Archiwum
13.01.2015

A słowo nagrodą się stało

Jakub Misun
Podskórny Poznań

Gdy dotarła do mnie informacja, że na uniwersytecie organizowane jest spotkanie zatytułowane „Stanisławowi Barańczakowi – z wdzięcznością”, pomyślałem, że 1) może być nieznośnie oraz że 2) trzeba tam iść. Drugie wynikało z nadziei, że pierwsze się nie spełni.

Na początek garść faktów: 26 grudnia 2014 roku zmarł Stanisław Barańczak, student, a później pracownik naukowy Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na wydziale, z którym był związany, postanowiono upamiętnić osobę poety i zorganizowano spotkanie, na które złożyły się projekcja filmu i czytanie wierszy poety przez szerokie grono lektorów. Na zakończenie: fragment muzyczny – Szekspir i The Beatles zaśpiewani w przekładzie Barańczaka. Prowadzenie: dziekan Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej prof. Bogumiła Kaniewska oraz organizator poznańskiego życia literackiego prof. Piotr Śliwiński. Goście? Prezydent miasta Poznania Jacek Jaśkowiak, rektor UAM Bronisław Marciniak – wymienieni tu jako współorganizatorzy spotkania i jego pomysłodawcy. Wszystko mogło się zdarzyć.

Śmierć poety, zwłaszcza poety znanego i z dorobkiem, to w Polsce duży kłopot, ponieważ to ona ostatecznie przypieczętowuje uznanie, za życia zawsze niepewne. Kiedy zaś wszyscy zorientują się, jak bardzo ważny jest zmarły pisarz, zalani zostajemy instytucjonalnymi formami utwierdzania owej ważności: apelami, akademiami, obszernymi omówieniami w prasie, felietonami wspominkowymi, nie wspominając o linkach, elektronicznych świeczkach i zdjęciach zalewających facebookowe profile. Wszystko wskazywało na to, że z Barańczakiem może być podobnie: hall Collegium Maius, zaproszeni wybitni i ustosunkowani, czytanie wierszy i śpiewanie piosenek. Otóż nie.

Początki były jednak trudne. Do Sali imienia Śniadeckich, w której wyświetlany był film poświęcony Barańczakowi (reż. J. Malinowska, S. Habryła), trudno było się wcisnąć już na wiele minut przed rozpoczęciem projekcji. Ludzie stojący nawet w tym miejscu auli, gdzie ekran widoczny był już bardziej od tyłu, sprawiali wrażenie, że ważny jest nie film, lecz bycie i wdychanie – coraz rzadszego zresztą – powietrza. Intelektualizm poezji niebezpiecznie ustępował magii poety.

Przestrzeń hallu również do złudzenia nawiązywała do funeralno-poetyckich akademii: ustawione równo krzesła z podpisami, zaznajamiające wszystkich z ich miejscem, pulpit oświetlony punktowym reflektorem oraz – rzecz jasna – zdjęcie poety przepasane kirem. Kłopotliwe wydawały się jedynie porozwieszane pomiędzy filarami sznurki, na których – niczym bielizna pomiędzy kamienicami w wąskich uliczkach – rozwieszone zostały kartki z wierszami Barańczaka: gdzie ołtarz, gablota, tablica bodaj?

Jako pierwszy czytał prezydent Poznania – bez wstępnych rytuałów, bez dobry wieczór i bardzo mi przykro, po prostu przeczytał wiersz. Stremowany, czytał nieco za szybko, jednak przekonująco. Później rektor, wykładowcy, dziennikarze, studenci, aktorzy i znajomi zmarłego pisarza. Jednak wciąż bez gazetowych wspominek, ocen, opowieści – jedynie wiersze.

Ta strategia mogła oczywiście ani poety, ani gości nie uratować – sola srciptura nie gwarantuje niczego. W przypadku Barańczaka okazała się jednak strzałem w dziesiątkę. Żadnych rozwleczonych przemówień – jedynie mowa wiązana. Żadnych werbli – tylko rytm wiersza. Żadnego patosu – głosy zbyt niepewne swego.

To jednak nie cała prawda. Lekturę wiersza w wykonaniu prezydenta poprzedziło bowiem podpisanie przez niego i rektora listu intencyjnego w sprawie powołania Nagrody imienia Stanisława Barańczaka. Właściwie dwóch nagród: jednej dla młodych (tu patronem Barańczak), drugiej dla już uznanych pisarzy (tej części patronuje Adam Mickiewicz). Rzecz wydaje się tym bardziej ciekawa, że powołanie nagrody jest bezpośrednią odpowiedzią na zapotrzebowanie sygnalizowane w „Gazecie Wyborczej” w wywiadzie z profesorem Śliwińskim: „Potrzeba nagrody literackiej, stypendium dla młodych, gestów na tyle hojnych, by rozniosło się szeroko, że miasto odzyskało swą dawną gościnność”. Słowo nagrodą się stało.

Można by zapytać ze znudzeniem: kolejna nagroda? Falę narzekań niech jednak powstrzyma ten prosty fakt: nie wiadomo, ile właściwie w Polsce przyznaje się nagród literackich. „Być może czterdzieści, być może sto. Na pewno dwie” – komentował sytuację Przemysław Czapliński w książce „Powrót centrali”. Badacz wskazywał w ten sposób na zanik pluralizmu, szkodliwy zarówno dla demokracji, jak i autonomicznego życia literackiego: nieważne, ile jest nagród, ważne, które są dostrzegane, a jeżeli wszyscy znają tylko jedną – tym gorzej.

W Poznaniu już od lat przyznaje się jednak nagrody dla poetów: „FanFil” dla najmłodszych (szkoły średnie), „Klemens Janicki” dla twórców przed trzydziestką i z większym dorobkiem. Oprócz tego funkcjonuje jeszcze kilka nagród, których nazwy jednak niczego nie mówią osobom spoza najwęższego grona zainteresowanych, co wskazuje na diagnozowany przez Czaplińskiego pozorny pluralizm. Nagrodę imienia Klemensa Janickiego firmuje swoją marką festiwal Poznań Poetów; pierwszy laur z Barańczakowym patronatem również ma być wręczony w czasie owej literackiej imprezy, już w maju tego roku. Dzięki takiemu biegowi sprawy powstaje szansa na zniesienie pozornego pluralizmu na rzecz zaprowadzenia pluralizmu u źródła. W Poznaniu są już przynajmniej trzy nagrody poetyckie.

Spotkanie w Collegium Maius przywiodło w mury uczelni osoby na co dzień z poezją niezwiązane i być może mało nią zainteresowane. Można szybko zgasić ten optymizm stwierdzeniem, że przyciągnęła ich przecież biografia poety, osobista z nim znajomość lub jego obecność w podręcznikach do literatury współczesnej, a nie jego twórczość (czy to złe powody?). Kiedy jednak okazało się, że nikt nie opowiada anegdot, a tylko czyta się wiersze – nie nastąpił masowy exodus. Bo wiersze biograficzne? Na pewno. Bo polityczne? Również. To jednak nie wszystko. Sądzę, że istnieje także trzeci czynnik trzymający publiczność w hallu: taka, za przeproszeniem, poetyckość. Jeżeli dla wielu Barańczak stanowi symbol czasów, w których poznańskie życie intelektualne i literackie kwitło, to jego powrót do tego miasta za sprawą nagrody literackiej na nowo coś poruszył. Stanisław Barańczak ciągle otrzymuje listy, choć niedawno umarł.

alt