Archiwum
22.03.2011

Apokalipsa… a co potem?

Tomasz Ewertowski
Literatura

W czasie zimnej wojny, w cieniu Hiroszimy, dla wielu twórców SF zagłada nuklearna była nie tylko przerażająca, ale i inspirująca dla snucia katastroficznych wizji. Widmo konfliktu jądrowego mocarstw już nas nie straszy, lecz katastrofizm w literaturze ma się dobrze.

Jaka fantastyka rodzi się ze współczesnych lęków? Jedną z odpowiedzi na to pytanie daje książka Paola Bacigalupiego „Pompa numer sześć i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”, zawierająca zbiór opowiadań i debiutancką, ale już wielokrotnie nagradzaną powieść.

Gdy jakiś czas temu rozpoczęły się medialne mantry wokół „świńskiej grypy” (za czym jak cień szła teoria, przypisująca powstanie wirusa koncernom farmaceutycznym), było to kolejne wcielenie lęku przed pandemią. Ten lęk mamy też u amerykańskiego pisarza: „Królestwo Tajlandii jest pożerane żywcem. […] Z półwyspu stale przywiewa fale pyłku niosące najnowsze genetyczne modyfikacje AgriGenu i PurCalu, cheshire’y pojawiają się i znikają między śmieciami targowisk, a jaszczurki jingjok pożerają jajka lelków i pawi. Chrząszcze koziorogi toczą lasy Khao Yai, a cibiskoza, rdza pęcherzowa i frędzle fa’gan niszczą warzywa i zbitą w gromadkę ludność Krung Thep”.

Nasze niepokoje krążą też wokół zniszczenia środowiska. Począwszy od billboardów z zatopionym poznańskim Ratuszem, przez piosenki Michaela Jacksona, do periodyków naukowych, wszędzie spotykamy nawoływanie ekologów. Ginące gatunki, wyczerpywanie się surowców, globalne ocieplenie… Bacigalupi bierze te obawy na warsztat: „Nad nim góruje wieżowiec, czterdzieści pięter gorąca, pnącz i pleśni. Pionowa ruina z powybijanymi oknami i splądrowanymi mieszkaniami. Pamiątka chwały dawnej Ekspansji energetycznej stała się teraz skwarną, tropikalną trumną, pozbawioną klimatyzacji czy elektryczności”.

W ostatnim czasie obawy przed zmianami klimatu powiązały się z gwałtownie rosnącymi cenami żywności i widmem globalnego głodu (i tu znów czają się korporacje, zarabiające na spekulacjach). Co na to Bacigalupi? Jeden z jego bohaterów czyni wyrzuty drugiemu: „Będziesz się wykręcać jakąś semantyką? Ty, który głodowałeś w Chennai, kiedy przyszły japońskie genetycznie zmodyfikowane ryjkowce? Kiedy gleba zamieniła się w alkohol? A potem, jakże w samą porę, pojawił się U-Tex, MegaPlon i tak dalej? Który czekałeś na nabrzeżu, kiedy przyjechały nasiona, widziałeś, jak je wyładowują i jak leżą za drutami, pilnowane przez strażników, czekają na klientów z forsą?…”.

U amerykańskiego pisarza poszczególne problemy splatają się ze sobą, tworząc zajmującą, choć pesymistyczną wizję przyszłości. Po wyczerpaniu się paliw kopalnych upadła ekonomia światowa i dobiegła końca epoka Ekspansji. W nowych warunkach wszystko zależy od bioinżynierii, źródłem energii jest praca zmutowanych organizmów magazynowana w sprężynach (a komputery napędza się pedałowaniem). Megakorporacje raz jeszcze próbują sięgnąć po władzę nad światem, niszcząc rolnictwo sztucznie stworzonymi plagami, a następnie sprzedając genetycznie zmodyfikowaną żywność. Wszystko to podlane jest postkolonialnym sosem – akcja powieści „Nakręcana dziewczyna” dzieje się w Tajlandii, nieustannie powracają porównania dawnego kolonializmu ze współczesnymi działaniami korporacji. Bacigalupi zresztą interesująco wykorzystuje lokalny koloryt, jego Bangkok to fascynujące miejsce.

Czy jednak z tej „sumy wszystkich strachów” powstaje dobra literatura? Myślę, że przede wszystkim trzeba oddzielić opowiadania od powieści. Utwory ze zbioru „Pompa numer sześć” potrafiły mnie momentami zainteresować, ale w większości wydają się zbyt płaskie. Mimo kilku ciekawych pomysłów oraz pojedynczych poruszających scen, całość nie zachwyca. A w kilku momentach pojawia się wręcz wrażenie, że to ekologiczna agitka. Natomiast „Nakręcana dziewczyna” jest świetną powieścią (a to przecież debiut!). Wykorzystane zostają elementy opowiadań, ale rozbudowane w złożony świat przedstawiony. Akcja jest wielowątkowa, zgodnie z najlepszymi tradycjami epiki, losy jednostek zostają rzucone na szerokie tło wielkiego kryzysu. Splatają się ze sobą porachunki bandytów w slumsach, rozgrywki na szczytach władzy Królestwa Tajlandii, działania zagranicznych agentów. Wzbogaca tekst wielopłaszczyznowa narracja i galeria ciekawych postaci. Wysłannik korporacji, Anderson Lake, snuje plany odkrycia tajemnicy żywnościowej niezależności Królestwa. Menadżer jego fabryki, Hock Seng, niegdyś bogaty chiński kupiec w Malezji, teraz paranoiczny uchodźca, chce za wszelką cenę znów się wybić. Kapitan Kanya, oficer bojówek Ministerstwa Środowiska, przeżywa konflikt lojalności. Emiko, tytułowa „nakręcanka” (genetycznie zmodyfikowany człowiek), traktowana jak przedmiot i nadużywana seksualnie, pragnie odzyskać wolność. Autorowi udało się stworzyć pełnokrwistych bohaterów. Czytelnik może z nimi sympatyzować, mimo że refleksja nad ich działaniami raczej powinna prowadzić do niechęci, a nawet pogardy. Chociaż czasami wydają się oni odpychający, to jednocześnie budzą współczucie.

Czy jednak „Nakręcana dziewczyna” oferuje coś więcej niż atrakcyjną fabułę? Wprawdzie ekstrapolacja współczesnych strachów, o czym pisałem na początku, to dobry przepis na świat przedstawiony (który Bacigalupi potrafi wypełnić akcją i bohaterami), ale ostatecznie powieść powtarza grzech opowiadań – jest zbyt plakatowa. Wszyscy martwimy się, że ropa się kończy, boimy się pandemii i chętnie deklarujemy troskę o Matkę Ziemię. U Bacigalupiego brakuje światopoglądowej głębi i kontrowersji, a tego oczekiwałbym od ambitnej powieści ekologicznej. Nie chodzi bowiem tylko o pokazanie naszych strachów, ale raczej o próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego mimo wszystkich lęków i mody na ekologię, wciąż chętnie jeździmy ropożernymi samochodami.

Paolo Bacigalupi „Pompa numer sześć i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”
przełożył Wojciech M. Próchniewicz
Wydawnictwo MAG, Warszawa 2011



W czasie zimnej wojny, w cieniu Hiroszimy, dla wielu twórców SF zagłada nuklearna była nie tylko przerażająca, ale i inspirująca dla snucia katastroficznych wizji. Widmo konfliktu jądrowego mocarstw już nas nie straszy, lecz katastrofizm w literaturze ma się dobrze.