Archiwum
08.12.2015

Podczas praktyk nauczycielskich w jednej ze śródmiejskich podstawówek, mieszczącej się w pobliżu synagogi, będącej wówczas jeszcze pływalnią, dyrektorka owej szkoły opowiadała mi, jak duży kłopot sprawiają jej rodzice uczniów, którzy nie zgadzają się, by obowiązkowe lekcje pływania odbywały się w obiekcie przy Wronieckiej, a tak przecież – żaliła się – jest najwygodniej, dla szkoły, dla nauczycieli. Nie rozumiała swoich oponentów, ich sprzeciw uznała za nieuzasadniony, wręcz histeryczny. Twierdziła, że reprezentuje zdroworozsądkowe stanowisko, że budynek nie potrzebuje czyjejkolwiek empatii. Po lekturze wstrząsającej książki „Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej Synagogi przy Wronieckiej”, zredagowanej przez Joannę Roszak, literaturoznawczynię i poetkę związaną z Poznaniem, mogłabym tamto zdarzenie podsumować stwierdzeniem, iż moja rozmówczyni „nie potknęła się” o synagogę.

W swojej książce Roszak zrobiła jednak coś więcej niż tylko zebrała podobne anegdoty. O budynku rozmawiała z osobami, które pamiętały go sprzed wojny lub upominały się o jego tożsamość bądź o tożsamość podobnych miejsc. Ten tom jeszcze przed lekturą wywołuje szereg zdziwień. Zdziwieniem pierwszym są jego wydawcy. To jednak kuriozalne (ale może też znamienne), że książkę tak ważną dla środowiska poznańskiego opublikowały wspólnie lubelski Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” oraz Instytut Slawistyki PAN (z siedzibą w Warszawie). Źródłem drugiego zdziwienia jest fakt, że ta ze wszech miar potrzebna książka ukazuje się tak późno, że do tej pory nikt nie przyjrzał się losowi budynku, jego aurze, ambiwalentnym reakcjom, jakie wciąż wywołuje. Wprawdzie ostatnio można mówić o przejawach zainteresowania historią mniejszości żydowskiej w Poznaniu (2012: kompendium Rafała Witkowskiego „Żydzi w Poznaniu. Krótki przewodnik po historii i zabytkach”; 2014: opracowany przez Andrzeja Niziołka i Ksenię Kossakowską imponujący album „Fira” – historia Firy Mełmadezon-Saleńskiej), jednak wciąż brakowało publikacji o miejscu, o którym Joanna Tokarska-Bakir w posłowiu do tomu Joanny Roszak mówi, że jest „wrzodem, nie raną” na tkance miasta. Może dlatego redaktorka zbioru nie rozmawiała z autorami wspomnianych publikacji, chciała, by w jej zbiorze wybrzmiały głosy, artystów, działaczy społecznych, humanistów, dla samopoczucia miasta kłopotliwe, kontrowersyjne.

Z książki wyłania się przedziwne powidokowe, pogłosowe kalendarium losów budynku, wyłania się w kilku odsłonach – w otwierającym tom eseju Joanny Roszak i w kolejnych rozmowach, jakie na przestrzeni paru lat prowadziła. 5 września 1907 roku o godzinie 11.30 dokonano poświęcenia Synagogi Wielkiej, jednej z największych bożnic na linii Berlin-Warszawa. 9 września 1939 roku w świątyni odbyło się ostatnie nabożeństwo, w 2005 roku poznański artysta, Janusz Marciniak, z tej daty uczynił tytuł swej instalacji prezentowanej w gmachu synagogi-pływalni, na tafli wody ułożył znicze, które odwzorowywały wygląd nieba nad Poznaniem dokładnie sześćdziesiąt sześć lat wcześniej. 4 kwietnia 1940 roku Niemcy zerwali linami gwiazdy Dawida z kopuł bożnicy – z kolei do tej daty wrócił Rafał Jakubowicz, który 4 kwietnia 2003 zrealizował projekt „Pływalnia”. Tytułowe słowo w języku hebrajskim zostało wówczas wyświetlone na budynku synagogi, akcja trwała krótko, około godziny, została po niej dokumentacja fotograficzna i nagranie wideo. Przypadkowi przechodnie-świadkowie performansu nie rozumieli, czego on dotyczy, nietrzeźwy mężczyzna krzyczał: „tu nie było żadnej synagogi”. Pływalnię otwarto w 1941 roku, najpierw korzystali z niej żołnierze Wehrmachtu, później, przez następne dziesięciolecia, poznaniacy. Kolejne ważne dla budynku daty to rok 2002, kiedy obiekt przejęła reaktywowana w mieście trzy lata wcześniej gmina żydowska, i rok 2011, kiedy pływania została zamknięta z uwagi na zły stan techniczny.

To osobliwe kalendarium obywa się więc bez dat granicznych w XX-wiecznych dziejach Polski, zarówno zmiany, które przyniósł rok 1945, jak i przełom roku 1989 nie wywarły znaczącego wpływu na losy obiektu. W historii synagogi-pływalni te dekady zdają się puste, są czasem cywilnej obojętności. Na początku nowego stulecia, kiedy wreszcie zaczęła się budzić wrażliwość na aurę tego miejsca, powstał utwór Agnieszki Kuciak pod tytułem „Wroniecka”, a Janusz Marciniak stworzył w przestrzeni synagogi interwencyjne instalacje (w 2004 roku – „Atlantydę”, dwa lata później – „Alfabet”). W 2005 roku w szóstym numerze pisma dla nauczycieli „Polonistyka” Joanna Roszak wraz z Katarzyną Kuczyńską-Koschany opublikowały szkic „Upominanie-odpominanie. Poznańska synagoga w tekstach poetyckich”, później obie literaturoznawczynie jeszcze kilkakrotnie, już w artykułach pisanych osobno, wracały do poznańskiej nie-pamięci o Żydach, ich naukowe eseje – merytoryczne i emocjonalne – to również rodzaj interwencji. Ale i rodzaj przeciwwagi dla takich głosów jak opublikowany w 2006 roku list otwarty Marcina Libickiego, wówczas posła do Parlamentu Europejskiego, który wystąpił z inicjatywą zburzenia budynku, będącego w jego przekonaniu reliktem Kulturkampfu, bo – argumentował – mieszkający w Poznaniu Żydzi czuli się Niemcami, nie Polakami. Ten kuriozalny pomysł został ostro skrytykowany przez środowiska artystyczne. Rok później w murach dawnej bożnicy odbyła się pierwsza edycja festiwalu Tzadik, a architekci Stefan Bajer i Krzysztof Kwiatkowski przedstawili projekt przebudowy gmachu, drugi z nich jest też autorem wirtualnej rekonstrukcji przedwojennego wyglądu budowli. Kolejna dekada XXI wieku zaczęła się od „Marszu tyłem” (z inicjatywy Hanny Gil-Piątek), którego uczestnicy krokiem raka przebyli drogę od poznańskiej katedry do synagogi, potem w ramach jednej z edycji Mediations Biennale (2012) gmach stał się przestrzenią wystawienniczą, a wiele instalacji nawiązywało do jego historii, zaś w 2014 roku Andreas Knitz i Horst Hoheisel zrealizowali projekt site-specific „Oko pamięci”, łączący naznaczone przestrzenie zbezczeszczonej synagogi i jednego z pomieszczeń poznańskiego Zamku, które w intencji nazistów, zajmujących gmach w czasie II wojny światowej, miało stać się gabinetem Hitlera.

Te prace jawią się – mówiąc słowami Janusza Marciniaka – jako „próba odpowiedzi na pustkę po Żydach”. Roszak, która, zdaje się, obejrzała i głęboko przeżyła wszystkie instalacje, o jakich wspomina, buduje teraz scalającą interpretację. Mówi o uświęcających zbrukane miejsce „artystycznych ceremoniach, przywracających pamięć”, oto za ich sprawą dawna bożnica na powrót staje się „domem zgromadzeń”. „Spod dzisiejszego wraku, spod funkcjonującej jeszcze do niedawna pływalni, wynurza się mglisty odmazywany widok budynku z początku poprzedniego wieku”. Jednocześnie w słowach autorki nie ma łatwego pocieszenia, zaś wywiady, jakie przeprowadziła, nieproste, niekiedy dotkliwe, przynoszą jeszcze dodatkowe wątpliwości, odsłaniają pustkę. „Rozmawialiśmy o niej, więc nabierała ważności. Ale w rozmowach wysuwaliśmy na wierzch przede wszystkim milczenie, z poczuciem, że żaden tikun nie jest możliwy. Patrząc na upokorzony budynek, widzimy jak nicość przeplata się z istnieniem”.

Z niektórymi z rozmówców Roszak rzeczywiście wchodzimy do wnętrza synagogi, z innymi wychodzimy z niej, choć właściwie wychodzimy z pływalni. Ci pierwsi pamiętają jeszcze świątynię, urodzeni w Poznaniu przed wojną: Zygmunt Bauman, Baruch (Bronisław) Bergman, Zwi Steinitz snują bolesne opowieści o antysemityzmie lat 30., wydawanych w Poznaniu pismach szerzących nienawiść do Żydów, oficjalnych formach prześladowania i braku akceptacji wśród kolegów-katolików. Z drugiej strony, z perspektywy synagogi zamienionej w pływalnię, mówią związani z miastem: Krystyna Piotrowska, artystka wizualna, tematyzująca żydowskie pochodzenie w swych pracach, Zbigniew Pakuła, redaktor naczelny pisma „Miasteczko Poznań”, dziennikarz, który dokonał przewartościowań swojego warsztatu reporterskiego, gdy zetknął się z opowieściami ocalałych z Zagłady, oraz Bartłomiej Krupa – badacz literatury i historiografii Zagłady. Z nieco większego dystansu na poznańską bożnicę patrzą autorzy dwóch swoiście spokrewnionych ze sobą albumów: Wojciech Wilczyk, który przez lata fotografował budynki dawnych synagog zmienionych w lokale gospodarcze, przemysłowo-usługowe i Łukasz Baksik, który z kolei robił zdjęcia macew (projekt został sfinalizowany w formie publikacji „Macewy codziennego użytku”). Wreszcie ostatnim rozmówcą Roszak jest Tomasz Pietrasiewicz, dyrektor lubelskiego Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, którego działalność jawi się jako alternatywa dla nie-funkcjonowania synagogi w Poznaniu, powinna stać się inspiracją dla wszystkich, którzy zadają sobie pytanie, co zrobić z budynkiem i czy miasto może sobie pozwolić na powołanie instytucji kulturalno-edukacyjnej.

Prawie wszystkim swoim rozmówcom Roszak zadaje podobne pytanie: „Dlaczego?” – dlaczego zainteresowali się budynkiem dawnej synagogi, dlaczego zajęli się tematem żydowskim w pracy artystycznej lub naukowej itd. Mnie w pamięci szczególnie zapadła odpowiedź Wojciecha Wilczyka, wspominał on, jak będąc w Treblince, odczytywał nazwy miejscowości, z których pochodziły ofiary, uświadomił sobie wtedy, że wszystkie te miejsca odwiedził w poszukiwaniu budynków synagog. „To mnie zmroziło – mówi. – Puste i zaniedbane miejsca, które dostrzegłem w polskim krajobrazie, przestały mieć dla mnie charakter anonimowy”. Niewątpliwie, o czym zaświadcza książka Wilczyka, los poznańskiej synagogi jawi się raczej jako typowy dla bożnic w Polsce. Odróżnia ją może to, że włodarze miasta utrzymali status quo narzucone budynkowi przez nazistów, a także klisze pamięci, jakie wywołuje, fantazmatyczne skojarzenia charakterystycznych pryszniców z komorą gazową. Dawna synagoga, dziś traktowana najczęściej obojętnie, staje się znakiem codziennego antysemityzmu, spowszedniałego, skrywającego się choćby pod praktycznym podejściem, o którym wspomina Piotrowska: „Powszechnie znana jest […] pragmatyczność i gospodarność [mieszkańców Poznania]. W tych »okolicznościach przyrody« tak długo trwające upokorzenie poznańskiej synagogi, będące kontynuacją losu, który wyznaczyli jej Niemcy, staje się zrozumiałe… Nie do przecenienia jest umiejętność pływania, którą tak wielu poznaniaków zawdzięcza właśnie temu miejscu”. W trakcie tej rozmowy Roszak dochodzi do wniosku, że miasto z jednej strony wciąż wytyka niektórym swoim mieszkańcom, iż są Żydami, z drugiej strony nie chce pamiętać o przeszłości budynku. Gdzie indziej autorka pyta, posługując się określeniem Tokarskiej-Bakir, czy w Poznaniu „obca bywa nawet pustka po Żydach”. Wypowiadający się w książce twórcy – artyści i eseiści, twierdzą, że swoimi działaniami chcieli dać odpór obojętności, niezrozumiałej amnezji poznaniaków. Katarzyna Kuczyńska-Koschany mówi, że synagoga winna działać na nas, na przechodniów jak Stolperstein – potykacz. W Poznaniu jest więcej takich miejsc, wciąż wiedzą o nich jedynie wtajemniczeni, to przejęty przez Międzynarodowe Targi Poznańskie teren cmentarza żydowskiego, na którym pochowany został znany rabin Akiwa Eger czy stadion im. Edwarda Szyca, gdzie naziści urządzili obóz pracy dla Żydów i dokonywali egzekucji.

Wszyscy rozmówcy Joanny Roszak uznają wyjątkowość synagogi-pływalni, konieczność przepracowania przez poznaniaków historii lokalnej społeczności żydowskiej, dopisania do opowieści o jej życiu opowieści o prześladowaniach i śmierci, a także ekspiacyjnej opowieści o wymazywaniu z tkanki miasta pamięci o zgładzonych w czasie II światowej mieszkańcach. Ale jednocześnie poszczególne wypowiedzi zamieszone w zbiorze „Słyszysz? Synagoga…” znacznie się różnią między sobą. O ile większość autorów opowiadałaby się za utworzeniem w budynku ośrodka kulturalnego, edukacyjnego, o tyle Bartłomiej Krupa rozumie racje stojące za pomysłem, by w gmachu urządzić hotel. Ten sam badacz nadto krytycznie i niefrasobliwie odnosi się do instalacji Marciniaka, gdy mówi, że „dziś pachniałaby mu pewnie kiczem i tanią sentymentalizacją”. Inaczej rzecz widzi Krystyna Piotrowska, która w odmiennym kontekście podkreśla, że nawet powierzchowne przejawy i formy filosemityzmu mogą być wstępem do głębszego rozumienia.

Książka Joanny Roszak nie przynosi, oczywiście, odpowiedzi na pytanie: „jak pamiętać”. Ukazuje zaś komplikacje pojedynczych i zbiorowych narracji, na przykład Baruch (Bronisław) Bergman opowiada o antysemityzmie Poznania w latach 30., a zarazem o swej tęsknocie za tym miastem, o niezwykle ciepłym przyjęciu, które go tu spotkało, gdy przyjechał po latach. Wszelako w dużej mierze „Słyszysz? Synagoga…” to diagnoza niepamięci, „pustki” jako stanu świadomości przeważającej większości mieszkańców miasta. Na tym tle szczególnego charakteru nabiera rozmowa ze Zbigniewem Pakułą, który przestrzega przed zagadywaniem pustki po Żydach, proponuje raczej znaleźć dla niej rezonans, zarazem w wypowiedziach redaktora „Miasteczka Poznań” najbardziej chyba słychać rozczarowanie czy wręcz rozgoryczenie, znamienne w przypadku kogoś, kto może najdłużej i najkonsekwentniej próbuje „odpominać” ten aspekt miejskiej historii. Swoich rozmówców nazywa Roszak „kartografami pustki”, większość z nich ma dojmujące poczucie, że jest ich, których obchodzi los synagogi-pływalni, kilku może kilkunastu, że owe odczyniające gesty artystyczne, jakie wykonują to raczej „punkty świetlne” (Kuczyńska-Koschany), że adresatami ich misteryjnych prac pozostają wciąż Ci, których nie ma.

 

Joanna Roszak, „Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej Synagogi przy Wronieckiej”
Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”, Instytut Slawistyki PAN
Lublin – Warszawa 2015.

 

fot. R. Jabubowicz

alt