Archiwum
17.10.2019

„Bo jest” – tak brzmi słynne zdanie George’a Mallory’ego wyjaśniające powód podejmowanych przez wspinacza w latach 20. ubiegłego wieku bezskutecznych prób zdobycia Mount Everestu. „Bo jest” na stałe wpisało się w historię światowej wspinaczki – dla jednych stało się prostą legitymizacją dążeń nowych pokoleń alpinistów, dla drugich nieprzekonującym argumentem, nieuzasadniającym przekraczania kolejnych granic. Kiedy nie zostały już żadne szczyty do zdobycia, proste „bo jest” – czy też raczej „bo można” – sprawiało, że próbowano okiełznać góry na nowe sposoby: bez zabezpieczeń, bez tlenu, w stylu alpejskim czy wreszcie zimą. I właśnie o tym opowiada „Ostatnia góra” Dariusza Załuskiego – o chęci przekroczenia nieprzekraczalnego.

Jeśli ktoś uważnie śledził polską ekspedycję w Himalaje na przełomie 2017 i 2018 roku pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego, dobrze wie, że zakończyła się ona fiaskiem. K2 pozostało zimą niezdobyte. Polacy odgrażają się, że wrócą i tym razem góra się im nie oprze. „Ostatnia góra” jest przede wszystkim zapisem niepowodzenia, co z punktu widzenia filmowej dramaturgii oraz refleksji nad ludzką, nieposkromioną chęcią dominacji nad naturą służy obrazowi Załuskiego.

Zanim Załuski zaczął kręcić filmy, był profesjonalnym wspinaczem. Za kamerę podczas wypraw chwycił dopiero pod koniec lat 90. – i od tego czasu stał się ważnym przedstawicielem filmu górskiego. Podobnie jak inni twórcy nurtu, chociażby Słowak Pavel Barabáš w „Życiu dla pasji” i „Pod ciężarem swobody”, Załuski stara się nie stawiać wartościujących tez, przez co szalony pęd ku kolejnym niebezpieczeństwom nie jest w jego kinie ani gloryfikowany, ani ganiony. To widz musi zapytać sam siebie, czy pasja warta jest aż tak wielkiego poświęcenia. I to nie tylko własnego, ale także innych ludzi – rodziny czy górskich tragarzy. „Ostatnia góra” odarta jest z obecnej w mediach fascynacji sukcesami polskiego himalaizmu  –  ostatnio zjazdem Andrzeja Bargiela na nartach z K2 – których wisienką na torcie byłoby z pewnością pierwsze zimowe wejście na ten ośmiotysięcznik. To wyciszenie i wsłuchanie się w bohaterów pozwala Załuskiemu lepiej przyjrzeć się blaskom i cieniom wspinaczki.

Na pierwszy plan w „Ostatniej górze” wysuwają się trzy najsilniejsze osobowości ekspedycji: Krzysztof Wielicki (kierownik wyprawy) oraz bodaj najszybsi i najbardziej wydolni fizycznie uczestnicy – Adam Bielecki i Denis Urubko. Reszta uczestników, często starsza czy też mniej ambitna albo wręcz nieposiadająca niepohamowanej chęci zdobycia szczytu, stanowi tło dla wyżej wymienionych. Z jednej strony Wielicki pełni tu symboliczną funkcję rozsądnego ojca. Rola ta należy mu się niejako naturalnie, nie tylko jako kierownikowi wyprawy, ale również jednemu z najwybitniejszych polskich wspinaczy. Z drugiej strony mamy Bieleckiego i Urubkę –szaleńców, z kompulsywną wręcz potrzebą wspinania. Wielicki obu ceni, zupełnie jakby widział w nich siebie z czasów młodości. Jak się jednak okazuje, zdolni wspinacze to (w tym przypadku) również nieposłuszni wspinacze – co prowadzi do nieuniknionych konfliktów z kierownikiem wyprawy. Szczególnie Urubko, chociaż jest częścią zespołu, wyraźnie skupia się na własnym celu –zdobyciu K2 przed końcem lutego. Próbuje tego dokonać za wszelką cenę, nawet własnego życia.

Widzowi siedzącemu na co dzień w ciepłym mieszkaniu (ewentualnie w równie ciepłym kinie) może być trudno zrozumieć, dlaczego bohaterowie „Ostatniej góry” nieustannie chcą się wspinać, a przecież z niektórych sytuacji ledwo wychodzą cali i zdrowi. Dookoła schodzą lawiny, uczestników wyprawy poważnie ranią lecące ze zboczy kamienie, a słupkowi rtęci brakuje dolnej części skali, żeby oddać wszechogarniający chłód. Zdzisław Ryn, wybitny badacz alpinizmu, twierdził, że wielu z wybierających wspinanie jako styl życia leczy w ten sposób swoje nerwice i neurozy. Ekstremalne mierzenie się z górami staje się więc swoistym lekiem uspokajającym. Załuski nie usprawiedliwia swoich bohaterów, raczej pozwala odbiorcy przyglądać się tym wyjątkowym momentom zażywania przez himalaistów niebezpiecznego leku, jaki stanowi wspinaczka. Kiedy wyprawa kończy się fiaskiem, żaden z uczestników nie czuje ulgi, ale też nie jest zrezygnowany. Himalaiści, niczym narkomani świadomi zbliżającego się głodu, zapewniają, że wrócą i zrealizują swoje marzenie.

Mimochodem w „Ostatniej górze” zostaje poruszony również kolonialny kontekst wypraw w najwyższe góry świata. Pakistańscy członkowie ekspedycji usługują białym pracodawcom na każdym kroku. Zupełnie tak, jakby wspinacze byli turystami i trafili do restauracji, w której mają zostać dopieszczeni i poczuć dzięki temu wspaniały klimat Orientu. Ten motyw dobrze opisuje nie w pełni uświadomiony egoizm wpisany w zdobywanie Himalajów. Bogaci ludzie Zachodu przyjeżdżają realizować swoje pasje, wykorzystując do tego miejscowych. Rdzenni mieszkańcy i lokalne władze oczywiście spieniężają ten okcydentalny syndrom zdobywcy, co doprowadza do tak absurdalnych sytuacji jak kolejki czekających na wejście na Mount Everest.

Tym, co sprawia, że „Ostatnią górę” można wymienić jednym tchem obok najwybitniejszych filmów górskich, jest z pewnością brak realizatorskiej pychy. Załuski stara się być obiektywnym obserwatorem, nie utaja wad bohaterów, przygląda się ich zachwytom, wynotowuje złe i dobre strony samej wspinaczki. Przede wszystkim jednak pozwala widzowi zastanowić się, czy rzeczywiście trzeba, czy naprawdę warto przekraczać nieprzekraczalne tylko dlatego… „bo można”?

 

„Ostatnia góra”
reż. Dariusz Załuski
premiera: 4.10.2019

Film będzie można zobaczyć w bloku DOKUMENTY GÓRSKIE w trakcie 23. Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych OFF CINEMA (15 – 20 października 2019) w Centrum Kultury ZAMEK w Poznaniu.

fot. by Stefanos Nikologianis on Flickr