Archiwum
23.08.2012

Aturystyczny przewodnik po starym Grunwaldzie

Paweł Lewandowski
Podskórny Poznań

Oral history, wybrana przez dwójkę poznańskich historyków sztuki Piotra Kordubę i Aleksandrę Paradowską jako sposób gromadzenia informacji, wydaje się najbardziej odpowiednia, biorąc pod uwagę zadanie, jakie sobie postawili autorzy książki „Na starym Grunwaldzie. Domy i ich mieszkańcy”. Rekonstruując w dzieje osiedla Ostroroga-Zakręt, wykonali mrówczą pracę: prowadzili kwerendy w archiwach, kolekcjonowali stare zdjęcia, a przede wszystkim prowadzili rozmowy z lokatorami tej zapomnianej willowej dzielnicy Poznania.

Korduba i Paradowska wprowadzają czytelnika na stary Grunwald, dzieląc się we wstępie szczegółami swej metody: „Historia mówiona albo odziedziczona, ustna wiedza nie tylko przynosi nowe i nieznane informacje, ale też pozwala inaczej spojrzeć na powszechnie już znane wydarzenia […]. Walor tej indywidualności bywa też mankamentem, szczególnie gdy w ludzkiej pamięci pojawiają się luki. Choć więc katalog pytań, jakie stawialiśmy naszym rozmówcom był jednakowy, pozyskany materiał jest niezwykle różnorodny. Raz pełen dokładnych, faktograficznych przekazów, innym razem – raczej wrażeń, nastroju. Nie staraliśmy się tej sytuacji ukrywać, przyznając się niejednokrotnie do bezsilnej niewiedzy”.

Przesunięcie akcentów z katalogowego podejścia na aspekt mówiony zagadnienia pozwoliło więc spojrzeć na starą willową dzielnicę nie tylko oczami specjalistów od architektury, ale przede wszystkim oczami jej mieszkańców. Dzięki ich opowieściom historia zyskuje tu wymiar prywatny. Efektem jest niezwykła książka, której intymny charakter, nawiązujący do albumu rodzinnego, ujmuje czytelnika na niemal każdej stronie. Rezygnując w dużej mierze z wypracowanego warsztatu historyka sztuki, Korduba i Paradowska snują opowieść o zwykłych ludziach i wielkich osobowościach, o urzędnikach i artystach, o bankierach i naukowcach. Czytelnik nie musi mierzyć się z katalogowymi opisami i encyklopedycznymi notami, otrzymuje w zamian możliwość swobodnego poruszania się niemalże od drzwi do drzwi (kolejne rozdziały to adresy domów).

Otwierający album rozdział o budynku „Willa-zamek” przy Ostroroga 1 kryje historię Kingi z Balów Turno, ekscentrycznej podróżniczki lubującej się w artystycznym towarzystwie (w willi często gościli kapiści z Arturem Nacht-Samborskim, Zygmuntem Waliszewskim i Piotrem Potworowskim na czele). Umiłowanie do obcowania z bohemą Kinga Turno wyssała z mlekiem matki Marii Kingi Balowej, jak piszą autorzy: „postaci właściwie nieśmiertelnej, albowiem jako muza Jacka Malczewskiego sportretowanej w wielkiej liczbie obrazów mistrza, stanowiąc wręcz ich rozpoznawczy motyw”. Turnowie nie byli jednak właścicielami „zamku”. Z uwagi na ogromne ceny działek i budowy większość z inwestorów decydowała się wówczas na podnajmowanie jednego z pięter innym lokatorom. Tak też uczynił Julian Hubert, wynajmując Turnom mieszkanie przy Ostroroga 1. „Willa-zamek” odzwierciedla także inną tendencję, wspólną dla prawie wszystkich domów w okolicy. Mowa o dramatycznym procederze wysiedlania ich lokatorów przez okupacyjne władze Poznania w czasie II wojny światowej. Miejsce rodziny Turnów zajął Georg von Dehn, przesiedlony z Estonii ziemianin.

Wojna odcisnęła szczególne piętno na rodzinie Czerwińskich spod Ostroroga 9. Jej właściciel, postawny Arpad Czerwiński na wieść o czekającym jego rodzinę przymusowym wysiedleniu zdecydował się wraz z małżonką Aleksandrą na desperacki manifest: para postanowiła popełnić samobójstwo. Arpada udało się odratować, Aleksandra niestety zmarła. W czasie rekonwalescencji pomagała mu dawna gosposia Marie, Czeszka sudecka, która ze względu na swoje pochodzenie otrzymała od okupacyjnych władz mieszkanie przy ulicy Matejki. Wyciągając do dawnego chlebodawcy pomocną dłoń, z pewnością nie spodziewała się, że wkrótce zostanie poproszona przez niego o rękę. Rozdział dotyczący adresu Ostroroga 9 kompiluje nie tylko losy samobójstwa i małżeństwa wdowca z pokojówką, ale także wspomnienia zapachu serwowanych przez Marie knedlików, które Apard pochłaniał ponoć w setkach, czerwonego Studebackera, który parkował przed willą, czy basenu w ogrodzie z goszczącym w nim domowym żółwiem.

Przy Ostroroga 35 zamieszkiwali państwo Kowalscy, których jedyny syn, Jurek, w czasie wojny dla własnego bezpieczeństwa wysyłany był przez rodziców do krewnych na wieś. Ograniczenia w podróżowaniu nie pozwalały na częste odwiedziny dziecka, co ojciec rekompensował mu listami rysunkowymi, przedstawiającymi obrazy z okupowanego miasta. Piotr Korduba na tyle zachwycił się tą niezwykłą korespondencją, że poświęcił jej osobne monograficzne opracowanie, które zostało wydane w tym roku i jest dodatkowym owocem pracy autora nad historią grunwaldzkich willi. „Tymczasem Pa! Kochany Skarbunieczku”, będące sentencją, którą stęskniony ojciec pozdrawiał swojego syna w listach stało się także tytułem książki, wydanej nakładem wydawnictwa Zysk i Spółka. Jej namiastkę możemy poznać w rozdziale „«Życie jest piękne» w wersji rysunkowej”. Tytuł ten inspirowany jest znanym filmem Roberta Begniniego z 1997 roku, z którym historię Kowalskich łączy ojcowska próba zaczarowania wojennej rzeczywistości i utrzymania synka w nieświadomości zagrożeń. Dzieje tej grunwaldzkiej rodziny miały szczęśliwy finał: od listopada 1944 roku mały Jurek przebywał już z rodzicami, którym po długim czasie i licznych perypetiach udało się także odzyskać dom na Ostroroga.

Ściany domu przy Ostroroga 33 są pomnikiem tragicznych dziejów innej poznańskiej familii, opisanych także przez Melchiora Wańkowicza w „Dziejach rodziny Korzeniewskich”. Willa Korzeniewskich, być może z powodów światopoglądowych jej właścicieli, jako jedyna w okolicy wyraźnie odwoływała się do stylistyki dworu polskiego. Mieczysław, głowa rodziny, był działaczem Związku Obrony Kresów Zachodnich, organizacji walczącej z szeroko rozumianymi procesami germanizacyjnymi i zagrożeniem niemieckim w międzywojennej Wielkopolsce. Poza patriotyczną działalnością Mieczysław znajdował czas na pracę w branży filmowej – brał między innymi udział w produkcji ostatniego polskiego filmu niemego „Wiatr od morza” z 1930 roku. Pięć lat później na skutek reorganizacji ZOKZ-u Korzeniewski ustąpił z jego władz i przeprowadził się do Katowic. To głównie tam odwiedzał rodzinę Wańkowicz, który wzorując się na pamiętnikach córki Mieczysława i Jadwigi, Oli, oraz wspomnieniach jej siostry Hanki opisał dzieje zsyłki rodziny na Sybir. Była ona równoznaczna z wyrokiem śmierci dla prawie wszystkich członków rodu – po przeniesieniu do kołchozu w Uzbekistanie umiera z głodu Mieczysław, wkrótce po nim Ola, niania Antosia, Jadwiga. Transportu do Persji doczekał tylko chory Jurek i Hanka. Ich tragiczne rozstanie ta druga opisała Wańkowiczowi, spotkanemu niedługo potem w Teheranie:

„Jurek położył na tym wszystkim [rodzinnych pamiątkach przekazanych mu przez siostrę] przezroczystą dłoń: – Nie żal ci, Hanka? – Przecież przywieź… – chciała powiedzieć przywieziesz ale skurcz zdławił jej gardło. Jakby ktoś krzyknął brutalnie: Nie kłam!.” Hanka otrzymała akt zgonu brata jeszcze tego samego dnia. W czasie wojny willę przy Ostroroga 33 zamieszkiwał Adolf Schneider, dyrektor Deutsche Waffen Und Munitionsfabriken (wojenna nazwa zakładów Cegielskiego), u którego podobno dwa razu gościł minister Joseph Goebbels.

Wojenne losy, które siłą rzeczy splotły się z dziejami rodzin stawiających domy na starym Grunwaldzie w latach 30. minionego wieku, nie przytłaczają narracji. Obszerny wstęp wprowadza w historię dzielnicy, tłumacząc jej urbanistykę (odwołującą się do popularnej wtedy anglosaskiej koncepcji miasta-ogrodu) i objaśniając zainteresowanie bogatych poznaniaków tą właśnie częścią miasta (stanowiącą po sukcesie PeWuKi atrakcyjną alternatywę dla Sołacza), która wtedy nosiła nazwę Błoni Grunwaldzkich (z takim szyldem jeździły też w tym kierunku pierwsze tramwaje). Czytelnik dowiaduje się także o nieistniejącym dziś hipodromie, na którym ćwiczyli stacjonujący w okolicy ułani z 15 Pułku Ułanów Poznańskich oraz ich koledzy z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii – kojarzony z ekskluzywną rozrywką, podnosił on prestiż dzielnicy. W regionie znajdowała się też kaplica spalona później przez armię radziecką, sklep kolonialny, zakład szewski oraz fryzjer.

Oprócz kupców, prezesów banków, pracowników administracji dużą część mieszkańców osiedla stanowiła inteligencja, wśród której poczesne miejsce zajmował profesor Edward Taylor, założyciel Wyższej Szkoły Handlowej. Jako pierwszy mieszkaniec nowej dzielnicy „musiał jeszcze biec do domu z usytuowanego przy szpitalu ostatniego przystanku przez pola, ale już mineralog profesor Kazimierz Smulikowski pisał we wspomnieniach, że zamieszkał na Grunwaldzie, bowiem linię przedłużono i pod samym oknem miał tramwaj, który zawoził go do Collegium Chemicum”. Obecność tramwaju nie była jedynym czynnikiem przyciągającym rozkochaną do tej pory w Sołaczu społeczność akademicką Poznania. Zachodnie rubieże miasta miały znacznie bardziej sprzyjające mieszkaniu warunki od wilgotnego i „malarycznego” Sołacza. Nie bez powodu leżącą po sąsiedzku dzielnicę nazwano z powodu suchości mikroklimatu „Abisynią”.

Z innych mieszkańców osiedla wspomnieć należy majorową Wandę Orłowską, wielokrotną modelkę Witkacego, barona Stefana Roppa – obieżyświata, bankiera i dyrektora Targów Poznańskich – czy Mariana Pospieszalskiego – projektodawcę osiedla i projektanta własnego domu usytuowanego przy ulicy Zakręt 5. Spójność urbanistyczną, jaką nadał Pospieszalski dzielnicy, kontrowała zróżnicowana architektura, w której oprócz modnego wtedy modernizmu, reprezentowanego przez dzieła małżeństwa Czarneckich, czy nieco bardziej zachowawczych projektów popularnego w okolicy Wincentego Błaszkiewicza znaleźć można obiekty ekspresjonistyczne („Willa-zamek” autorstwa Adama Ballenstedta, twórcy między innymi Domu Tramwajarza, Gimnazjum Urszulanek czy budynku Wyższej Szkoły Handlowej), a nawet kopię lombardzkiej rezydencji.

Atutem książki „Na starym Grunwaldzie” jest z pewnością obfity materiał ilustracyjny z niepublikowanymi wcześniej prywatnymi zdjęciami z epoki, które zestawione ze współczesnymi wizerunkami domów oraz mapami pozwalają na traktowanie jej jako (niezbyt poręcznego) przewodnika – zamkniętego jednak w aturystycznej formie. Po lekturze czytelnik przestaje się czuć tu gościem – zna budynki od wewnątrz i zewnątrz, ich lokatorów do czwartego pokolenia wstecz, a poprzez doświadczenie rodzin zgłębił wielowymiarową historię okolicy.

 

Piotr Korduba, Aleksandra Paradowska, „Na starym Grunwaldzie. Domy i ich mieszkańcy”
Wydawnictwo Miejskie Posnania
Poznań 2012

alt
Fot. Zabawa karnawałowa w willi Heinclów przy ul. Marcelińskiej 48, lata 30. XX w. – dzięki uprzejmości autorów.