Archiwum
06.07.2017

Animator: festiwal, co dojrzał i ma własną historię

Marek S. Bochniarz
Film Festiwale

Ze zdziwieniem odkryłem w tym roku, że Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych ANIMATOR przez te dziesięć lat tak mnie wychował i wykształcił, że jego rocznicowa, dziesiąta edycja niesie dla mnie bardzo mało niespodzianek. Wiele pokazów to jakby powroty i ciągi dalsze seansów sprzed lat. Ale nie oczekujcie nostalgii czy wtórności – tego lata będziemy mieć czerwone wypieki na twarzy.

Animacja i muzyka: Kobieta z wydm robi dym

Z galami otwierającymi Animatora wiąże się zasada łączenia animacji z muzyką. I chyba każdy, kto przeczytał, że w tym roku festiwal otworzy występ tria Kobieta z wydm, musiał poczuć lekkie zaskoczenie. To nowy projekt Błażeja Króla, niezwykle produktywnego muzyka związanego z sceną alternatywną Gorzowa Wielkopolskiego, który tym razem gra z żoną Iwoną i Mateuszem Rychlickim.

Kobieta z wydm jest zupełnie nowym tworem, który nie ma nic wspólnego z poprzednimi zespołami, w jakich dotąd graliśmy. Postanowiliśmy robić wspólnie muzykę, ponieważ dobrze się ze sobą czujemy i byliśmy ciekawi, w jaki sposób przełoży się ta nasza relacja na dźwięki, które wygenerujemy wspólnie. W zasadzie nie wiemy, czy KZW nie jest sposobem na to, żeby częściej się spotykać. A że nie wymyśliliśmy lepszego zajęcia, jakiegoś innego wspólnego hobby – bo na przykład w ping-ponga nie wszyscy potrafią, z łowieniem ryb też nam nie po drodze, a przy szachach zawsze jedno z nas by się nudziło – postanowiliśmy założyć zespół

– przyznaje rozbrajająco Błażej.

Nazwa grupy została zapożyczona od tytułu egzystencjalnej powieści Abe Kōbō o badaczu motyli uwięzionym w wiosce zasypanej przez piasek (bądź jej filmowej adaptacji z niepokojącą muzyką Tōru Takemitsu). Jak wyjaśnia Iwona:

Świadomie takich nawiązań nie ma, ale tak jak z każdą inną książką, filmem, płytą, rozmową czy obrazem, który nas w pewien sposób poruszył, pozostawił w głowie ślad – takie „demony” potrafią kiedyś wrócić do nas i skrystalizować się w dźwiękach, które wydobywamy.

Niemniej twórczość Takemitsu – który z jednej strony twierdził, że w muzyce filmowej pociągają go skrajności, erotyka, przemoc, niesamowitości, a z drugiej komponował utwory zarazem subtelne, jak i brutalne – jest kluczem do działań zespołu. Na ich albumie „Bental” „horror” ze „Strasz mnie” miesza się z senno-psychodelicznym „Pyk” i typowymi dla Błażeja poetyckimi miniaturami, typu „Nuda”. Jest zaskakująco „niemuzycznie”, bo więcej w Kobiecie z wydm skandowania w trójkę czy urywanych wypowiedzi i szeptów niż typowego wokalu. Ich występowi na festiwalu towarzyszyć będą wizualia.

Bardzo się ucieszyliśmy, gdy zaproszono nas na Animatora. Mieliśmy już za sobą występy z obrazem i nie jest to dla nas nic nowego. W tym przypadku obraz traktujemy jako uzupełnienie naszej muzyki. Nie było dla nas problemem znalezienie filmów pasujących do naszej muzyki. Teledysk do „Wyblakniesz” jest animacją zrobioną przez Błażeja, i to na jego rysunkach nasz występ będzie się opierał

– mówi Mateusz.

 

Animacja i muzyka: Wacław Zimpel udźwiękawia Phila Mulloya

Czas na wgląd w przygotowania do Animatora zza kulis. Co roku organizatorzy zapraszają znanych artystów do realizacji festiwalowej czołówki (rok temu był za nią odpowiedzialny Theodore Ushev). Rocznicowa edycja sprawiła, że zamiast jednego intra pojawi się ich aż sześć. Są to w zasadzie bardziej krótkie animacje niż typowe czołówki. Za ich stronę wizualną odpowiada Phil Mulloy, niepokorny krytyk współczesności, polityki, ludzkiej hipokryzji i konformizmu. Przekaz jego filmów – stylistycznie najbliższych jego „End Game” – jednoznacznie odwołuje się do tragedii syryjskich uchodźców.

Muzykę do czołówek skomponował klarnecista Wacław Zimpel, który wywodzi się ze środowiska poznańskiego, a z Estradą Poznańską współpracuje jeszcze od czasów Wojciecha Juszczaka. Jak mówi Zimpel:

Phil opowiedział mi, jak myśli o tych pracach. Podłożył też do nich muzykę, która jego zdaniem mogła być punktem odniesienia do ich klimatu.

Po obejrzeniu czołówek uznał, że do obecnego w nich świata najlepiej będzie pasować elektronika, bo ta najbardziej odwołuje się do współczesności – a same filmy poruszają problematykę, która dotyczy sytuacji obecnej. Muzyka elektroniczna zresztą jest ostatnio często obecna w twórczości Zimpla, niegdyś bardziej identyfikowanego z jazzem i muzyką improwizowaną, a dziś – przez solowy album „Lines” i trio LAM – uznanego za artystę czerpiącego z amerykańskiego minimalizmu.

Zimpel co prawda często grał muzykę na żywo do pokazów kinowych (rok temu jego koncertowi na Animatorze towarzyszyły intrygujące wizualia), ale do czasu współpracy z Mulloyem nie miał okazji nagrać ścieżki dźwiękowej do filmów animowanych. Na tym nie skończy się obecność artysty w świecie ruchomych obrazów, bo obecnie pracuje on nad muzyką do polskiego filmu fabularnego, którego tytułu na razie nie może zdradzić. A czekających na premierę albumu Zimpla i Kuby Ziołka pozostaje uspokoić, że opóźniony wydanie płyty planowane jest na koniec sierpnia.

 

Młoda polska animacja: życie pod mikroskopem

Rok temu na Animatorze zadebiutowała nowa sekcja „Młoda polska animacja”. Na pokazach można obejrzeć prace animatorów, którzy nie mają jeszcze dużego dorobku, ale ich pierwsze dzieła zapowiadają, że w w nadchodzących latach to oni mogą stać się twarzami polskiej animacji (i zastąpią starą gwardię). Ideą pokazów jest też to, że publiczność festiwalowa spotyka się z twórcami, może ich osobiście poznać i zadać im pytania.

Bez wątpienia na szczególną uwagę zasługują przenikliwe filmy animowane Anity Kwiatkowskiej-Naqvi, które nie poddają się łatwym, oczywistym interpretacjom. Pozornie sprawiają wrażenie behawioralnej, medycznej czy wręcz laboratoryjnej obserwacji świata, innym razem zachwycają kompozycjami godnymi sztuki abstrakcyjnej, a po seansie dręczą egzystencjalnymi pytaniami bez odpowiedzi. Ich podbudowa filozoficzna idzie w parze z techniczną wirtuozerią – i nic dziwnego, że na przykład „Ab ovo” zebrało tak wiele nagród – w tym statuetkę za najlepszy film dyplomowy na MFFA w Annecy czy główną nagrodę na Animatorze – Złotego Pegaza. Reżyserka, w drobiazgowy sposób manipulując materią, prezentuje meandry ludzkiej natury („Protozoa”), formowanie nowego życia (Ab ovo”), procesy śmierci i rozkładu („Carnalis”) czy dążenie ku autodestrukcji („Locus”). Jak wyjaśnia sama reżyserka:

Obrazy, które mi się podobają, dopiero w ruchu nabierają sensu. Dlatego zawsze mam problem, gdy mam wysłać stop-klatki ze swoich filmów, bo na pojedynczym zdjęciu nie ma żadnej treści. Dopiero światło i ruch nadają sens obrazowi – i to jest animacja.

 

Anita Kwiatkowskia-Naqvi, „Ab ovo”

 

Ambiwalencję komunikatów w jej filmach dobrze pokazuje „Protozoa” – film abstrakcyjny, w którym widza zaskakują formy przybierające wraz z upływem czasu coraz bardziej ludzkie kształty. Artystka przyznaje:

Film miał być takim procesem, jak patrzenie w chmury. Jest w nim obraz bazowy – tak, jak chmura ma określony kształt. Staram się sugerować wyobrażenia – czyli to, co ma zobaczyć widz. Jednak tak naprawdę „Protozoa” pozostaje obrazem otwartym, na który każdy może projektować własne oczekiwania. Gdy go planowałam, miał już konkretny sens – ale moim zdaniem nie jest to sens jedyny, jaki można w nim odczytać.

 

Młoda polska animacja: polsko-japońskie postapo

Tomasza Popakula większość pasjonatów filmu animowanego kojarzy jako autora „Ziegenort” – zapadającej w pamięć etiudy, która zelektryzowała publiczność na polskich festiwalach filmowych. Główny bohater to chłopak o „rybiej” głowie, żyjący w okrutnym i prymitywnym świecie rybackiej miejscowości. Choć chłopak mocno zadurzył się w lokalnej dziewczynie, jest skazany na porażkę – jego konkurent zdaje się niepokonany. Jednak to nie emocje tworzą „Ziegenort”, a niepowtarzalny styl animacji Popakula, w której uderzają kontrasty, niewielka gama barw i minimalistyczna kreska, jaką artysta zaledwie szkicuje lekko groteskowe postacie i nadmorskie plenery.

Z kolei w „Czerni” Popakul wchodzi jakby na wyższy poziom wyrafinowania, hojnie czerpiąc tym razem z katastroficznego kina science fiction, krótkiej historii architektury stacji kosmicznych (nowej dziedziny budowania konstrukcji, która wciąż pozostaje w powijakach) czy narracji apokaliptycznych:

Japońska organizacja Japic w ramach Image Forum ma program skierowany do animatorów. Procedura polega na tym, że aplikuje się ze scenariuszem. Ja odświeżyłem pomysł, który miałem dawno temu – i się spodobał.

„Czerń” opowiada o końcu ludzkości widzanej z perspektywy pary astronautów, „zawieszonych” nad kulą ziemską w stacji kosmicznej. Od początku Popakul planował, że filmie dominować będzie surowa poetyka animacji czarno-białej, nasyconej zbieraniną „technikaliów” – kabli, przewodów, osprzętów stacji kosmicznej, która osacza bohaterów i puentuje ich ostatnie chwile życia.

Popakul swój pomysł konsultował co tydzień z mentorami z japońskiej branży filmu animowanego, co w jego odczuciu było podobne do tego, z czym mierzą się studenci szkół filmowych. Niemniej jako jedyny z rezydentów programu zaproponował film, w którym odwołuje się do japońskiej kultury. Jego bohaterka mówi po japońsku, a sama konwencja katastroficznego SF – przez Godzillę czy „Zatonięcie Japonii” – musiała być bliska tamtejszej publiczności. „Czerń” jednak nie do końca spodobała się japońskiej widowni, która – jak wyjaśnia Popakul – odebrała jego manierę, z jaką kreśli postacie, jako groteskowe przedstawianie Azjatów. Szkoda, bo „Czerni” bardzo blisko do „Pikadon”, emblematycznego filmu Renzo Kinoshity – wizji atomowej katastrofy nakreślonej z perspektywy jednej rodziny.

 

Dentyści-sadyści Baumane

Dziesiątka na karku zobowiązuje do zaproszenia prominentnych gości. W tym roku odbędzie się retrospektywa twórczości Signe Baumane. Jej bardzo osobisty „Rocks in my pockets” – określany jako „szalona podróż w poszukiwaniu normalności” – wygrał trzy lata temu na Animatorze konkurs filmów pełnometrażowych.

Artystka pochodzi z Łotwy, ale żyje i tworzy w Stanach Zjednoczonych. W swoich pracach łączy słodko-gorzkie historie z groteskowym humorem. Żarty trochę osładzają jej filmy, zbudowane często na podstawie własnych doświadczeń (czy historii rodzinnych), pozwalają nabrać dystansu do horrorów i frustracji codzienności. Tak było choćby w przypadku „Dentysty”. Jak przyznaje:

Pochodzę z Europy Wschodniej i muszę często odwiedzać gabinet stomatologiczny, przez co miałam już do czynienia z wieloma dentystami w swoim życiu, bo moje zęby są w naprawdę strasznym stanie.

W miejscu, gdzie jej dentysta przyjmuje pacjentów – a dokładniej w ubikacji – zawiesił XVI-wieczne grafiki, na których dentyści stoją na chorych i brutalnie wyrywają im zęby, a biedni pacjenci mdleją. „Możesz mi podziękować w napisach końcowych, ale nie przyznawaj się, że jestem twoim dentystą” – zastrzegł, ale po seansie był zachwycony i stwierdził, że może robić na tym pieniądze, kręcąc reklamy:

Niestety, jestem artystką i nie powinno mi się powierzać prac reklamowych. Byłam podekscytowana robieniem reklam dla dentystów – a że nie wiedziałam, czego mogą potrzebować i chcieć – zrobiłam więc próbki. W pięciu „Infomercials for Dentists” reklamowałam w nich narzędzia dentystyczne, koronki czy zalecałam nie jeść czekolady. Gdy pokazałam je swojemu dentyście, westchnął i powiedział: „Cóż, z tymi to nic nie zdziałasz”.

Mówiąc o Baumane, nie sposób też nie wspomnieć o Billu Plymptonie. Ci, którzy przypadkiem dowiedzą się, że obydwoje współpracowali – natychmiast zaczynają się doszukiwać podobieństw w ich filmach. Ze wstydem przyznaję, że sam nie byłem tu wyjątkiem. Niewielkie zbieżności mogą jednak zaciemnić szerszą perspektywę. Porównanie artystów – po wykazaniu serii pozornych podobieństw (ręcznie rysowane animacje 2D z dużą ilością humoru, których postaciami są często zwierzęta) – szybko ujawnia dwie odmienne osobowości twórcze. U Plymptona humor objawia się w postaci szalonych i szczeniackich gagów, które są „celem samym w sobie”, a u Baumane pełni on bardziej pragmatyczne, poboczne funkcje.

Jak się poznali?

Przyjechałam do Nowego Jorku w 1995 roku i myślałam, że znajdę w nim różne możliwości pracy. Gdy tak się jednak nie stało, po trzech miesiącach zdecydowałam się wrócić do Łotwy. Przed powrotem chciałam odwiedzić jeszcze studia filmów animowanych. Zadzwoniłam do Billa Plymptona. Byłam bardzo zdenerwowana, ale on był wyluzowany: „animator z Łotwy, świetnie, weź z sobą swoje prace i przyjdź jutro do mojego studia”.

Po zobaczeniu filmów i projektów Baumane Plympton z miejsca zaoferował jej współpracę, która trwała około pięciu lat. Ostatnim jej efektem był „Hair High” – i choć od dawna nic nowego nie zrobili razem, dalej są przyjaciółmi.

„Hair High” to szkolna komedię z elementami gotycyzmu, osadzona historycznie i muzycznie w latach 50. Zostanie pokazana w nocnym cyklu „Tylko dla dorosłych”, do którego trafiły też: najmroczniejsze anime Satoshiego Kona „Perfect Blue”, portret duńskiego przemysłu pornograficznego – czyli „Księżniczka” Andersa Morgenthalera czy szokująca, obsceniczna i niepoprawna politycznie trylogia „Nietolerancja” wspomnianego już Phila Mulloya.

autor chciałby serdecznie podziękować Filipowi Kozłowskiemu za okazaną pomoc

 

Międzynarodowy Festiwal Filmów Animator ANIMATOR
Poznań

7–13.07.2017

Animacji poświęcone jest najnowsze wydanie „Czasu Kultury”, „Polityka animacji”, które kupić będzie można między festiwalowymi pokazami w księgarni Bookowski w CK Zamek. Wydanie zostanie także zaprezentowane podczas spotkania „Animacja w druku” w sobotę, 8 lipca o godzinie 14 w Scenie na Piętrze, w którym udział wezmą autorzy tekstów.

Anita Kwiatkowskia-Naqvi, „Ab ovo”