Archiwum
05.10.2018

„Anti-static” – przeciwne bieguny instytucjonalne

Jakub Bąk
Sztuka

Nowe muzeum powinno być całkiem innym miejscem niż to, do którego przychodzi się coś podziwiać. Współczesne muzea nie tylko kontynuują trend zapoczątkowany przez Centrum Pompidou i są przestrzenią spędzania czasu, ale i coraz bardziej zbliżają się do uniwersytetu czy nawet kampusu, gdzie obiekty artystyczne i wydarzenia pozwalają przetestować swoją kondycję intelektualną, zakwestionować aktualny stan rzeczy i zwątpić w pewniki. W takim muzeum krytyka instytucjonalna to zamknięty rozdział, bo krytyczna jest w istocie codzienna praktyka.

Podobnie intensywny ruch widać na akademiach artystycznych. Mimo że pod naciskiem biurokracji zmieniają się one w uniwersytety, podskórnie przeobrażają się w muzea. Na marginesach pracy dydaktycznej – obok pracowni i sali wykładowych – akademie otwierają swoje galerie i prowadzą wymiany, rezydencje i działalność wystawienniczą. Zazwyczaj szkoły dysponują też czymś w rodzaju strzępów kolekcji, pracami zapomnianymi i nieskatalogowanymi, które co jakiś czas rodzą marzenie o wyeksponowaniu ich w kanonicznej formule. Jeszcze bardziej kuszą archiwa poszczególnych wydziałów, które po zdigitalizowaniu mogłyby stanowić niezwykle cenny kontent, jakim uczelnia podbiłaby internet.

Relacje akademii i muzeum jeszcze nie były tak bliskie, a możliwość ruchu w poprzek programu tych instytucji i wymienność ich funkcji są tak płynne i tak szeroko wykorzystywane jak nigdy dotąd. Inicjowanie projektów badawczych, wytwarzanie i dystrybucja wiedzy, organizacja konferencji, seminariów i wykładów publicznych odbywa się równolegle w murach muzeum i akademii.

Poznańskie Muzeum Narodowe stoi tuż przy Uniwersytecie Artystycznym i w zasadzie na sąsiedztwie bliskość tych instytucji się wyczerpuje. Wystawa „Anti-static” w żaden sposób tego nie zmienia, a może nawet pogłębia rozdźwięk. Tytuł oraz pomysł, by pokazać najbardziej progresywny wydział poznańskiej uczelni, sugerowały wolę wprawienia muzeum w ruch, chęć wzbicia pyłu i naelektryzowania zastałej przestrzeni – zwitalizowania tego obumierającego lewiatana. Zdawało się, że będzie to sytuacja win-win, że muzeum ożyje, zaś akademia zaświeci zasłużonym blaskiem. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Wydział Intermediów wypuścił już kilka generacji rozpoznawalnych artystów, którzy po przeprowadzce do Warszawy zajmują mniej lub bardziej istotne miejsca w pierwszym obiegu młodej polskiej sztuki. Jednak kurator Piotr Krajewski, na stałe związany z festiwalem Wro, postanowił odejść od narracji skoncentrowanej na hasłach, typu „fenomen”, „duch” czy „szkoła poznańska”. I była to bardzo dobra decyzja. Próba odkrycia tajemnicy intermediów, jaką kilka lat temu w Arsenale podjął Stach Szabłowski, skończyła się porażką. Tym razem pewnie byłoby podobnie, więc zamiast sekretu kurator postanowił wyeksponować, to, co najjaśniejsze, czyli konstelację osobowości tworzących rdzeń szkoły. Co więcej, stworzył doskonale syntetyczny, wnikliwy i miarodajny obraz wydziału i artystów, którzy go tworzą. Prace, które pokazano w Muzeum Narodowym, w zdecydowanej większości powstały w tym roku i idealnie oddają zainteresowania, praktyki i charakter każdego z intermedialnych mistrzów i adeptów.

Ekspozycja jest starannie przemyślana, rozpoczyna się politycznie poprawną izbą pamięci kobiet wydziału. Na szczęście nie jest to pusty gest i dalej artystki odgrywają pełnoprawne role, a ich prace stanowią ważne punkty wystawy. Całość jest szumna, fizyczna i intelektualna, momentami performatywna, wielowątkowa i pulsująca. Co więc poszło nie tak?

Kilka pokazywanych tu prac trzeba koniecznie zobaczyć, parę na pewno warto, ale większości absolutnie nie trzeba. Sporą przyjemność zapewnia spotkanie z pracą „Apel” Piotra Kurki. Hybrydowy obiekt zestawiony z parą obrazów wydaje się funkcjonować poza czasem, jakby powstał w dowolnym momencie ostatniego osiemdziesięciolecia. Trudno powiedzieć, z czym mamy tu do czynienia: z instalacją, formą rzeźbiarską czy raczej zatrzymaną w czasie niekończącą się chwilą, permanentnym czasem obecnym. Sytuacja przestrzenna, w jaką wkraczamy, jest nasycona tropami, działa równolegle na wielu wektorach i uruchamia szereg niezależnych ciągów znaczeniowych, mimo że dość niechlujnie zaaranżowano ją pomiędzy typowymi ściankami ekspozycyjnymi, których wystrzępione od przesuwania narożniki straszą w niemal każdej instytucji tego typu w kraju. Ścieranie się z gmachem, jego niedogodnościami i ornamentami jest stałym doświadczeniem wystawy. Czasami staje się dodatkową atrakcją, jak fragment lastrykowej podłogi prowadzący do pracy Wojciecha Bąkowskiego, ale zazwyczaj działa na niekorzyść wszystkich uczestników tej gry. Jedną z niewielu prac, które wchodzą w pełniejszą interakcję i radzą sobie z przytłaczającą architekturą muzeum, jest obiekt narracyjny „Wiersze dwustronne” Piotra Bosackiego. Dawno, a może nigdy, nie widziałem tak ciekawej realizacji tego artysty. Spora skrzynia z lakierowanego MDF-u została wyposażona w małe gabloty kryjące w swych wnętrzach niewielkie obiekty różnego typu i pochodzenia, czasem znalezione, czasem spreparowane. Gablotki są podpisane krótkimi sentencjami o charakterze poetyzmów, niekiedy zabawnych, dość zwartych i zgrabnych. Odejście od traktatu ku formom zwięzłym na pewno ułatwia recepcję myśli Bosackiego, ale najważniejsze w tym wypadku okazuje się to, że obiekt, przez który spoglądamy, sam nadaje ton temu doświadczeniu, a nie zmurszałe otoczenie muzeum.

Oglądając pokazywane tu prace Knafa, jedyne, które nie powstały na potrzeby tej wystawy, siłą rzeczy myślę o jego wpływie na studentów czy pracowni i zapominam o indywidualnej twórczości. Niemniej warto podjąć trud i wyrwać się z upupiającego szkolnego kontekstu. Wystarczy sfilmować telefonem projekcję „Stoisz na moim miejscu” i wrzucić ją na jakikolwiek serwis społecznościowy z tytułem w komentarzu. Film, w którym Knaf spazmatycznie tańczy w przedziwnym żółtym kostiumie, jakby chciał dosłownie wyjść ze skóry – wyjęty z muzeum i wrzucony na aktualną, żywą platformę – nabiera nowej mocy i sensu oraz zdobywa dziesiątki serduszek, lajków i tym podobnych. Podobnie rzeźba dźwiękowa Daniela Koniusza „Podobny odruch u drugiej” w bezpośrednim doświadczeniu zdawała się wyrazem impotencji, jednak po wyjściu z wystawy nabiera poetyckiej ironii. Koniusz postawił baterię niskotonowych głośników znacznej mocy, które wprawił w dość poważne drgania. Wydawało się, że popłynie z nich hałas o natężeniu zagrażającym murom świątyni sztuki, jednak słychać tylko nierozpoznawalne pomruki i szmery niezdolne nawet wyrwać z płytkiego snu strażników muzealnych. Koniusz spreparował powycinane pozajęzykowe komunikaty werbalne, jakie są stałym elementem każdej rozmowy: chrząknięcia, oddechy, westchnięcia. Elementy, które nic nie znaczą, ale dają poczucie życia, budują krzyżujące się relacje afektywne. Na tej wystawie, paradoksalnie, ożywcze zjawiska zachodzą na poziomie nieintencjonalnym, w detalach technicznych ekspozycji. Zwiedzający chodzi nie tylko od eksponatu do eksponatu, pomiędzy dziełami i tabliczkami z komentarzem, ale podróżuje też przez różnego typu reflektory na statywach, listwy oświetleniowe zwisające nad głową, komputery typu mac g5 pod nogami, wszelkie złączki, przedłużki i wpół ukryte kablowania. Poza ramą została zakodowana alternatywna intrygująca historia intermediów, pełna wyrazistych akcentów, nieoczekiwanych połączeń i perypetii.

Wystawa jest staranie przemyślana w warstwie dyskursywnej, a poszczególne prace mają większy lub mniejszy, ale z pewnością znaczny potencjał immersyjności, całość jednak jest kompletnie pozbawiona zadziorności, energii i deklarowanej żywiołowości. Powstała perfekcyjna wizytówka wydziału, doskonała zamiast dni otwartych poprzedzających egzaminy wstępne. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie lepszego zaprezentowania poszczególnych pracowni i kierujących nimi profesorów oraz ich asystentów, ale nie wiem, czy zestawienie ciekawych sylwetek przez pokazanie niezłych prac wygenerowało jakąkolwiek wartość dodatkową. Na pewno nie sprawiło, że poznańskie muzeum choć trochę ruszyło się ze swoich statycznych pozycji i przelotnie spojrzało w kierunku instytucji krytycznej.

 

„Anti-static”
artystki/artyści: Wojciech Bąkowski, Piotr Bosacki, Izabella Gustowska, Jakub Jasiukiewicz, Leszek Knaflewski, Daniel Koniusz, Karolina Kubik, Piotr Kurka, Diana Lelonek, Krzysztof Łukomski, Andrzej Pakuła, Jana Shostak, Sławomir Sobczak, Magdalena Starska, Andrzej Syska, Raman Tratsiuk, Marek Wasilewski, Rafał Zapała

kurator: Piotr Krajewski
Muzeum Narodowe w Poznaniu
16.09–7.10.2018

Piotr Bosacki, „Wiersze dwustronne”, fot. Tomasz Koszewnik