Archiwum
28.11.2016

Nowi mieszkańcy miasta

Natalia Mazur
Podskórny Poznań

Zaczęło się od dwóch dużych projektów naukowych na temat migrantów mieszkających w Poznaniu. Gdy się zakończyły, antropolożki Natalia Bloch, Izabela Czerniejewska i Karolina Sydow zadały sobie pytanie: „Zaczynać trzeci? Ale po co?”.

Urzędnicy pytali: „Cudzoziemcy? No, a ilu ich jest w Poznaniu?”.

Antropolożki przekonywały, że tej rozmowy nie należy zaczynać od liczb.

Są współtwórczyniami Migrant Info Point – pierwszego w Poznaniu punktu informacyjnego dla cudzoziemców. MIP działa w dawnym Collegium Historicum Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, w pokoju z widokiem na Zamek Cesarski.

Obecny dyskurs medialny na temat uchodźców i migrantów ma wpływ na waszą pracę?

K.S.: Trudniej się przebić się z tematem migrantów, bo wszyscy myślą, że chodzi nam o uchodźców. Myślą kalkami: aha, trzeba im zapewnić dach nad głową. Tłumaczymy różnice między migrantem a uchodźcą, wyjaśniamy, że uchodźców z Syrii w Polsce prawie nie ma, za to w Poznaniu mieszkają tysiące Ukraińców i to o nich chcemy rozmawiać.

I.Cz.: Niezależne od tego, co mówi rząd i media, musimy zająć się swoją pracą, wyjaśnić cudzoziemcowi, jak powinien wypełnić dokumenty. Rozwiązujemy problemy na podstawowym poziomie.

Jesteście antropolożkami, robicie lub już zrobiłyście doktoraty na UAM. Mogłybyście czytać, pisać, prowadzić badania, a siedzicie w dokumentach, wykonując żmudną, urzędniczą pracę.

N.B.: Ale my już przebadałyśmy. Kiedy w 2009 roku zakładaliśmy na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza Centrum Badań Migracyjnych, mieliśmy przede wszystkim intencję wypełnienia luki na polu badań migracyjnych, które wcześniej były w Polsce bardzo warszawocentryczne. Zrealizowaliśmy dwa duże projekty badawcze, finansowane ze środków europejskich z i Narodowego Centrum Nauki. W pierwszym badaliśmy bariery i czynniki sprzyjające integracji imigrantów w Poznaniu w trzech obszarach: edukacji, opieki zdrowotnej i rynku pracy. W ramach drugiego poznawaliśmy różne środowiska migracyjne w mieście. Po pierwszym projekcie opublikowaliśmy książkę, która powstała z założeniem, że nie jest to akademickie pisanie dla innych akademików. Wypisaliśmy rekomendacje, zrobiliśmy konferencję, pozapraszaliśmy wszystkich urzędników. A potem zapytaliśmy: co teraz? Mamy robić trzeci taki sam projekt? Przecież po to prowadzimy takie badania, by miały one realne przełożenie. Pierwotnie był pomysł, że CIDO, czyli Centrum Informacji dla Obcokrajowców, zostanie utworzone przez miasto. My natomiast wystąpimy w roli konsultanta merytorycznego i zapewnimy streetworkerów. Nie wyszło.

Była w ogóle na to szansa?

N.B.: Był nawet wspólnie napisany projekt do Europejskiego Funduszu na rzecz Integracji Obywateli Państw Trzecich. Ale w ostatniej chwili miasto w osobie prezydenta – a było to jeszcze za poprzedniej ekipy rządzącej– stwierdziło, że imigracja nie jest znaczącym zagadnieniem w polityce lokalnej, a cudzoziemcy nie są grupą, którą trzeba się szczególnie zajmować. I wtedy Karolina usiadła i napisała wniosek do Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. Przekuła ówczesny pomysł CIDO w MIP, obudowała różnymi działaniami, kursami języka polskiego, doradztwem zawodowym, kampanią społeczną „Wspólnie tworzymy jeden Poznań”.

K.S.: Nie mieściło nam się w głowach, że po tym, jak poznaliśmy już sytuację migrantów, pójdziemy sobie dalej. Czuliśmy misję, nie do końca może zwerbalizowaną, by sprawić, że ludzie inaczej spojrzą na cudzoziemskich mieszkańców Poznania. Nie będą zaczynali rozmowy od liczb, od zastanawiania się, jak liczną są grupą, a od tego, jakie ta grupa ma potrzeby i co można zrobić, by wyjść im naprzeciw. Trzeba pamiętać, że są to nowi mieszkańcy miasta, którzy mają swoje określone potrzeby.

N.B.: Antropologia staje się coraz bardziej społecznie zaangażowana. Nie boimy się zarzutów o nienaukowość. Poprzez wspieranie migrantów w przedzieraniu się przez gąszcz procedur poprawiamy jakość ich życia. A wychodząc poza akademię, nawiązując relacje z urzędnikami, mamy szansę zdekonstruować pewne pojęcia od środka, na przykład kategorię nielegalności. Nie ograniczamy się tyko do wysublimowanych, wyrafinowanych dekonstrukcji teoretycznych w tekstach docierających do wąskiego grona naukowców.

I.Cz.: Mam dużą potrzebę kontaktu z terenem badawczym. Kiedy powstał MIP, to, że będę w nim pracować,było tylko kwestią czasu. A że to się może skończyć wypaleniem zawodowym, to rzecz drugorzędna. Mogę pracować z cudzoziemcami, ale mogę też o tym opowiadać na konferencjach, realizować misję edukacyjną w różnych środowiskach. Rozkręcamy kolejne tematy. Karolina robiła niedawno szkolenie dla policjantów na temat imigrantów mieszkających w Wielkopolsce.

N.B.: Zawodowo jako antropolodzy zajmujemy się często grupami nieuprzywilejowanymi, pozycjonowanymi przez mainstream na obrzeżach. Trudno chodzić, opisywać ich życie, zabierać czas i uwagę tylko po to, by napisać artykuł za ileś punktów i piąć się po szczeblach kariery naukowej.

K.S.: Wynika to nie tylko z etyki zawodowej, ale także ze światopoglądu, z przekonania, że działania równościowe mają sens. Mogłabym się zajmować inną niż cudzoziemcy grupą, ale nie potrafiłabym zatrzymać się na teorii.

Finansowanie z programu Kapitał Ludzki już się skończyło. Skąd macie pieniądze na działanie?

N.B.: Z założenia miał to być program pilotażowy. Chcieliśmy przekonać się, czy takie miejsce jest potrzebne. Od października 2013 do czerwca 2015 roku udzieliliśmy wsparcia 450 cudzoziemcom mieszkającym w Poznaniu.

K.S.: Od 2015 roku MIP jest finansowany przez urząd miasta. Ale w ramach konkursu.

I.Cz.: Nie jesteśmy już częścią uniwersytetu i aby móc starać się o środki zewnętrzne na działania pozanaukowe, staliśmy się fundacją. Niekorzystne jest to, że MIP sam w sobie jest cały czas traktowany jako projekt. A projekty mają szanse na dofinansowanie, jeśli są innowacyjne. Tymczasem my w MIP-ie nie mamy być innowacyjni, tylko coraz lepiej robić to, co już robimy.

To znany problem organizacji pozarządowych. Tworzysz coś, co sprawnie działa, ale jeśli chcesz zdobyć środki na dalszą działalność, musisz kreatywnie udowodnić swoją innowacyjność. Chcąc na przykład dożywić dzieci z ubogich rodzin, jednego roku prowadzisz program „poznajemy kuchnie świata”, a innego „gotujemy jak nasze babcie”.

N.B.: Iza, zamiast zająć się ważnymi sprawami, dziubie projekty na 10 tysięcy złotych. Mimo miejskiego wsparcia mamy problemy z ciągłością instytucjonalną.

K.S.: Patrząc z lotu ptaka, można zobaczyć postęp. W finansach miasta pojawiła się linia budżetowa umożliwiająca naszą działalność. Na pewno wpływ na zmianę postaw ma rosnąca liczba cudzoziemców. Urzędnicy przestali postrzegać problem jako teoretyczny, abstrakcyjny, a widzą realną kwestię, którą trzeba się zająć.

I.Cz.: Napisaliśmy wspólny projekt z Miastem i Wielkopolskim Urzędem Wojewódzkim. Jego istotną częścią jest stworzenie dodatkowego stoiska MIP-u w wydziale do spraw cudzoziemców Urzędu Wojewódzkiego. Urzędnikom będzie wygodniej, a procedury będą sprawniej szły, jeśli cudzoziemcy będą podchodzili do okienka z prawidłowo wypełnionymi dokumentami i będą mieli komu zadać pytania, które nie są związane z procedurą.

K.S.: Koordynujemy spotkania dla przedstawicieli różnych instytucji. Cudzoziemcy przestają być niewidzialni. Komunikujemy, czasem podprogowo, że oni też są mieszkańcami miasta. Walczymy ze stereotypami. Czasem słyszymy: „Przecież to są dorośli ludzie, jakie oni mogą mieć problemy? Wystarczy przecież papierek wypełnić”. Dlatego opowiadamy indywidualne historie, jak te o pomyłkach pracodawców w dokumentach, by uświadomić ludziom, że nieradzenie sobie nie wynika z lenistwa czy złej woli imigranta. W sytuacji, gdy odgórnie wymaga się od cudzoziemców sprostania określonym procedurom, oczywistą konsekwencją powinno być zapewnienie dogodnych warunków dopełnienia wymaganych formalności. Co najmniej poprzez umożliwienie łatwego dostępu do informacji o tych procedurach

Iza wspomniała o wypaleniu. Z czego ono wynika? Pracujecie pełną parą, a dziennikarze i politycy wygadują głupoty i lęk przed „obcym” trwa?

I.Cz.: Słowa „wypalona” użyłam, bo czuję się przepracowana. Różni ludzie zaczynają dostrzegać potrzebę istnienia takiej organizacji jak nasza. Dostaję mnóstwo różnych propozycji współpracy. Muszę przepraszać, że nie mam czasu na spotkanie.

K.S.: Przydałoby się, gdyby ktoś do nas przyszedł i powiedział: tak, widzimy, że to, co robicie ma sens, mamy dla was pieniądze na stałą działalność i świetny lokal.

I.Cz.: Żeby po prostu ktoś zaakceptował, że MIP jest instytucją, działa i robi pożyteczne rzeczy dla mieszkańców, dla miasta.

K.S.: Coraz częściej słyszymy, że temat migrantów jest ważny.

N.B.: Bardzo mocno weszliśmy też w obszar, który wcześniej nie był dla nas wiodący, czyli komunikowanie się z naszym własnym społeczeństwem. Zauważyłam, że migrant to ciągle jest ten „inny”. A może warto, żebyśmy pomyśleli o sobie samych jako migrantach czy uchodźcach, którymi wielokrotnie w naszej historii byliśmy? Dlatego wymyśliłam wystawę„Wszyscy jesteśmy migrantami” pokazywaną w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Pracowałam ze studentami z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM nad fragmentami listów sprzed 125 lat, wysyłanych do rodzin przez Polaków migrujących do Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Najchętniej przyjmowano Anglików, Niemców, Norwegów, a my byliśmy ten „gorszy sort”. Teraz ta sama narracja pojawia się w Polsce, tyle że w naszym własnym wykonaniu. „To już wolimy Ukraińców” – mówią ci sami Polacy, którzy jeszcze niedawno wyzywali Ukraińców od „ruskich”. Zauważyłam, że 125 lat temu w USA też używano klucza religijnego, obawiano się Żydów i katolików, pojawiały się argumenty o zacofaniu, moralnej degeneracji, niezdolności do asymilacji. Jakbyś wycięła z tamtych tekstów Polaków i podstawiła w ich miejsce Syryjczyków – czy szerzej, muzułmanów – to otrzymałabyś dokładnie to samo, co czytasz dziś. Chciałam, żeby publiczność wystawy dostrzegła te analogie.

I.Cz.: Pamiętam, jak kilka lat temu chodziłyśmy po uczelnianych korytarzach, by się dowiedzieć, ilu cudzoziemców jest wśród studentów poszczególnych wydziałów. Za każdym razem na nowo tłumaczyłyśmy, kim jesteśmy, ludzie nas nie kojarzyli, nie interesowały ich sprawy imigrantów. Kilka dni temu byłam w rektoracie UAM. Spojrzałam przez okno, na wieżę zegarową Zamku, i zobaczyłam wielki baner zapowiadający wystawę Natalii. Gigantyczny napis: „Wszyscy jesteśmy migrantami”. Aż mnie ciary przeszły. Rety, to jest nasze!

 

 

Całość prezentowanego wywiadu ukaże się w książce „Poznań inicjatyw”, której premiera przewidziana jest na grudzień 2016 roku.

Książka będzie wydana w ramach projektu „Organiczny Poznań” finansowanego ze środków Muzeum Historii Polski i Urzędu Miasta Poznania.