Archiwum
24.07.2019

Czas na parytety w muzeum

Anna Bartosiewicz
Sztuka

W błędzie jest ten, kto myśli, że nie ma dyskryminacji kobiet. Jesteśmy dyskryminowane częściej, niż sądzimy. Wystarczy przejrzeć dowolne strony z memami, aby zrozumieć, że żarty na temat słabości kobiet stały się częścią naszej narodowej kultury. W skład muzealnych kolekcji wchodzą głównie prace mężczyzn. Ze statystyk GUS wynika, że kobiety nadal zarabiają mniej niż mężczyźni. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że wystawa współczesnych malarek, „Farba znaczy krew. Kobieta, afekt i pragnienie we współczesnym malarstwie”, spotkała się z dużym zainteresowaniem. W dniu wernisażu Muzeum nad Wisłą było oblegane przez wiele godzin, a frekwencja na wystawie dopisuje.

Nie sztuką jest pokazać twórczość kobiet, natomiast wyzwanie stanowi stworzenie ekspozycji, która ma własną narrację i nie potrzebuje słów. Zdecydowanie udało się to Natalii Sielewicz, kuratorce „Farby…”. Skoncentrowała się ona na pracach roczników 80. i 90., chociaż swoją reprezentację w muzeum mają także starsze twórczynie. Ta cezura wiekowa pozwala odciąć się od artystów, których nazwiska dominują w polskich muzeach i na aukcjach sztuki. Zamiast Leona Tarasewicza mamy Agatę Bogacką, zamiast Tadeusza Kantora pojawia się Hyon Gyon, a zamiast Władysława Hasiora – Penny Goring (wybór nazwisk przypadkowy).

W Muzeum nad Wisłą zobaczymy prace pięćdziesięciu artystek głównie z Polski, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Większość prezentowanych obrazów powstała w ciągu ostatnich kilku lat. Pełnią one funkcję obiektywu, przez który widać z bliska współczesną rzeczywistość. Nie zostały opatrzone żadnymi podpisami, co można potraktować symbolicznie. Malarstwo kobiet jest mniej znane niż twórczość mężczyzn, a uzdolnione malarki częstokroć pozostają anonimowe dla odbiorców sztuki – puste miejsca zamiast podpisów na ścianach dobrze oddają tę nierówność.

Koncentrując się na aktywności twórczej jednej płci, kuratorka zrywa ze sposobem reprezentacji kobiet, do którego przyzwyczaiły nas muzealne kolekcje. Zamiast tendencyjnych portretów kobiet w sukniach dostajemy zestaw obrazów niezwykle zróżnicowanych zarówno formalnie, jak i znaczeniowo. Artystki zaproszone do udziału w projekcie prezentują motyw vanitas (Ewa Juszkiewicz), pokazują kobiecą seksualność (Katarzyna Kukuła), analizują performatywność ciała (Paulina Ołowska), podważają stereotypowy sposób postrzegania pracownic seksualnych (Chelsea Culprit), obnażają masochistyczne potrzeby mężczyzn (Reba Maubury), opowiadają o trudnych emocjach (Karolina Jabłońska), przepracowują traumy z przeszłości (Aleksandra Waliszewska), ukazują niejednoznaczność tożsamości płciowej (Christina Quarles) i podziały rasowe (Tschabalala Self), bawią się estetyką queer (Sasa Lubińska) czy dotykają kwestii molestowania (Olga Dmowska). Ta wielość poruszanych tematów znajduje pewne odzwierciedlenie w architekturze wystawy. Przestrzeń muzeum, które kształtem przypomina gigantyczną kostkę Rubika, została podzielona za pomocą ścian działowych. Ustawione zygzakowato, pozwoliły one wydzielić pomieszczenia z kątami ostrymi wywołującymi wrażenie labiryntu i narzucającymi oglądającym kierunek zwiedzania.

Natłok prac sprawia, że zwiedzający chwilami czuje się, jakby nie był już obserwatorem, ale stał się przedmiotem obserwacji osób przedstawionych na obrazach. Prezentowane dzieła są na tyle zróżnicowane, że szukanie łączących je elementów przypomina rozwiązywanie łamigłówki. Niektóre artystki traktują malarstwo jako medium służące do wyrażania osobistych doświadczeń, inne za jego pomocą rozprawiają się z niesprawiedliwością społeczną. Teoretycznie wątkami przewodnimi wystawy są afekt i performatywność, ale w praktyce kuratorka ukazuje niesamowitą różnorodność postrzegania świata i siebie samych przez kobiety. „Farba znaczy krew” pomaga zrozumieć, że nie istnieje coś takiego jak kobiecy punkt widzenia. W Muzeum nad Wisłą zaprezentowano bowiem co najmniej tyle różnych stanowisk, ile jest artystek.

Na uwagę zasługuje zapożyczony z powieści Zenona Kruczyńskiego tytuł wystawy. Książka zawiera wyznania byłego myśliwego, który po wielu latach polowań doszedł do wniosku, że uderzają one nie tylko w zwierzęta i ekosystem, ale również w człowieka; ten ostatni oszukuje siebie samego, aby usprawiedliwić swoją działalność i zagłuszyć poczucie winy. Autor opisuje własne doświadczenia łowieckie w bardzo bezpośredni, sugestywny sposób. Według niego czerpanie przyjemności z zabijania wiąże się z pragnieniem władzy i kontroli, a kultywowanie tradycji, konieczność utrzymania równowagi w przyrodzie czy ochrona upraw stanowią jedynie wymówki, które mają uzasadnić zabijanie. W tym kontekście krew jawi się jako świadectwo zabijania i krzywdy.

Polowanie jest utożsamiane z rozrywką typowo męską, a jednocześnie uosabia cechy przypisywane mężczyznom: skłonność do współzawodnictwa, agresję, odwagę. Krew upolowanego zwierzęcia, tak dobrze widoczna na śniegu, ma w sobie coś z krwi miesięcznej na białym prześcieradle. Jednocześnie ślad krwi sprawia, że ranną ofiarę łatwo jest złapać. Krew może być kojarzona z łowami, ale też z kobiecością. Ta wieloznaczność pozwala oddać różnorodność postrzegania świata przez kobiety. Na wystawie nie zobaczymy pocztówkowych obrazów ze szczęśliwymi matkami czy romantycznymi kochankami. Zamiast tego mamy szansę przyjrzeć się postaciom indywidualnym, wielowymiarowym i niepokojącym.

Wśród prezentowanych obrazów wyróżnia się utrzymana w duchu glitch artu „Skażona miłość” Agaty Kus. Ten wielkoformatowy olej na płótnie przedstawia rodziców artystki w czasach dzieci kwiatów. Para leży na sofie, ławce czy też materacu w ten sposób, że kobieta opiera się o klatkę piersiową mężczyzny. Na szyi kobiety spoczywa męska dłoń, której dotykają kobiece palce. Druga, uniesiona ręka mężczyzny wygląda tak, jakby została sfotografowana w ruchu. Trudno stwierdzić, czy mężczyzna chce uderzyć lub poddusić kobietę, czy też po prostu podkłada sobie rękę pod głowę. W niektórych miejscach obraz jest rozmyty, przez co nie możemy rozszyfrować emocji postaci, znaczenia ich gestów ani miejsca, w którym przebywają. Jednocześnie różowe, kojarzące się z miłością tło nie współgra z niepokojącą atmosferą obrazu. Wykorzystanie estetyki błędu znakomicie oddaje niejednoznaczny, tracący wraz z upływem czasu wyrazistość charakter wspomnień.

Duże wrażenie robi także wielkoformatowe malarstwo Hyon Gyon, mieszkającej w Krakowie artystki z Korei Południowej. Malarka traktuje farbę jak materiał rzeźbiarski; nakłada jej liczne warstwy na płótno, a także zestawia ją z innymi materiałami. Posługuje się przy tym paletą żywych, jaskrawych barw. Jej ekspresyjne abstrakcje zostały oprawione w przypominające sztalugi ramy z surowego drewna. Prace można kontemplować, odkrywając w nich pokłady coraz to nowych, silnych i bolesnych zarazem emocji.

Gdybym miała wytypować trzy artystki, których obrazy zrobiły na mnie największe wrażenie na wystawie, moją listą zamknęłaby Issy Wood malująca na aksamicie. Tak jest w przypadku „Studium z ochraniacza” – oleju przedstawiającego korpus kobiety ubranej w błyszczący, skórzany płaszcz. Zestawiając miękkość płótna z ciężarem skóry, artystka uzyskuje bardzo interesujący efekt. Oddaje z detalami zielony materiał układający się na plecach, ramionach i nogach; maluje z chirurgiczną precyzją każde załamanie światła. Jej praca odwołuje się do sfery zmysłowości, dominacji i przyjemności.

Niewiele obrazów prezentowanych w ramach „Farby…” ma charakter afirmatywny, skoncentrowany na kobiecości w aspekcie estetyki i piękna. Sielewicz podchodzi do malarstwa przewrotnie, robiąc miejsce na brzydotę, afekt, abiekt, a przede wszystkim – na naturalność. Wybrane przez nią artystki pokazują kobiety w złości i niejednoznacznych sytuacjach. Malowane przez nie osoby stanowią same o sobie i nawet jeżeli odgrywają role płciowe, robią to świadomie.

„[…] Dzięki swej afektywnej i performatywnej charakterystyce, malarstwo jawi się przede wszystkim jako skok w podświadomość i praktyka służąca do refleksji nad tym, co wyparte, perwersyjne, wstydliwe, objęte zakazem. Współczesne malarki coraz częściej tworzą obrazy prywatne i oparte na introspekcji, nasycone niepokojącą seksualnością, niekiedy obsceniczne, zuchwałe, a jednocześnie niepozbawione humoru czy efektów groteskowych” – możemy przeczytać w tekście kuratorskim.

Rozmaitość formalna i tematyczna prezentowanych na wystawie obrazów pozwala skosztować innego, uporczywie ignorowanego przez muzea malarstwa. Warto oddać się sile jego przyciągania i przyjąć zaproszenie do świata kobiet tworzonego przez kobiety. Celem twórców wystawy w Muzeum nad Wisłą nie było zdefiniowanie cech wyróżniających współczesne malarstwo czy wskazanie dominujących w nim prądów. „Farba znaczy krew” ukazuje różnorodność i oryginalność sztuki tworzonej przez artystki oraz rejestruje ich podejście do podmiotowości.

 

„Farba znaczy krew. Kobieta, afekt i pragnienie we współczesnym malarstwie”
Muzeum Sztuki nad Wisłą, Warszawa
7.06–11.08.2019

fot. z materiałów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie