Archiwum
11.08.2017

(Nie) działo się w Poznaniu

Paulina Kulesza
Podskórny Poznań

„U nas ciągle festiwale, wernisaże, koncerty… A czy w tym Poznaniu w ogóle coś się dzieje?” – zastanawiała się ostatnio moja znajoma, która po pięcioletnim pobycie w Katowicach wróciła na stałe do rodzinnej miejscowości. Pytanie padło być może we właściwym momencie: początek sierpnia, miasto powoli pustoszało. Miejscowe towarzystwo niepostrzeżenie wybywa, by zamknąć się w kinowych salach na wrocławskich Nowych Horyzontach, wyczekiwać koncertów na katowickim OFF Festivalu lub beztrosko bawić się na Woodstocku. Równocześnie pojawia się jednak pretekst, by rozwiać wątpliwości koleżanki – podsuwam jej niepozorną broszurę, na odchodnym każąc uzbroić się w długopis i żelazną cierpliwość. Tylko z ich pomocą można rozprawić się z programem inicjatywy współtworzonej przez trzy lokalne kina studyjne, kryjącej się pod przewrotnym szyldem Nic Się Tu Nie Dzieje. Programem, jak nietrudno się domyślić, przytłaczająco różnorodnym.

Organizatorzy tegorocznej, drugiej edycji wydarzenia zadbali o to, by nikt nie poczuł się wykluczony – znalazło się miejsce zarówno dla fanów blockbusterów, jak i miłośników dzieł bardziej ambitnych; dla widzów niecierpliwie oczekujących przedpremier, jak i tych wolących obcować z klasyką. Ale Nic Się Tu Nie Dzieje ma do zaoferowania znacznie więcej od interesującego filmowego repertuaru, tworząc dodatkową przestrzeń do dzielenia się kreatywną energią – w trakcie licznych spotkań z twórcami i aktorami, przy okazji współtowarzyszących wystaw, wernisaży i warsztatów, często wykraczających daleko poza kinowe sale.

Nic Się Tu Nie Dzieje wtargnęło tanecznym krokiem na ulice miasta już w dniu swego oficjalnego otwarcia. Dominującym motywem było disco, a żelaznym punktem piątkowego programu – chodzony maraton Friday Night Fever. Po równoczesnej, wieczornej projekcji dwóch filmów w reżyserii Todda Haynesa („Idol” w Muzie, „I’m Not There” w Rialto) zebrani widzowie pomaszerowali pod wodzą kuglarzy na szczudłach w barwnym korowodzie, by spotkać się przy wejściu do Centrum Kultury Zamek – tam zastali wodzireja, który tajemnym przejściem poprowadził ich na dalszą część imprezy. Wcześniej, na dziedzińcu Rialto niepewni swoich tanecznych umiejętności uczestnicy mogli w ekspresowym tempie podszkolić się pod czujnym okiem instruktorki. Za parę godzin, po pokazie kultowej „Gorączki sobotniej nocy” w kinie Pałacowym, zaprezentują w trakcie silent disco układ, jakiego nie powstydziłby się sam Travolta.

Po szaleństwach piątkowej nocy na podwórku kina Muza zastaję krajobraz iście postapokaliptyczny. W bramie stacjonują uzbrojeni żołnierze; między podejrzanie wyglądającymi stoiskami, pełnymi laboratoryjnych fiolek i zakurzonych rekwizytów, przemykają postaci rodem z „Mad Maxa”. Czy są garstką wybranych, którym udało się uniknąć zagłady? Spokojnie, to tylko specjalna odsłona cyklu „Kino postapo” – w jej ramach uczestnicy skorzystali z profesjonalnej charakteryzacji i obejrzeli widowiskowe walki w rynsztunku. Zadbano o to, by filmowy repertuar sekcji zawierał propozycje zarówno dla młodszych („Dudi: cała naprzód!”), jak i starszych odbiorców (w tym produkcje klasy B z kultowej już serii VHS HELL). Fani postnuklearnych klimatów mogli się spodziewać dodatkowej atrakcji: zwiedzania schronu przeciwatomowego z projekcją rodzimego klasyka sci-fi („O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji”). Tu przydatna okazuje się jednak zdolność bilokacji, bo w tym samym czasie w Muzie odbywa się jedno z najbardziej oczekiwanych wydarzeń programu: przedpremierowy pokaz „Królewicza Olch” poprzedzający spotkanie z reżyserem Kubą Czekajem i operatorem Adamem Palentą. Cóż, sztuka wyboru.

Spotkania wydają się zresztą jednym z mocniejszych punktów inicjatywy. Poza wspomnianą dyskusją z Kubą Czekajem (który opowiedział m.in. o inspiracjach tytułu dzieła i pracy na planie z młodymi aktorami) dużą rzeszę publiczności przyciągnęła możliwość porozmawiania z Magdaleną Boczarską po seansie „Sztuki kochania” w Centrum Kultury Zamek. Aktorka z właściwą sobie bezpośredniością odpowiadała na liczne pytania, zdradzając przy okazji tajniki castingu i relacji łączącej ją z odgrywaną na ekranie bohaterką. Pokaz nagrodzonego na gdyńskim festiwalu Szczękościsku w Rialto był zaś pretekstem do szybkich warsztatów z Katarzyną Czajką (znaną szerzej jako Zwierz Popkulturalny). Rozkładając krótkometrażówkę na czynniki pierwsze, poczytna blogerka w przystępny sposób przybliżyła zebranym techniki analizy filmowej.

Po kilku dniach odhaczania w programie kolejnych spotkań i przedpremier niewprawionego widza może ogarnąć znużenie (problem ten dotknął moich współtowarzyszy). Bo zaraz kończy się lato, trzeba korzystać z pogody, ile można siedzieć w kinie! Na szczęście Nic Się Tu Nie Dzieje odważnie wykroczyło także w teren, co zaowocowało cyklem pokazów plenerowych na poznańskich osiedlach, gdzie zagrano między innymi „Praktykanta” czy „Zacznijmy od nowa”. W poniedziałkowy wieczór na dziedzińcu zamkowym rozległ się nostalgiczny turkot projektora – odtworzono „Moją łódź podwodną” z taśmy 35 mm. Frekwencyjnym hitem okazało się jednak wydarzenie wieńczące tegoroczną edycję inicjatywy na placu Wolności – niepowtarzalna szansa, by zobaczyć „Mad Maxa” w wersji monochromatycznej na dużym ekranie.

W międzyczasie Nic Się Tu Nie Dzieje zdążyło opanować poznańskie dzielnice (cykl warsztatów i filmowych spacerów po Jeżycach) i całkiem nieoczywiste przestrzenie (wieczorne pokazy horrorów w klimatycznej, zamkowej Sali pod Zegarem). Wzruszało seansami niemej klasyki z muzyką na żywo („Mocny człowiek” wyświetlony w dniu rocznicy śmierci reżysera, Henryka Szaro) i dało możliwość poznania kina z nieco innej perspektywy (zwiedzanie Pałacowego w Zamku). Malkontenci zapewne nie skorzystali z udziału w sesjach jogi śmiechu w Muzie – dowiedzieliby się, kiedy uciszyć wewnętrznego krytyka. A całej reszcie mogę tylko życzyć, żeby równie bardzo Nic Się Tu Nie Działo. Już za rok.

fot. W Kadrze – Piotr Bedliński