Archiwum
09.05.2019

Cielesność „Tropicale”, czyli co się wydarza pomiędzy obrazami?

Emilia Chorzępa
Sztuka

„Pomiędzy «wie się wszystko» a «nie wie się nic» otwiera się bardzo szerokie spektrum możliwości” – tak pisał Georges Didi-Huberman w „Obrazach mimo wszystko”, a książka Łukasza Gniadka i Krystyny Jędrzejewskiej-Szmek pod tytułem „Tropicale” wydaje się tego materializacją. Choć Didi-Huberman analizował bardzo szczególne fotografie, i dalekie (jak bardzo dalekie?) od tego, co wydarza się w książce dwójki absolwentów fotografii na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, wykonane w szczególnym czasie i miejscu – bo podczas II wojny światowej w Auschwitz, sformułował też wiele ogólnych tez na temat obrazu jako takiego. Tezy te, jak sądzę, świetnie przylegają do tego, co proponuje książka poznańskich twórców.

Nie obdziera on fotografii historycznej, dokumentalnej z estetyki – to właśnie wartości estetyczne pozwalają mu badać (tropić!) to, na co patrzy, dostrzegać i wyciągać wnioski. Zauważa, że obraz jest zawsze wyszarpany z pewnej – i nigdy niedookreślonej – całości, jest skontekstualizowany, skonstruowany: poddany przemocy wielorakich wyborów (wyboru momentu, wyboru kadru itd.). Mówi o działaniu wyobraźni, ale nie deprecjonuje jej jako fałszującej, wskazuje natomiast na jej siłę objawiania związków między-rzeczowych, między-obrazowych – to właśnie pomiędzy zjawiają się sensy. Przy tej okazji podejmuje temat „złożoności montażu”, którego patronem ma być między innymi Aby Warburg i jego „Atlas Mnemosyne”. Warburg tworzył plansze, na których zestawiał reprodukcje dzieł sztuki, artefaktów z różnych przedziałów czasowych, za pomocą których opowiadał historię typów przedstawień i ich zmiany funkcji na przestrzeni wieków. Tu ciekawym przykładem w kontekście „Tropicale”, przez wzgląd na formułę książki, a akurat niepodjętym przez Didi-Hubermana, byłoby wirtualne muzeum Griseldy Pollock, która właśnie na łamach książki zestawiła wyjęte z kontekstu, miejsca oraz czasu dzieła sztuki, determinując zawiązywanie się między owymi dziełami nowych relacji. Didi-Huberman sumuje w końcu:

Myślę, przeciwnie, że mnożenie i łączenie obrazów, jakkolwiek byłyby niekompletne czy względne, jak najbardziej tworzy możliwości pokazania mimo wszystko tego, czego nie można zobaczyć. Zaś pierwszym i najprostszym sposobem pokazania tego, co nam umyka, jest właśnie ukazanie jego niewidzialności poprzez złączenie wielu widoków lub wielu czasów tego samego zjawiska.

Znaczeniowa siła związków międzyobrazowych, potencjał luki, zapładnianej wyobraźnią uruchomioną niepokojem, ciekawością, chęcią uzupełnienia lub połączenia danych i w pierwszej chwili nieprzystawalnych informacji, to klucz do doświadczenia „Tropicale”. W nieobszernej książce wydanej przez Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego znajduje się w pierwszej kolejności wybór ilustracji roślin, które zebrał, żywo interesując się botaniką, ksiądz Władysław Michał Zaleski (1852–1925). Duchowny zapisał się w historii Polski i poniekąd świata jako wysłaniec apostolski, a jednocześnie arcybiskup w Indiach Wschodnich, ale też znaczący przyrodnik i podróżnik. Jak czytamy w krótkiej informacji zamieszczonej na końcu książki Gniadka i Jędrzejewskiej-Szmek, Zaleski pozostawił po sobie ogromną kolekcję artefaktów zbieranych podczas misji, a także liczne rękopisy, wśród których wyróżnia się osiem niepublikowanych tomów „Opowiadań dla polskiej młodzieży”. Zawierają one historie, anegdoty, morały oraz przestrogi związane z podróżami, poznaną i innowierczą ludnością, a także ilustracje Zaleskiego. To właśnie te ostatnie stanowią drugą warstwę wizualną „Tropicale”. Obrana przez artystów formuła książki – złączone od zewnętrznej krawędzi kartki, tak że strony okazują się podwójne – pozwala schować ilustracje do „Opowiadań dla polskiej młodzieży” pod stronami zawierającymi rysunki botaniczne.

Kolorowe ilustracje roślin orientu, opatrzone jedynie łacińskimi, wyznaczają więc główną oś znaczeniową. Same ilustracje, niewątpliwie o walorze naukowym i historycznym, mając na względzie czas powstania, dzisiaj oglądającemu przywodzić będą na myśl obrazki zamieszczane w elementarzach. Narrację generuje dopiero kontakt owych rysunków z prześwitującymi, niedostępnymi całkowicie oku, bo znajdującymi się wewnątrz dwóch złączonych kartek ilustracjami w sepii do „Opowiadań”. Te z kolei przedstawiają między innymi egzotyczne krajobrazy, „dziką” i nieujarzmioną przyrodę; dziecko w rodzimym stroju zasiadające na pokrytej zdobnymi dywanami kanapie; dwóch duchownych, z których jeden przytrzymuje oswajającym gestem panterę; kolażowo rozstrzygnięty wizerunek tubylców przesłanianych efektowną roślinnością; portret młodej dziewczyny o ciemnej karnacji w typie tonda; portret całościowy młodych upozowanych chłopców – oczywiście wśród bujnej roślinności; portret siedzącego Zaleskiego ze stojącym obok hinduskim chłopcem, a nawet – duchownego w bieli zasiadającego wygodnie w czymś w rodzaju lektyki i otoczonego przeszło tuzinem hinduskich dzieci. Niekiedy czeka nas zawód – między złączonymi kartkami papieru nie ma nic, nic się nie kryje, na powrót skierowani zostajemy ku – niewinnie? – sklasyfikowanym roślinom.

Klasyfikacja nigdy nie jest niewinna, dokonuje jej ten, kto ma władzę. Uogólnia, hierarchizuje, nazwy więc kolonizują. Opis natury wciska ją w ramy językowe – badacz obserwuje obiekt, penetruje, eksperymentuje, określa, są to zagadnienia szerzej rozpatrywane przez teorię posthumanistyczną. Ale czy też nie tę skłonność do definiowania, segregowania miał na myśli Frantz Fanon pisząc w „Doświadczeniu bycia Czarnym”: „Wszedłem powoli w świat, nauczony, by nie próbować się wychylać. Posuwam się, pełzając. Białe spojrzenia, jedyne prawdziwe, robią mi sekcję. Jestem związany”. Ostatecznie to właśnie cielesność, bezlitośnie wyszydzana, była podstawowym czynnikiem różnicującym i stygmatyzującym skolonizowanych.

Czujemy, że trudne w dostępie, właściwie niemożliwe do oglądania fotografie w sepii są tym mniej neutralne – ze względu na eskalację kontrastów między oswojonym i nieoswojonym, naturalnym spokojem duchownych a wystudiowanymi przedstawieniami autochtonów, tendencyjnie opatrywanych symbolami orientu. Fotografie nie mogą być neutralne także z powodu naszego drażniąco zaktywizowanego ciała. Z powodu gestu nieustannego odginania stron w trakcie podglądania niezrozumiałego świata kryjącego się między kartkami. Z powodu męczącego odruchu przechylania głowy – wytrącającego nieraz z równowagi, by już za chwilę powtórzyć go z wyraźną dozą voyeurystycznej ciekawości, zmąconej jednak poczuciem winy za nasze zachowanie. Uczestniczymy w czytaniu performatywnym, a przemocowe naruszanie granic czyni całą sytuację dotkliwszą, zmagamy się z ciałem i swoim, i książki, i czytelnym staje się, że ujarzmianie ciał to w ogóle jej zasadniczy temat.

W kwietniu poznański kolektyw wydawniczy Ostrøv zorganizował spotkanie autorskie z Gniadkiem i Jędrzejewską-Szmek, podczas którego twórcy nie tylko wykazali się ogromnym przygotowaniem merytorycznym, świadomością komplikującej się wraz z nowopowstałymi kontekstami historycznymi perspektywy postrzegania samej postaci księdza Zaleskiego, ale też urozmaicili wydarzenie akcją „rozcinania książki”. Dzięki temu w pełni odkrywali przed uczestnikami ilustracje do „Opowiadań dla polskiej młodzieży”. Akt ten boleśnie – bo niszczenie książki zwyczajowo oburza – demitologizował i desakralizował ją, zresztą ręką samych twórców; stanowił symboliczne uśmiercenie humanizmu, ale wcale nie objawienie prawdy.

Anne Friedberg w książce „Wirtualne okno” pisała: „cyfrowa technologia nieodłącznie zakłada konwergencję wszystkich form mediów”, a „[…] przejścia montażowe oferują widzowi wielość perspektyw”. Graficzny interfejs – budowa okienkowa – komputera czy internetu umożliwia zatem szybkie i mniej lub bardziej świadome łączenie wątków, nieraz zjawiających się efemerycznie, widmowo, co jednak jest spójne ze sposobami funkcjonowania współczesnego człowieka i z potrzebą nielinearności. Książka w formie tradycyjnej miałaby w dobie mobilności znaczeń i remiksu stać się formą archaiczną, niezdolną do budowania satysfakcjonujących nas narracji. „Tropicale” to wysmakowana odpowiedź na „śmierć książki” – jednoczy bowiem wystawienniczą koncepcję Griseldy Pollock i świadomość Didi-Hubermana wielkiej mocy montażu jako narzędzia sugestywnego, perswazyjnego. Jest to więc książka-wystawa, rozumienie pojawia się na styku czytania (i nieczytelności), widzenia (i niewidzialności), a także prowokującego performatywnego doświadczania przypominającego dojmująco o tym, że wszyscy mamy jednakowo drżące, łatwo dające się skrępować ciała.

 

Łukasz Gniadek i Krystyna Jędrzejewska-Szmek, „Tropicale”
Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego
Warszawa 2019

fot. Łukasz Gniadek, Krystyna Jędrzejewska-Szmek