Archiwum
11.02.2011

Anatomia melancholii

Adam Adamczyk
Literatura

Kolejna legendarna książka w ręku polskiego czytelnika. Krakowskie wydawnictwo Universitas opublikowało „Saturna i melancholię” Klibanskiego, Panofskiego i Sachsla – monumentalne, bogate faktograficznie i ikonograficznie dzieło.

Normal 0 21 false false false MicrosoftInternetExplorer4 To lektura obowiązkowa dla śledzących istotę i historię melancholii. Książka daje doskonałe pojęcie o tym, jak dynamicznie zmienny na przestrzeni dziejów okazywał się ów fenomen. Autorzy poddali wnikliwej analizie historię medycznej, przyrodniczej i estetycznej strony zjawiska. Ukonstytuowali wieloznaczną, pojemną definicję, wedle której pod znaczeniem tego słowa możemy mieć do czynienia z chorobą psychiczną przejawiającą się stanami lękowymi, ale także cechę charakteru, jak również przejściowy stan ducha, „czasem bardzo przykry, deprymujący, czasem zaś tylko gnuśny czy nostalgiczny” (s. 23).

Melancholia przez całe wieki pozostawała na manowcach filozoficznej refleksji, poza uniwersum, którego podstawę od zawsze stanowiły takie pojęcia, jak piękno albo prawda. Wabiła za to jej atrakcyjność, opierająca się na tajemnicy, jaka z niej emanowała, wewnętrznych dychotomiach, którymi się przez lata karmiła. Autorzy starają się w książce uporządkować materiał, który z istoty swej jest dość chaotyczny, brak mu intelektualnej konsekwencji typowej nie tylko dla nauk ścisłych, ale także dla klasycznych pojęć humanistycznych. Dlatego wszelkie terminy, definicje, taksonomie dotyczące problematyki melancholijnej – a jest tego w książce cała masa – mają charakter spekulatywny, lokalny, chociaż roszczą sobie naturalnie prawo do obiektywizacji.

I tak od starożytności, rozkochanej w segregowaniu fenomenów otaczającej nas rzeczywisto-ści, szukaniu jednoznacznych praprzyczyn wszelkich zjawisk. Owym czasom zawdzięczamy teorię humoralną, z której zresztą ukonstytuowała się nazwa „melancholia”. Czterem ziemskim żywiołom zapożyczonym od Empedoklesa przyporządkowano cztery pory roku i cztery płyny fizjologiczne. Melancholię skojarzono z ziemią, jesienią i czarną żółcią (mélas cholé). Tylko absolutna równowaga czterech żywiołów czyni człowieka mądrym i zrównoważonym. Zachwianie proporcji jest jak najbardziej niewskazane. Zrazu melancholik był wyrzutkiem, naznaczonym aspołecznymi cechami (lenistwo, skłonno-ści samotnicze, ale także pobudliwość, wzmożona seksualność, jąkanie, otępienie, maniakalne napady euforii, jak również nawroty czarnego humoru, które na przykład nakazują przypuszczać, że jest się glinianym garnkiem). Nawet jego wygląd posiadał charakterystyczny typ. Jak bowiem referują autorzy: „ciepło czyni ludzi długimi, zimno krótkimi, wilgoć grubymi, suchość zaś chudymi, […] drobni, jaśni i tłuści posiadają najmniej melancholijnego soku, a chudzi, ogorzali, włochaci i żylaści najwięcej” (s. 76). Nie była to rekomendacja admirująca.

Dopiero Arystoteles zauważył, że tak naprawdę wszyscy wybitni są melancholikami, choć nie rozstrzyga, czy melancholia jest dla nich balastem, czy czynnikiem sprawczym ich niepospolitości. Wszakże pada stwierdzenie, że owa niezgłębiona i fascynująca konstytucja (stan, choroba, przypadłość) może mędrca zwieść z drogi cnotliwości.

Już od czasów najdawniejszych melancholia jawi się zatem jako zjawisko pełne sprzecznych domniemań, spekulacji. Jest skupiskiem prawd paradoksalnych, cech wzajemnie sprzecznych, uzupełniających się w unikatowym melanżu.

Średniowieczna refleksja kazała widzieć w melancholii chorobę, a Hildegarda z Bingen upatrywała jej przyczyn w grzechu pierworodnym. Zalecano przeciw owej uwierającej przypadłości osobliwe środki zaradcze: „Zaleca się rozumne i przyjemne rozmowy […] z różnego rodzaju muzyką i aromatycznym klarownym i całkiem lekkim winem” (s. 107).

Humaniści renesansu – nawiązując do tradycji Arystotelesa i Teofrasta – zawyrokowali, że melancholia jest atrybutem Geniusza, czego najjaśniejszym dowodem personalnym była osobowość twórcza Albrechta Dürera. Szczególnej uwadze poddali autorzy omawianego dzieła słynny miedzioryt „Melancholii I”. Symbolika arcydzieła jest nie tylko faktycznym podsumowaniem dotychczasowej tradycji, lecz stanowi również kodyfikację dla każdego, kto w przyszłości będzie się zjawiskiem melancholii zajmował – filozofa, lekarza, artysty. Poddane zostają interpretacji atrybuty widoczne na rycinie: sakiewka (symbolizuje gromadzenie wielkiego majątku, skąpstwo), podparta głowa (melancholijna figura sedens zawsze trzyma głowę podpartą na dłoniach – znużenie, senność), zaciśnięta pięść (skąpstwo), ziemista twarz (typowa dla melancholijnej fizjonomii), pies i nietoperz (zwierzęta saturniczne), wieniec na skroniach (pozytywny atrybut, świadczący o ponadprzeciętnych zdolnościach postaci).

W książce znajdziemy całe mnóstwo tym podobnych analiz, alegorycznych odczytań malarstwa, rysunku, sztuki rytowniczej, wszak alegoriami karmi się melancholia, to jej podstawowe figury poetyckie. Paradoks alegorii melancholicznej objaśniał Marek Bieńczyk: „Można na nie patrzeć jako na maski zasłaniające próżnię świata, pozorujące jakiś sens, lecz nie zapominając przy tym o rozpadzie i upadku, którego są efektem. Alegorie są wygodnymi dla wyobraźni melancholijnej figurami retorycznymi z ich światłocieniem, z ich światem fasady, za którą nic się nie kryje. Melancholia, dla której żadna rzecz nie posiada odrębnego sensu, nie tylko chętnie sięga po alegorie: dla niej wszystko staje się alegorią, wszystko w alegorie się przeistacza. Tak dalece, że wyobraźnia melancholijna jest z samej swej zasady wyobraźnią alegoryczną”1.

Oprócz profesjonalnych analiz (np. tekst o wielościanie zamieszczonym na rycinie „Melancholii I”) przeczytać możemy setki humorystycznie dzisiaj brzmiących wyimków z nierzadko kuriozalnych w treści ksiąg, traktatów, dowodnie świadczących o paradoksalnej naturze tytułowego pojęcia. Opis nie zastąpi lektury. Mankamentem jedynym wydaje się zbyt oględne potraktowanie kultury romantycznej, może nazbyt płytkie sprowadzenie melancholii romantycznej do nieledwie nostalgii, a nostalgia, w przeciwieństwie do melancholii, daje możliwość przepracowania straty. Zarzucono melancholii romantycznej, że puszczona jest na żywioł, wyjęta z mocy rozumu, zapominając choćby o estetyce Charles’a Baudelaire’a, nie pozbawionej restrykcji, nie puszczanej na żywioł niekontrolowany. W niepamięć autorzy książki puścili zjawisko spleenu, ważkie również dla melancholii XX wieku.

„Saturn i melancholia” jest książką o historii, warto jednak na koniec nadmienić choćby w kilku słowach o współczesnym aspekcie melancholiczności. Zainteresowanie nią nie maleje, przeciwnie, ostatnimi czasy ulega intensyfikacji. Od kilkudziesięciu lat trwa dyskusja o kryzysie czy zgoła zaniku Historii, wielkich narracji, uniwersalistycznych projektów teoriopoznawczych. To niewątpliwie dobre podglebie dla umacniania się świadomości melancholicznej. Te lata zwątpienia w celowy ciąg procesu historycznego, kryzys ideologii, holistycznych projektów politycznych – wszystko to doprowadza do stopniowej, lecz postępującej restytucji i reinterpretacji pojęcia. I chociaż rzeczywistość XXI wieku zdaje się zaprzeczać tezom Fukuyamy i jemu podobnych, Dürerowski homo melancolicus nie myśli podnosić głowy i rwać się do boju o lepsze jutro.

Przypisy:

1 Bieńczyk M., Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty, Warszawa 1998, s. 86.

Raymond Klibansky, Erwin Panofsky, Fritz Saxl, „Saturn i melancholia. Studia z historii, filozofii, medycyny, religii oraz sztuki”, przekład Anna Kryczyńska, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2009

Tekst ukazał się w „Czasie Kultury” 3/2010, s.134–136



Kolejna legendarna książka w ręku polskiego czytelnika. Krakowskie wydawnictwo Universitas opublikowało „Saturna i melancholię” Klibanskiego, Panofskiego i Sachsla – monumentalne, bogate faktograficznie i ikonograficznie dzieło.