Archiwum
09.10.2013

Z szuflady architekta. Remanent

Jerzy Podolski
Sztuka

„Wszystko, co na kalce, to gówno”, mawiał pewien profesor architektury École de Beaux Arts w Paryżu, przekazując swoje credo studentom i wierząc głęboko, że dzieło architektury musi zaistnieć fizycznie, by zyskać jakiegokolwiek znaczenie dla odbiorcy. „Gówno prawda” – odpowiadają zza grobu Claude Nicolas Ledoux, Antonio Sant’Elia i reszta klasycznych już architektów, których niezrealizowane nigdy projekty przeszły do historii kultury i są świadectwem, że sam zapis koncepcji dzieła architektonicznego jest „sztuką przez duże S”. W końcu idea ma przewagę nad materią, bo jest nieśmiertelna. A przynajmniej bywa.

Tak czy inaczej, by powstało dzieło architektury, i w dzisiejszych realiach potrzebny jest jakiś skrawek papieru. Lub komputer. Żeby zapisać pomysł. Ideę. Temat tego zapisu sam w sobie jest fascynujący. Trochę magiczny, trochę tajemniczy. Stawiający nas przed zagadnieniem wyobraźni architekta i jego techniki rozwiązywania konkretnych problemów przestrzennych. Myśl krystalizuje się i z mniej lub bardziej konkretnych obrazów wyłania się wizja, koncepcja, z której wykuje się później projekt.

Różne sposoby uchwycenia pierwotnej wizji budynku stara się przybliżyć wystawa w Muzeum Narodowym w Poznaniu, zorganizowana przy wsparciu tutejszego oddziału SARP, pod tytułem „Architektura. Zapis idei”. Na bazie materiałów, otrzymanych od kilkunastu poznańskich projektantów, spróbowano pokazać od „podszewki” ideowej wybrane projekty i realizacje.

Nie ma tu więc nudnych rysunków technicznych, ale syntetyczne szkice, studia rysunkowe i malarskie, makiety, wielkie i niewielkie plany oraz zdjęcia zrealizowanych obiektów do porównania wstępnej idei i jej efektu końcowego.

Niestety po chwili odbiór dobrze rozplanowanej wystawy znika w chaosie detalu: błędnie ponumerowanych rysunkach i lakonicznych szkicach, które ciężko rozszyfrować – o ile ktoś choć trochę nie zna zasady kształtowania przestrzeni – a gdzieniegdzie i charakteru pisma autorów. Można pochwalić ten realizm, miejscami to niemal wizyta w pracowni architektonicznej. Tyle że na czytelnie wydzielonych „stanowiskach pracy” leży kupa papieru, w której tylko jej autorzy są w stanie się odnaleźć. Realistyczne to na pewno, kto był w jakieś pracowni, ten wie. Ciężko byłoby więc tej wystawie coś zarzucić, gdyby miała tytuł na przykład „Z szuflady architekta. Remanent”. Tyle że nie ma. A największa bolączką jest niemal całkowity brak komentarza odautorskiego, który w większości przypadków, jeśli już się pojawia, też jest tak oszczędny, że wiele nie mówi.

Ironiczny staje się w tym momencie jeden z cytatów Daniela Libeskinda na wstępie wystawy mówiący o konieczności i chęci uczestnictwa społeczeństwa w decyzjach dotyczących przestrzeni. Bo jeśli rolą architekta jest dziś nie tylko autorytatywne narzucanie swej wizji, ale także dialog z przyszłym użytkownikiem/widzem, to mamy tu przykład zaniedbania tego założenia.

Wchodzą więc różni obywatele na tę niby-społecznie-przyjazną wystawę i patrzą. Ciekawi. O co w tej architekturze chodzi. Jak to się robi. I dlaczego tak. I po chwili karty są już rozdane.

Obywatel inżynier – wkurza się, bo stracił nadzieję na lepszą współpracę z tymi cholernymi architektami, patrząc na ten burdel. Klnie pod nosem i wychodzi.

Obywatel artysta – kiwa głową ze zrozumieniem, bo swój swego pozna zawsze.

A szary obywatel idzie z uwagą i nadzieją przez to wszystko i myśli: „Hm, ciekawe. Ale dlaczego tak?”.

I już się raczej nie dowie, niestety.

Czeka go za to moc wrażeń i szereg interesujących informacji, które mogą wywrócić jego światopogląd na drugą stronę, na przykład:

  1. W części poświęconej projektom Sławomira Rosolskiego doświadczy osobiście, do jakiego wstrząsu błędnika może doprowadzić – niewidoczna na pierwszy rzut oka – zmiana lokalizacji szkiców na planszach, przy pozostawieniu starych opisów.
  2. Potem dowie się, że nowoczesne wieżowce Ewy i Stanisława Sipińskich projektuje się na podstawie szkicu na serwetce, powiększonego do rozmiaru A1 i wykonanych na jego podstawie fajnych przezroczystych makiet z pleksi. A wieżowce projektuje się oczywiście tylko po to, żeby walnąć im na koniec wypasione foty.
  3. Z rozmowy z ULTRA Architects dowie się, że architektura to nie zajęcie dla cienkich bolków, jest recesja i bierze się każdy temat (domek dla 6-letniej Mai). Wprawdzie można się pobawić klockami LEGO z inwestorem, ale na końcu i tak pozostaje tylko ból i rozczarowanie, że dach dwuspadowy płaskim nigdy nie będzie. Bo tylko dzieci architektów wiedzą, że dachy dwuspadowe są passé już od 100 lat.
  4. Patrząc na opis relacji FRONT Architects z warsztatów montowania architektury ze starych okien  (WINDOMS), utwierdzi się w przekonaniu, że żyje w Trzecim świecie. No, może tylko z tą różnicą, że u nas baraki stawia się na słupach, bo wiadomo –  powodzie (SINGELHAUZ). Poza tym uświadomi sobie –  jeśli jeszcze nie wie – że żyje w państwie wyznaniowym, gdzie kościoły buduje się już jeden za drugim (rozbudowa kościoła w Rokietnicy).
  5. W sali ze szkicami Jerzego Gurawskiego znajdzie dowody na to, że skutkami nadużywania architektury, teatru  Grotowskiego i ogólnie życia są: ładne pismo, poczucie humoru i dobre samopoczucie. Ciężko się zresztą dziwić.
  6. W Sali Wielkiej, patrząc na rysunki prof. Mariana Fikusa czy Roberta Asta ujawniona mu zostanie klątwa zawodu urbanisty, która sprawia, że szkic urbanistyczny zrobiony 20 lat temu jest jak wystrzelony pocisk, co okrąża glob i trafia autora w plecy. I po 20 latach trzeba go rysować jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz i tak dalej. Zresztą coraz lepiej. A dlaczego? Bo tak.
  7. Wcześniej jednak na aksonometrycznych szkicach urbanistycznych prof. Andrzeja Wielgosza pozna różne scenariusze zniszczenia miasta Poznań przez kosmitów.
  8. Ulgę przyniesie mu może tylko fakt, że kapsuły ratunkowe dla całej ludności Ziemi – a nie tylko Poznania – przygotował już Marcin Batko.
  9. A na filmie Marzeny Zajączkowskiej w końcu zrozumie, że nic nie rozumie.

I jeśli jest świadomym odbiorcą, zdziwi się. Ale nie bardzo. W końcu świat to tajemnica.

Tak sobie żartuję, miejscami trochę niesprawiedliwie. Bo zamysł szlachetny i prace autentycznie ciekawe, serio. Problem polega jednak na hermetyczności całej ekspozycji, która może prowadzić do takich osądów, jakie przytoczyłem wyżej. I tu zasadniczo jest pies pogrzebany.

To w końcu wystawa POPULARYZUJĄCA architekturę. Znajdą Państwo na niej: kilka mądrych cytatów dwóch sław architektury (Daniel Libeskind i Frank Lloyd Wright), w tym kilka nie na temat. Znajdą na niej Państwo prace, które są wartościowe, albo były. Albo będą. Nie znajdą na niej Państwo zbędnych nudnych objaśnień.

Zasadniczo brak komentarza, który pokazałby, co się dzieje w głowie architekta pomiędzy pustą kartką a wykonanym szkicem. Może prócz naprawdę ciekawego wywiadu z ULTRA Architects – oczywiście projektują nie tylko domki dla małych dzieci i tak naprawdę nie bawią się LEGO. Przynajmniej nie w filmie.

Tytułowy „zapis idei” jest w końcu skutkiem myślenia koncepcyjnego, a jego przebieg zostawiono głównie domysłom widza. Niestety same szkice, nawet najlepsze, tego nie wyjaśnią. Bo miło popatrzeć na dobrą robotę – ona tu jest, to nie wystawa prac studentów pierwszego roku, ale znane poznańskie pracownie z niejednym sukcesem na koncie.

Co z tego, kiedy pozostaje nieodparte wrażenie, że przy tworzeniu wystawy zamiast na dokładniejszej prezentacji koncepcji zawartych w „zapisach”, skupiono się po prostu na idei „zróbmy wystawę o Architekturze”. Nie da się ukryć: wystawa została zrobiona. To też jest jakaś idea. Szkoda tylko, że jej sens gdzieś się ukrył.

„Architektura – Zapis idei”
Kurator wystawy: dr Krzysztof Kalitko
Muzeum Narodowe w Poznaniu
11.08.–27.10.2013

fot. „SINGELHAUZ”, FRONT Architects

alt