Archiwum
08.06.2018

Cisza = Śmierć

Mateusz Demski
Film

„120 uderzeń serca” to kronika walki francuskich gejów i lesbijek z epidemią AIDS. Opowieść o ucieczce – wyswobodzeniu się od śmierci, na którą widmo wirusa HIV skazało tysiące młodych ludzi. A właściwie to może trochę inaczej. Robin Campillo w swoim najnowszym filmie stawia czoła przede wszystkim społecznej obojętności i homofobicznej paranoi państwowej. Na początku lat 90. środowisko LGBT oczekiwało tylko jednego – dostępu do leków oraz wzmożonych działań profilaktycznych. W skrócie: lepszej opieki nad chorymi.

Ilu ludzi zmarło z powodu zaniedbania? Ilu z nich mogłoby dziś nadal żyć? O tym, że każda rewolucja pożera własne dzieci i coś po drodze traci, najlepiej musieli wiedzieć członkowie ACT UP – społecznego ruchu zawiązanego na rzecz ofiar AIDS. Powstała w Nowym Jorku pod koniec lat 80. grupa na swoich sztandarach od samego początku niosła wymowne hasło „Cisza = Śmierć”. Uliczne happeningi, szkolne akcje promujące podstawy edukacji seksualnej, a także radykalne działania w postaci przykuwania się do balkonów przedstawicieli koncernów farmaceutycznych były krzykiem rozpaczy grupy ryzyka, który został przemilczany przez politykę republikańskiej konserwy. Stany Zjednoczone były jednak tylko pierwszym przystankiem. Campillo pamięta tę samą zmowę milczenia z rodzinnego Paryża.

Niby daleko, a jednak tak blisko. „Umierały prostytutki, umierali narkomani, biedni ludzie, których nie stać było na leczenie. Ale też policjanci chorzy na hemofilię, osoby poszkodowane w wypadkach, którym trzeba było przetoczyć krew. A my przypomnieliśmy, że choć epidemia dotyka głównie grup mniejszościowych, jest poważnym problemem społecznym” – powtarza w wywiadach Campillo. „120 uderzeń serca” to coś więcej niż historia z dreszczykiem czy pogoń za sensacją, to opowieść podszyta sentymentem młodego geja, którego partner również zmarł na AIDS. Pasja i furia, miłość i śmierć. Taki film można zrobić raz w życiu. I autor głośnej „Klasy” odważył się postawić ten krok.

Campillo nie stawia jednak siebie na piedestale. Rozlicza się raczej z życiem swoich kolegów, ich rodzin, przyjaciół. Bohaterem jego filmu jest przede wszystkim zbiorowość, energia grupowa, masa. W paradokumentalnych scenach zebrań paryskich aktywistów czuć temperaturę wrzenia, która musiała towarzyszyć reżyserowi w młodości. Dyskutują, organizują, czasem się pokłócą. Nie ulega jednak wątpliwości, że to, co w „120 uderzeniach serca” przyciąga najbardziej, to nie tylko polityka uprawiana na ulicach czy sprawozdania z partyzanckich akcji z wylewaniem sztucznej krwi na przedstawicieli firm farmaceutycznych w roli głównej. Film Campillo zyskuje dopiero wtedy, gdy stawia na wątki jednostkowe, intymne – rezonuje w śmiałych scenach miłosnych, momentach pożegnania i walki o życie partnera.

„120 uderzeń serca” jest za długie, z całą pewnością zawiera kilka rejestrów znaczeń, które w swoim braku zdecydowania umykają oczom. Zbyt rozciągnięte, zbyt dokumentalne, a po pewnym czasie może niezbyt angażujące panoramy zbiorowe, które prowadzą do spadku energii dramatu, ustępują jednak temu, co prywatne. Kiedy bohaterowie porzucają różowe trójkąty – symbol swojej grupy – i wychodzą poza sferę publiczną, pozwalają wreszcie zatracić się uczuciu pulsującemu w rytm transowej muzyki. Poetycki zapis mierzenia się z chorobą najlepiej oddaje jednak sekwencja, w której mieszają się wszystkie te perspektywy. Oto leżący na ziemi aktywiści z krzyżami w rękach blokują ulice w centrum miasta, aby następnie przenieść się do podziemia. W zatłoczonym klubie działacze ACT UP wpadają w zaklęty taniec do utworu Bronski Beat, z którego może wyrwać ich tylko myśl o umierających w samotności ukochanych. Campillo wykazuje się tutaj dzikością i odkrywczą realizacją, której niestety nie wystarczyło na przydługie, ponad dwie godziny filmu.

To, co nie do końca udało się filmowi Campillo, przed dwudziestu pięciu laty udało się jemu i jego kolegom. Działania paryskiego ACT UP, doprowadziły ostatecznie do zwycięstwa, a leczenie we Francji stało się bezpłatne. Wyróżnione sześcioma Cezarami i Grand Prix canneńskiego jury „120 uderzeń serca” nie są oczywiście jednym z działań profilaktycznych, nie zmienią one świadomości widza, ale mogą przynajmniej przypomnieć o epidemii, która zawładnęła pokoleniem końca XX wieku. „Cisza, która nastała wokół AIDS ,jest sztuczna, we Francji choroba wciąż zbiera swoje żniwo. I nie wolno nam milczeć” – mówi Campillo i przypomina, że musimy cofać zegar jak nigdy dotąd. Aby zapobiec odnowieniu nienawiści i dyskryminacji.

 

„120 uderzeń serca”
reż. Robin Campillo
premiera: 11.05.2018