi na teren, jaki zajmuje już przecież festiwal Animator. Jednak w Poznaniu rzadko są prezentowane produkcje pełnometrażowe z Azji i choć na przestrzeni kilku lat trafiały się selekcje krótkich animacji japońskich (2011) czy chińskich (2015), to miłośnicy kina azjatyckiego zapewne nie traktowali Animatora jako dedykowanej im imprezy. Niemniej do sekcji trafiły dwa tytuły już prezentowane w Poznaniu – „Miłego dnia” Liu Jiana (to już drugi po „Piercing I” pełny metraż Chińczyka, w którym przewrotnie wykorzystuje on gatunek kryminału!) i „Stacja Seul” Yeona Sang-ho.

Najważniejszym filmem tej sekcji jest moim zdaniem „Funan”, który jego reżyserowi Denisowi Do zapewnił Kryształ za najlepszą animację pełnometrażową na prestiżowym MFFA w Annecy, silnie dystansując konkurencję na polu kina komunikatywnego, przystępnego i głęboko wzruszającego widza, jeśli nie wręcz wstrząsającego nim. Na reżim Czerwonych Khmerów spoglądamy z perspektywy kobiety: od momentu przejęcia władzy przez komunistów, po stopniowe pogrążanie się przez rodzinę bohaterki w upiornej, nowej rzeczywistości państwa kontroli totalnej – i odpowiadamy sobie na pytanie: co byśmy zrobili?

Denis Do jako artysta tworzący na styku kultur trzech krajów – Francji, Kambodży i Chin – zdecydował się na kino transnarodowe, co przekłada się na wielojęzyczność filmu i wizualną wieloznaczność. Ze względu na brak rozwiniętej tradycji kina artystycznego w samej Kambodży, reżyser wykorzystał minimalistyczną estetykę bliską filmom wietnamskim, przepisując ją na język animacji prostej, acz wyrafinowanej i efektownej. Reżyser odwołuje się także do kina zachodniego – stąd łatwo dopatrzymy się w „Funan” dalekich ech „Pomiędzy niebem a ziemią” Olivera Stone’a. To doskonałe uzupełnienie prezentowanego niegdyś na Pięciu Smakach „Ducha, pana piekielnej kaźni” Rithy Panha, wywiadu-rzeki z jednym z przywódców Czerwonych Khmerów.

W sekcji zobaczymy też dwa wyjątkowe tytuły, które wyróżnia eksperymentalna forma. Przywracanym z zapomnienia klasykiem 18+, a zarazem rzadkim przykładem animacji akwarelowej będzie „Belladonna Smutku”. Ten ekscentryczny film w reżyserii Eiichiego Yamamoto zamyka trylogię Animerama i pokazuje, jak wiele dobrego dała finalnej części nieobecność Osamu Tezuki, który „Baśnie z tysiąca i jednej nocy” i „Kleopatrę” nasycił swoim zabawowo-infantylnym podejściem do seksualności. Bez niego na pokładzie Yamamoto stworzył rzecz nie tyle nawet poważną, ile grecką z ducha tragedię, w której zaadaptował elementy fabularne z „Czarownicy” Jules’a Micheleta. W tej osobliwej książce XIX-wieczny historyk opisuje dzieje satanizmu i rolę kobiety-wiedźmy jako przewodzącej rytuałom ludowym, służącym za chwilową ucieczkę od rzeczywistości, w jakiej chłopi niewolniczo pracują dla panów. Okultystyczne praktyki matriarchalne stają się symbolicznym buntem przeciw władzy okrutnej i totalnej.

Rok premiery (1973) daje o sobie znać pod wieloma względami w „Belladonnie Smutku” – a to trochę nadmierną statycznością kadrów, lewicowym potraktowaniem tematu (bliskim zresztą anarchistycznej wizji Czarownicy u Micheleta), psychodeliczną ścieżką dźwiękową Masahiko Sato, genialnym dubbingiem z Tatsuyą Nakadaiem w roli Diabła czy dosadną erotyką, wliczając w to jedną z najbardziej wstrząsających scen gwałtu w historii japońskiego kina. Mimo wad technicznych, film Yamamoto do dziś pozostaje jednym z najbardziej ambitnych projektów rodzimej animacji artystycznej. Rezygnacja Tezuki z partycypacji w kosztach produkcji Mushi Pro, w którym zrealizowano trylogię, oznaczał koniec nie tylko firmy, ale i eksperymentów z japońskimi animacjami dla dorosłych – do roku 1991, gdy Yukio Abe bez większego sukcesu zaproponował lokalnej publiczności „Życie miłosne pewnego mężczyzny”, osadzone w estetyce ukiyo-e. Dziś nikt nie ma odwagi na podobne szaleństwa.

Z najnowszych produkcji Pięć Smaków odkryje dla polskiej publiczności japońskiego twórcę animacji eksperymentalnych o pseudonimie Ujicha, który lubuje się w opowiadaniu młodzieżowych body horrorów. Młody artysta używa ekonomicznej techniki gekimation, polegającej na marionetkowym użyciu sylwet postaci wyciętych z papieru przy jednoczesnej rezygnacji z płynnego odwzorowania faz ruchu i złożonej mimiki twarzy. Proste metody twórcze wcale jednak nie ograniczają Ujichy do krótkich i prostych historii. Wbrew naszym oczekiwaniom, konstruuje on pełne rozmachu, kampowe kino grozy o niepowtarzalnym klimacie i łatwo rozpoznawalnym stylu wizualnym. W świecie japońskiej animacji artystycznej i niezależnej najbliżej mu pod względem tematyki i upodobań do fizjologicznych ekscesów do Keity Kurosaki, mistrza groteski, autora rysunkowych teledysków Dir En Grey i pierwszej rodzimej animacji niezależnej „Midori-ko”.

Na festiwalu zobaczymy drugi film Ujichy – „Krwawą wyprawę”, nad którą wytrwale pracował przez trzy lata. Główny bohater to blondynek Bobby – obcokrajowiec, który czasy szkolnej popularności ma już za sobą i spędza dni z okularnikiem Akkunem. Ich wyprawa w góry prowadzi ich do parku tematycznego szalonego naukowca. Ujicha w perfidny i charakterystyczny dla nurtu japońskiej ekstremy sposób bez opamiętania eskaluje przemoc i mnoży groteskowe elementy fabuły aż do granic absurdu i naszych uniesionych brwi.

Dzieła mistrzów

Na Pięciu Smakach czekają na nas premiery najnowszych filmów cenionych reżyserów mainstreamowych i mistrzów azjatyckiego kina autorskiego. Festiwal otworzy „Młodość” Fenga Xiaoganga, reprezentującego tych pierwszych. To twórca o wyjątkowo ugruntowanej pozycji, stawiający na realizację rzemieślniczo doskonałych produkcji. Często odnosi się w nich do kluczowych wydarzeń historycznych, które ukształtowały społeczeństwo chińskie. W „Młodości” próbuje tym razem spojrzeć na czas terroru rewolucji kulturalnej, ale z nowej, nieoczywistej perspektywy: odrębnego doświadczenia artystów narodowych, dla których publicznością była armią, a rytm życia w tamtym okresie wyznaczało doskonalenie kunsztu.

Z wyjątkowo obfitej dawki kina autorskiego, dobrze znanego również w Europie, już pierwszego dnia imprezy zobaczymy niecierpliwie wyczekiwany „Mord” Shinyi Tsukamoto, który zamykał w tym roku festiwal w Wenecji. Japoński reżyser próbuje zreinterpretować zużyty i staromodny gatunek filmu samurajskiego jidai-geki, stawiając na młodych i zdolnych aktorów: doświadczonego w kinie kostiumowym Sōsukego Ikematsu oraz Yū Aoi, dobrze znaną z dzieł Shunjiego Iwai. Tsukamoto po pacyfistycznych „Ogniach polnych” powraca do refleksji nad sensem przemocy i wielowymiarowością zła. Równie wysoko na liście must watch znajduje się też „Hotel nad rzeką” Koreańczyka Honga Sang-soo.

Do selekcji trafił również „Samui Song” Pen-eka Ratanaruanga, który obok Apichatponga Weerasethakula od lat reprezentuje tajlandzkie kino artystyczne, a w naszym kraju jest szerzej znany z nihilistycznego „Ostatniego życia we wszechświecie”. W swym najnowszym filmie, podobnie jak poprzednio w „Headshot. Mroczna karma”, Ratanaruang twórczo wykorzystuje konwencje gatunkowe, przekraczając zarazem banalność związanych z nimi schematów. Fundacja Sztuki Arteria wprowadzi zresztą „Samui Song” do polskich kin studyjnych pod koniec stycznia przyszłego roku.

Rzeczą niecodzienną, a przez to zapowiadającą się niezwykle obiecująco, jest film nowelowy „Dziesięć lat: Tajlandia”, przy którym współpracowało czterech tajlandzkich reżyserów: Aditya Assarat, Wisit Sasanatieng, Chulayarnnon Siriphol i (nomen omen, c’nie?) Apichatpong Weerasethakul. Krótkie historie spaja skłonność do komentowania polityki i wycieczek futurologicznych, lecz oba te aspekty występują w filmie w dość depresyjno-pesymistycznych wariantach.

Być może polska publiczność niezbyt kojarzy Isao Yukisadę, ale to jeden z najlepszych reżyserów melodramatów w Japonii, choć w dorobku posiada też sporo gatunkowych „skoków w bok”. Yukisada za podstawę swych scenariuszy zwykł wybierać powieści o ukrytym potencjale, jak „Wiosenny śnieg” Yukio Mishimy czy „Go” Kazukiego Kaneshiro. W „Na brzegu rzeki” sięga do mangi Kyoko Okazaki, którą artystka wydała w latach 90., opisując w niej życie ówczesnych nastolatków. Na Zachodzie Okazaki jest rozpoznawalna głównie jako autorka thrillera „Helter Skelter”, którą zekranizowała Mika Ninagawa.

Na festiwalu pojawią się też filmy twórców, których polskich widz może kojarzyć tylko dlatego, że od pewnego czasu Fundacja Sztuki Arteria zadbała o to, aby w przeszłości zaprosić ich do naszego kraju i systematycznie promować ich kolejne obrazy, znacznie poszerzając nasze spojrzenie na kino azjatyckie. Stąd w pokazach specjalnych znalazł się dramat „Czternaście jabłek” pochodzącego z Birmy Midiego Z i horror „Dukun” Malezyjczyka Daina Saida, który niegdyś zachwycił na festiwalu mocnym i przejmującym „Bunohanem”. „Dukun” to jego kontrowersyjny debiut, który musiał przeczekać 11 lat na premierę kinową. W zeszłym roku po raz pierwszy mogliśmy poznać Kazuyę Shiraishiego dzięki pinku eiga „Świt kociaków”. W tym roku zobaczymy aż dwa jego dzieła: thriller psychologiczny „Bezimienne ptaki” i film gangsterski „Krew wilków”.

Odrobinę wstydliwych przyjemności

Festiwal Pięć Smaków byłby jednak zdecydowanie niepełny, gdyby nie posiadał w tegorocznym programie choć paru superprodukcji, które będzie można zobaczyć na obligatoryjnym w ich przypadku szerokim ekranie. Impreza od lat choć trochę zapełnia w przygnębiająco monotonnej polskiej dystrybucji czarną dziurę nieobecnych u nas azjatyckich filmów sensacyjnych i fresków kostiumowych, na jakie część publiczności wciąż ma jednak sporą ochotę.

Rok termu doskonale bawiliśmy się na cudownie przesadzonej tamilskiej dylogii „Bahubali” – teraz pora na kipiącą od testosteronu „Operację Morze Czerwone” Dante Lama. Hongkońsko-chińska koprodukcja zbiera w sobie to, co w pierwszej z tych kinematografii jest bez wątpienia najlepsze: skłonność do przesady i mnożenia efektownych, wielopoziomowych sekwencji akcji, obłędne tempo zdarzeń czy wyjątkową dbałość o finezję popisów kaskaderskich, które w lokalnych produkcjach stały się wręcz osobną formą wyrazu.

Z myślą o pasjonatach wuxia, czyli filmów mieczowych, w programie umieszczono „Braterstwo ostrzy: piekielną bitwę” Lu Yanga. Z jednej strony na pewno trochę rozboli nas głowa od skomplikowania fabularnego (dość typowej gmatwaniny dla kina chińskiego), a z drugiej – wypoczniemy przy mieczobiciu zjawiskowym, acz w realistycznych kostiumach i na tle metodycznie zrekonstruowanych scenografii. Zapomnijmy o niegdysiejszych skłonnościach twórców wuxia, aby dość swobodnie traktować realia historyczne. Ambicje Lu Yanga są w tej kwestii równie duże, co w choreografii sztuk walki, nadal kluczowej dla tych widowisk.

 

12. Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków
Warszawa
14–22.11.2018