Archiwum
08.03.2017

Megadziewczyno! Koloruj, ucz się, walcz…

Lucyna Marzec
Podskórny Poznań Rozmowy

Przedmanifowa rozmowa z kolektywem #MamyGłos, inicjatywą dziewczyn dla dziewczyn promującą prawa, historię i kulturę kobiet.

 

Lucyna Marzec: Chciałam spotkać się z Wami i z Waszą „Kolorowanką z Megababkami”, usiąść przy stoliku, pokolorować i porozmawiać. Czym jest dla Was kolorowanie?

Sylwia Wodzińska: Sposobem na odstresowanie, formą medytacji, ale też wyzwaniem. Taki obrazek Mayi Angelou składa się z czterech tysięcy różnych detali – nie jest łatwo go ukończyć.
Michalina Ferencz: Trzeba dokonać wyboru: koloru, sposobu rysowania. Niby taka prosta rzecz – kolorowanka, ale wymaga skupienia i uwagi.
Aleksandra Sobiech: To ty decydujesz, jak ostatecznie będzie wyglądać twoja kolorowanka. Masz tę dowolność, możesz wyrazić siebie.

Dlaczego postawiłyście na kolorowanie – wypełnianie gotowej już formy – a nie rysowanie?

S.W.: Wydałyśmy notatnik, w którym można rysować, co się chce. Nazywa się „O Żydach i Żydówkach”. Teraz przygotowujemy książeczkę „O waginach”, która też będzie dawać duże pole dla wyobraźni i kreatywności.
M.F.: W przypadku „Kolorowanki…” naszym celem było przypomnienie kobiecych postaci w historii: kolorujesz, a przy okazji czegoś się uczysz. Ta forma nie mogłaby być inna.
S.W.: Trudno jest promować megababki. Zazwyczaj przybiera to formę buzzfeedową: 15 naukowczyń, które powinnaś znać i tym podobne. A my chciałyśmy zaprosić dziewczyny, żeby spędziły ze swoją babką piętnaście, dwadzieścia minut – i zapamiętały ją na dobre. Kolorowanka celowo jest mała: chciałyśmy, by można ją było wziąć do szkoły, wyciągnąć z plecaka na nudnej lekcji i urozmaicić sobie czas…

Co daje wiedza o megababkach? Potrzebujemy wzorów do naśladowania tak jak gotowych form, by kolorować?

M.F.: Jest takie powiedzenie: You can’t be what you can’t see. Jeśli nie widzimy kobiet w przestrzeni publicznej, wykonujących techniczne zawody, inżynierek, liderek – nie mamy na kim się wzorować.
S.W.: Nie chodzi tylko o to, by dać zbiór możliwych trzydziestu patronek, które warto naśladować, ale o to, by zaznaczyć obecność kobiet w różnych rejonach życia społecznego. Wyjść poza dominującą narrację o kobiecie udomowionej, ale pokazać: „hej, na przestrzeni dziejów były babki, które wiele zdziałały na przykład w dziedzinie informatyki czy matematyki, nie jesteś osamotniona w swoich zainteresowaniach”.
A.S.: Problem nie polega na tym, że kobiety nie działały w przeszłości – działały i mają wielkie osiągnięcia – ale na tym, że za mało się o tym mówi. Czasem trzeba bardzo dobrze poszukać, żeby na przykład się dowiedzieć, że to kobieta odkryła podwójną helisę DNA. Dlaczego o niej nic nie wiemy? Bo nie dostała Nagrody Nobla.

Za pomocą kolorowanki walczycie z maskulinistyczną wizją historii nauki?

S.W.: Zabiegamy o to, by zmienić ten dyskurs. Niekoniecznie odziewamy się w oręż, ale chcemy odkryć to, co zakryte.

Działacie na rzecz dziewczyn, które są Waszymi równolatkami albo są niewiele od Was młodsze. Czy wizja historii bez kobiet wynika z Waszych doświadczeń szkolnych i uczelnianych?

S.W.: Tak. Na historii w szkole nie mówi się o kobietach: ani o tych w starożytnej Grecji, ani o tych z „Solidarności”. I nie jest tak, że dziewczynom to nie przeszkadza. Może nie wszystkie o tym mówią wprost, ale jesteśmy tego świadome i nie mamy na to zgody. W liceum przyciągała mnie postać każdej liderki – czy to carycy Katarzyny, czy Fridy Kahlo – każda żeńska postać była dla mnie autorytetem, bo tak niewiele ich było. Z perspektywy czasu widzę, jak ograniczony był to wybór i że wolałabym, by imponowały mi inne kobiety.
A.S.: Nie podobają mi się narracje podręcznikowe. Jeśli już pojawia się w nich kobieta, to zazwyczaj opowieść o niej ułożona jest według wzorca: była dobrą matką i żoną, a do tego odkryła…

Naprawdę tak wyglądają opisy kobiet w podręcznikach?

#MamyGłos: Tak!
S.W.: Były na ten temat badania… Trzy tomy „Gender w podręcznikach”. Zespół tego projektu zrobił dla nas warsztaty…
M.F.: Wystarczyła godzina oglądania przykładów wyjętych z polskich podręczników, by wywołać w nas bunt i gniew. Szkoła nie pokazuje kobiet jako pełnowymiarowych jednostek. Nawet niezależne, wybitne jednostki opisuje w kategoriach tradycyjnych ról społecznych albo dobrych wróżek z baśni…
A.S.: W całym podręczniku informatyki jedyną pokazaną kobietą była dziewczyna na ekranie komputera przy prezentacji tego, jak działa program do obróbki zdjęć… A był rozdział o historii nauki, w którym pominięto informacje o Adzie Lovelace czy Grace Hopper.

Czy jako uczennice przyjmowałyście podręcznikową wiedzę jako jedyną obowiązującą? Ufałyście swoim podręcznikom?

M.F.: Nawet jeśli buntujemy się wobec szkoły, podważamy czy ignorujemy podręczniki, to pewne treści w nas zostają. Sama miałam wsparcie w harcerstwie i w rodzicach, więc budowałam krytyczny stosunek do wiedzy podręcznikowej. Nie można jednak zakładać, że istnieje coś poza szkołą, co poszerzy nam horyzonty. To zadanie szkoły – pokazać urozmaicony, wieloaspektowy świat.
A.S.: Zostałyśmy wtłoczone w system edukacji… Osoby, które nas uczyły i uczą nadal, nie zmieniają się. Nie wierzę, że moje nauczycielki: matematyczki, chemiczki, informatyczki nie wiedziały nic o odkryciach kobiet. Ale opowiadały tylko o mężczyznach.

Musiałam chodzić o słabszej szkoły niż wy, bo pamiętam z lekcji matematyki tylko jednego mężczyznę, Pitagorasa.

S.W.: A Euklidesa?

Podobnie jak w przypadku Pitagorasa po szkole podstawowej i liceum kojarzyłam to nazwisko tylko z nazwy twierdzenia… Na matematyce liczyłam zadania (dość niemrawo zresztą), nie uczyłam się o wybitnych teoretykach czy kobietach-odkrywcach.

S.W.: Nie chodzi tylko o to, czy zapamiętałaś wszystko z podstawy programowej i czy w twojej podstawie programowej były historia matematyki czy chemii. Chodzi także o to, że w zadaniach matematycznych o narracyjnym charakterze mężczyźni są ukazani jako zadowoleni ludzie sukcesu, a kobiety są przedstawiane jako matki i gospodynie domowe, które nie wiedzą, ile kupić śliwek do ciasta. To takie małe klocki, które budują wielką, paraliżującą wieżę, w której zamknięte są dziewczyny. Boją się iść na studia techniczne, inżynieryjne, politechniki.
M.F.: Na politechnikach studiuje tylko 20% studentek.
A.S.: Wynika to nie tylko z tego, że w podręcznikach od przedmiotów ścisłych brakuje kobiet choćby w warstwie wizualnej, a jeśli już się pojawiają, to w absurdalnym kontekście. Mam w głowie taki obrazek: dwaj szachiści rozgrywają mecz, a w ich tle obraz z tańczącą, skąpo ubraną kobietą…
M.F.: Poza tym nauczyciele mówią nam wprost: „Wy, dziewczyny, nie nadajecie się do nauk ścisłych, dajcie sobie spokój z fizyką…”.
S.W.: Wykorzystują swoją wiedzę i władzę, żeby nas zawstydzać. Niejednokrotnie czynią aluzje seksualne, na przykład: „A ty jaką lubisz pozycję?” przy rozmowie o pozycji gwiazd… To takie akty mikroagresji, które sprawiają, że dziewczyny stają się bierne, wystraszone, niepewne siebie.

To nie jest przykład na mikroagresję, ale na agresję. Jak sądzicie, skąd te 20% dziewczyn studiujących na politechnikach bierze moc i siłę, by wbrew stereotypom studiować ścisłe przedmioty?

S.W.: Z programu „Dziewczyny na politechniki!”, który realnie podwyższył procent studentek na politechnikach.
A.S.: Ważne są też kwestie charakterologiczne. Sama studiuję biotechnologię, chociaż w liceum mówiono mi, żebym wybrała humana. Musiałam odnaleźć w sobie tę siłę i wytrwałość, długo się wahałam, zanim podjęłam decyzję.
M.F.: Nie chcemy żyć w takim świecie, w którym dziewczyny muszą mieć określone cechy charakterologiczne i więcej niż inne mocy czy otrzymać wsparcie z zewnątrz, aby iść na studia ścisłe. Chcemy, by system był przyjazny – dziewczynom i chłopakom – aby można było wybrać się na wymarzone studia bez obaw, że nie będzie się tam pasować ze względu na płeć czy charakter.

A Wy jakie wybrałyście studia?

S.W.: Kończę filologię angielską, skończyłam też kulturoznawstwo, robię doktorat na socjologii.
M.F.: Studiuję antropologię kulturową.

Poszłam na polonistykę, bo miałam dobre stopnie z polskiego i lubiłam czytać. Nie była to głęboko przemyślana decyzja. Ale jednocześnie miałam poczucie, że na innych studiach niż humanistyczne nie poradzę sobie.

M.F.: I zastanawiasz się czasami, z czego to poczucie wynikało?

Z perspektywy czasu wiem, że wybór był dobry, bo humanistyka mnie porwała i lubię myślenie syntetyczne. Nie jest jednak tak, że studia humanistyczne czy społeczne wymagają tylko miękkich kompetencji i stawiania szeroko zakrojonych diagnoz. Umiejętności analityczne, logiczne myślenie, precyzja są równie ważne, aby uprawiać naukę i przez szereg lat rozwijałam je w sobie. Nie usłyszałam nigdy w szkole, że mam predyspozycje do tego typu operacji myślowych. Uznana za humanistkę, nie musiałam się przejmować ścisłymi przedmiotami, nauczyciele odpuszczali, czyli nie wymagali, ale też nie motywowali do rozwoju.

S.W.: Nasza koleżanka z Mamy głos!, Kami, która planuje studiować automatykę i robotykę, chciała zmienić profil klasy z humanistycznego na ścisły. Zajęło jej to trzy miesiące, musiała wykonać szereg testów psychologicznych i kompetencyjnych, z których za każdym razem jasno wynikało, że jest umysłem ścisłym i nadaje się pracy w laboratorium. Jej koledze z klasy, który zmieniał profil na biol-chem, zajęło to dwa tygodnie, chociaż miał gorsze wyniki. Nauczycielki i pedagożki pytały ją: „Ale co będziesz robić po kierunku ścisłym?”.

Jak to co? Zarabiać pieniądze!

A.S.: Chodziłam do klasy o profilu biologiczno-chemicznym nastawionej na przygotowanie do studiów medycznych. Za co innego chwalono chłopaków, a za co innego dziewczyny. Nieważne, że równie dobrze rozwiązywaliśmy te same zadania. Chłopcy słyszeli pochwały za skuteczność pracy, a dziewczyny za to, że są troskliwe i czułe.
S.W.: Brałam udział w wielu olimpiadach, również ścisłych. Chciałam się rozwijać na wielu płaszczyznach, a otrzymywałam w szkole zazwyczaj taki komunikat: „O, chcesz dogryźć chłopakom”, „Poszczęściło ci się”. Nigdy nie usłyszałam: „Masz zdolności w tym kierunku”. Nawet rodzicie zachęcali mnie, bym poszła na studia humanistyczne. I nie żałuję swojego wyboru. Kolorowanka nie powstała z poczucia bólu i żalu, że poszłyśmy na nieodpowiedni kierunek. Ale widzimy, że życie nastolatek jest bardzo ciężkie. I chcemy im je trochę ułatwić.

Przedstawiacie bardzo smutną i przygnębiającą wizję szkoły. A jak jest na uczelni? Czy cokolwiek się zmienia?

A.S.: Na uczelni też nie jest dobrze. Wykładowcy w laboratoriach nie ufają nam tak jak chłopakom z grupy. Dopiero po kilku zajęciach, gdy okazuje się, że świetnie wykonałyśmy swoją pracę, dają nam skomplikowane, zaawansowane zadania. Zdarzają się zaczepki i niestosowne teksty na wykładach i zajęciach, na przykład o to, ile chcemy mieć dzieci…

Nie uczą Was kobiety?

A.S.: Uczą i jest ich wiele. Ale nawet one nie zawsze sądzą, że mają do czynienia z uzdolnionymi w kierunkach ścisłych dziewczynami.

Nie zwracacie im uwagi, że głoszą poglądy sprzeczne z miejscem, które zajmują ze względu na swoje kompetencje?

S.W.: Nie ma w Polsce tradycji krytykowania swoich wykładowców…
A.S.: Mój sprzeciw wobec niestosownych uwag wykładowcy skończył się tym, że wyrzucono mnie z wykładu i groziło mi obniżenie oceny.
M.F.: Zanurzone od dzieciństwa w kulturze patriarchalnej, nie wiemy, jak w takich sytuacjach się zachować. Milczymy na zajęciach, komentujemy w przerwach, w swoim gronie.
S.W.: Nie uważam, że powinno się przenosić odpowiedzialność za wzięcie spraw w swoje ręce na osobę, która doświadcza przemocy symbolicznej. Powinny istnieć klarowne procedury, które uniemożliwiają albo wyciągają konsekwencje z takich przypadków.

Jak się zakończyła ta sprawa z wykładowcą?

A.S.: Napisałam najlepszą pracę na roku.

Na UAM od lutego działa Pełnomocnik rektora ds. równego traktowania…

S.W.: Cieszy mnie to i chciałabym, by organ ten faktycznie działał, a studentki i studenci mieli poczucie, że mogą na niego liczyć.

Istniały i wcześniej instytucje i procedury, według których można zadziałać w podobnej – bardzo poważnej przecież – sprawie. Ale podstawą jest zgłoszenie. Dlaczego nie zgłaszacie tego typu problemów?

S.W.: Jednostkowy koszt takiego sprzeciwu bywa za duży. Nie każdego stać na taki akt odwagi w danym momencie życia… Dziewczynki od dziecka socjalizowane są do tego, być grzeczne i uprzejme, a mierzenie się z codziennym seksizmem wymaga ogromnego treningu.
M.F.: My idziemy na studia, żeby się uczyć, a nie po to, żeby rozwiązywać takie sprawy. Chcemy od naszych wykładowców i wykładowczyń wiedzy i wsparcia na drodze rozwoju, a nie opinii na temat roli kobiet i mężczyzn oraz podcinania skrzydeł w formie mikroagresji, przytyków, pseudokomplementów. To, co nas szczególnie boli, to codzienne praktyki przekraczania naszych granic, które są trudne do uchwycenia i udowodnienia.

Jak wyobrażacie sobie komfortowy i przyjazny sposób zmiany takiej sytuacji?

M.F.: W edukacji przyszłych nauczycielek i nauczycieli, wykładowczyń i wykładowców powinien być brany pod uwagę czynnik genderowy. Poza tym pewne zachowania profesorów i profesorek powinny mieć swoje realne konsekwencje, bo to złe wzorce sprawiają, że potem nauczyciele w szkołach rzucają uczennicom seksistowskie teksty i czują się bezkarni. Mają poczucie, że stoją za nimi tradycja i instytucja.
S.W.: Na pierwszym roku studiów powinniśmy przejść przez trening antydyskryminacyjny, genderowy oraz zajęcia z konsentu, które uczą asertywności i szacunku dla granic w życiu prywatnym i społecznym. Przydałyby się organizowane przez uczelnię warsztaty dla dziewczyn w celu nadrobienia kształcenia liderskiego, jakie chłopcy mają od dziecka, oraz zajęcia z przekładania konstruktywnej złości na działania społeczne, ale też zakładanie nowych przedsiębiorstw, zmianę świata. Mamy głos! prowadzi takie warsztaty z aktywizmu: na podstawie tego, co cię wkurza, wymyśl kampanię społeczną.
A.S.: Ważne jest też wzajemne wsparcie studentek i studentów – solidarność studencka. Dopiero solidarne i grupowe przeciwstawienie się grupy wobec instytucji może przynieść realną zmianę.

Co robicie 8 marca?

M.F.: Idziemy na Strajk Kobiet, będziemy przemawiać. Ale oprócz tego przeprowadzimy w kilku szkołach loterie fantowe: dwie w Zielonej Górze, jedną w Rypinie w województwie kujawsko-pomorskim. Organizowane przez nasze aktywistki, licealistki, są kontynuacją naszego jesiennego projektu: zbieramy fundusze na środki higieniczne (podpaski i tampony) dla instytucji, która nie może otrzymać na nie dofinansowania i w której ich brakuje.

 

#MamyGłos to inicjatywa dziewczyn dla dziewczyn promująca prawa, historię i kulturę kobiet. Chcemy, by każda nastolatka czuła się silna i bezpieczna w domu, w szkole, na ulicy i we własnym ciele.
mamyglos.weebly.com
Facebook.com/mymamyglos